Выбрать главу

Roześmiała się. Zachowywał się tak niemądrze, że mogłaby go za to uściskać.

– Nie jestem pewna, czy „Salsa Annie” zrekompensuje mi fakt opuszczenia Farmy Jordana.

– Zauważyłem, że musiałem cię stamtąd wyciągać. Podobało ci się, prawda?

– To było wspaniałe przyjęcie.

– Umówmy się od razu na sześćdziesiąte szóste urodziny mojej matki – zaproponował. – Tak na marginesie, mamie naprawdę podobał się prezent. I mówiła poważnie o jego przeznaczeniu.

Mal podarowała pani Jordan piękny album fotograficzny oprawiony w granatowy zamsz. Miffy podziękowała jej pocałunkiem i powiedziała: „Moja droga, zachowam go na zdjęcia moich wnuków. Oczywiście, jeżeli się ich szczęśliwie doczekam – popatrzyła na nich znacząco.

– Próbowałem ją przystopować – powiedział Harry przepraszająco…- Ale nie sposób odciągnąć ją od tematu, jeżeli już postanowiła go poruszyć. Matki takie są.

– Nie moja.

Mocniej zacisnął palce wokół jej dłoni, ale tym razem o nic nie zapytał. Nie chciał psuć nastroju.

Dojeżdżali już do klubu, kiedy Harry kazał kierowcy zatrzymać samochód.

– Jako pracownik wydziału zabójstw wolałbym nie zajeżdżać białą limuzyną przed mocno szemrany klub – wyjaśnił, widząc jej pytające spojrzenie.

– Zupełnie jak gwiazda filmowa – dodała z afektacją i Harry się roześmiał.

Sfatygowane, żelazne drzwi w kolorze czerwonego chili osadzono wprost w ścianie starego magazynu. Paru pederastów kręciło się przy wejściu, paląc papierosy. Niektórzy przywitali Harry’ego klepnięciem dłoni, inni przeciwnie, cofnęli się w cień. Harry odprowadził ich uważnym spojrzeniem, ale w porę przypomniał sobie, że dziś ma wolne. Zbyt dobrze się bawił, żeby zaprzątać sobie głowę garstką drobnych handlarzy narkotyków. Tym razem pozostawi ich chłopakom z nocnej zmiany.

Otworzył drzwi i zalała ich fala dźwięku. Harry głęboko nabrał powietrza i chłonął muzykę z przymkniętymi oczami.

– Wspaniałe, prawda? – krzyknął do ucha Mal. Popatrzyła na niego bez słowa.

Co najmniej dwunastoosobowa orkiestra, złożona z gitary elektrycznej, bębna, fletu, skrzypiec i pianina, grała jakąś rytmiczną, latynoamerykańską melodię.

Długonoga Kubanka, ubrana w jedwabną, zieloną spódniczkę, ledwo okrywającą krągłe biodra i miniaturową bluzeczkę, śpiewała po hiszpańsku, podrygując w szalonym rytmie bębna. Lokal aż wibrował żywiołowością. Harry objął Mal ramieniem i pociągnął na parkiet.

– Ale ja nie umiem tego tańczyć! – zaprotestowała.

– Trzymaj się blisko mnie, Malone, pokażę ci – powiedział, przyciągając ją bliżej.

Rossetti obserwował ich z balkonu w końcu sali.

– Widziałaś to, co ja, Vanesso? – zapytał. – Czy to nie nasz Profesor