Każda kobieta była inna, miała swój własny zapach. Summer Young pachniała perfumami, szminką i papierosami. Zapach Suzie był ostrzejszy, czystszy.
Składała się na niego woń szpitala i płynu do kąpieli o zapachu leśnym.
Pachniała jak pielęgniarka i jak kobieta, która spędza weekendy, spacerując po lesie. Ale, pod wszystkimi naleciałościami, zawsze odnajdywał ten sam ohydny, dławiący zapach kobiety. Swojej matki.
Łóżko było nie posłane. Żadna nowość. Zastanawiał się czasem, czy jest w Stanach Zjednoczonych kobieta poniżej dwudziestego piątego roku życia, która ściele rano swoje łóżko. Usiadł na jego brzegu, przesunął dłonią po ciemnozielonej pościeli w jaskrawozłoty wzór. Przynajmniej była czysta, choć kolorytem nadawała się do burdelu.
Kręcił się po sypialni, grzebiąc w jej rzeczach. Obejrzał podręcznik medyczny na nocnym stoliku, fotografię rodziców. Patrzyli prosto w obiektyw, trzymając się za ręce. Trochę dalej stało zdjęcie rudego chłopca, prawdopodobnie młodszego brata, i siostry – zapewne tej, która miała wkrótce wyjść za mąż. Była podobna do Suzie, tyle że szatynka i nie taka ładna.
Przeszukał szuflady komody, dotykając bielizny. Lubiła koronkowe majtki i staniki typu „bardotka”. Podzielał jej gust. Sznurki szklanych korali i sztucznych perełek zwisały z kolumn podtrzymujących lustro nad toaletką.
Szkatułka z różowym i niebieskim króliczkiem na wieczku skrywała kolekcję mocno podniszczonych kolczyków i klipsów.
Wszedł do garderoby, żeby pobuszować w sukniach, obwąchać je, zanurzyć w nich twarz. Buty stały nieporządnie w kącie, choć miała na nie specjalną szafkę.
Podobał mu się kontrast między białymi, pielęgniarskimi półbutami na gumowej podeszwie i kolorowymi lakierkami na szpilkach. Wybrał czarny pantofelek i pieszcząc wysoki obcas, przeszedł się do łazienki.
Łazienki dostarczały mu zwykle najwięcej przyjemności. Suzie Walker trzymała swoją kolekcję kremów i pudrów na zakurzonej tacce, na popękanym obramowaniu umywalki. Świeża kostka przeciwbakteryjnego mydła leżała w drewnianej mydelniczce, która zawierała prawdopodobnie więcej bakterii niż mogło zwalczyć jakiekolwiek mydło.
Otwierał szufladki i szafki, szukając tamponów i podpasek. Wilgotny, zielony ręcznik wisiał przerzucony przez osłonę prysznica. Odsunął go i zajrzał do brodzika. Tuż przy odpływie cienki snop latarki wyłowił jeden ciemnorudy włos pubiczny. Mężczyzna podniósł go i zbadał uważnie, trzymając w dwóch palcach.
Potem wyjął z pudełka na umywalce chusteczkę, owinął pieczołowicie włos i schował do kieszeni.
Rozejrzał się w poszukiwaniu kosza na brudną bieliznę. Stał pod oknem. Czarny kot siedział na wieku, nie spuszczając wzroku z intruza. Tym razem się nie poruszył.
– Przyzwyczaja się do mnie – powiedział mężczyzna z uśmiechem.
Nie musiał niepokoić zwierzęcia. Idąc pod prysznic, Suzie rzuciła bieliznę na podłogę. Leżała tam nadal.
Zdjął rękawiczki i, drżąc z rozkoszy, podniósł czarne, koronkowe majtki i stanik. Przez dłuższą chwilę obracał je w palcach, potem spojrzał na etykietkę:
„Victoria’s Secret”. Przytknął je do twarzy, wdychając okropny kobiecy zapach.
Jęknął głośno.
Kot czmychnął, bębniąc pazurkami po kafelkach. Mężczyzna nawet tego nie zauważył.
Ciągle przyciskając majtki do twarzy, szybko wrócił do sypialni i rzucił się na łóżko. Położył się na plecach i rozpiął spodnie, przyciskając czarną, koronkową bieliznę do krocza. Jęknął ponownie, zatracił w samotnym seksualnym szale, wijąc się i jęcząc, choć tak naprawdę chciało mu się wyć.
Wszystko na nic. Jak zwykle. Tego rozkosznego bólu spełnienia mógł zaznać jedynie zabijając. Podrygiwał jak w ataku epilepsji. Znów stracił nad sobą kontrolę, dostał się w macki przeszłości. Myślał o matce, która dominowała nad nim jeszcze teraz, po tylu latach.
Znowu był chłopcem, uwięzionym w jej łóżku. Biła go pantoflem, ponieważ nie chciał jej dotykać. Wysoki obcas zatapiał się w jego posiniaczonym ciele, w genitaliach, a ona mówiła syczącym szeptem, co mu zrobi, jeżeli komuś powie…
Suzie powoli jechała ulicą. Zaparkowała neona, szczęśliwa, że jest z powrotem w domu. Wysiadła i stała przez chwilę, wdychając balsamiczne, nocne powietrze.
Zdawało się otaczać ją jak mgiełka, podczas gdy migrena rozdzierała jej umysł błyskami ostrego światła. Gestem rozpaczy przycisnęła dłonie do skroni.
Przełożona dała jej jakieś proszki i kazała iść do domu. Powiedziała, że w tym stanie i tak na nic się nie przyda. Suzie musiała przyznać jej rację. Wiedziała, że będzie czuła się jeszcze gorzej, zanim poczuje się odrobinę lepiej. Zawsze tak było, gdy dopadła ją migrena.
Z westchnieniem przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi. Przynajmniej dobrze, że nie zgubiła dzisiaj kluczy, pomyślała z ulgą. Zapaliła światło w holu, co zwabiło kota. Był przybłędą i ich stosunki układały się poprawnie, choć chłodno. Kot nie zgłaszał uwag, dopóki karmiła go regularnie i pozwalała spać w swoim łóżku. Toteż zdziwiła się bardzo, kiedy zaczął ocierać się o jej nogi, miaucząc.
– Wybrałeś sobie złą chwilę na czułości – powiedziała znużona.
Zapaliła w kuchni górne światło i zmrużyła oczy z bólu. Podeszła do okna, żeby spuścić żaluzje i stanęła zaskoczona, z wyciągniętą ręką. Były opuszczone.
Pamiętała, że wróciła do domu pozamykać okna, ale nie przypominała sobie momentu spuszczania żaluzji. Pokiwała głową i odwróciła się. Widocznie zrobiła to odruchowo.
Kot wskoczył na ladę i przyglądał się, jak wyjmuje butelkę wody z lodówki, nalewa do szklanki i łyka tabletki. Oparła się ciężko o ladę i opuściła głowę na piersi. Czuła się strasznie.
Nie powinna wrócić do domu! – Siedział na brzeżku łóżka, nasłuchując. – Dławił go strach na samą myśl, że ona wejdzie do sypialni. Nigdy jeszcze nie znalazł się w podobnej sytuacji, jego plan nie uwzględniał takiego wariantu. Taka rzecz nie miała się prawa wydarzyć!
Słyszał, jak dziewczyna krząta się po kuchni. Przez szparę w drzwiach wpadała do sypialni smuga światła z holu. Zerknął na okno, było okratowane. Bezszelestnie przebiegł do łazienki. Okno było za małe. Znalazł się w pułapce.
Usłyszał ją w holu. Wrócił pośpiesznie do sypialni i schował się w garderobie.
Serce waliło mu w piersiach, puls tętnił w skroniach. Czuł strużki potu na plecach. Pocił się ze strachu. Nigdy dotąd nie zetknął się twarzą w twarz z żadną ze swych dziewcząt. Dotąd działał bezbłędnie. Był panem sytuacji.
Wsunął rękę do kieszeni, wyjął z plastikowej pochwy mały nóż. Stał zupełnie nieruchomo za drzwiami garderoby, z nożem w ręku. Czekał.
24.
Mal i Harry wracali limuzyną do Bostonu. On trzymał ją za rękę i śpiewał w duecie z Santaną, uzupełniając wokalizę pełnymi ekspresji ruchami ramion i bioder.
Mal patrzyła na niego z uśmiechem. Był mężczyzną pełnym niespodzianek.
– Czy jest to przedsmak tego, co mnie czeka w „Annie’s Club”?
– To jest nic, pryszcz, dno! Poczekaj tylko, aż porwę cię na parkiet. Jest on, nawiasem mówiąc, wielkości stołu, przy którym jadłaś dziś kolację. Biodro w biodro, Malone. Spodoba ci się.
– Zaczynam mieć wątpliwości.
– Ubawisz się z pewnością lepiej niż w samotnym łóżku w „Ritz Carltonie”.
– Skąd możesz wiedzieć?
– Faktycznie, nie mogę. Nigdy nie spałem u „Ritza” ani sam, ani w towarzystwie.
– Teraz, kiedy rozproszyłeś już moje obawy w tej kwestii, mógłbyś trochę przyciszyć?
Uśmiechnął się do niej szeroko.
– Wolisz coś łagodniejszego? Może „Moon River”?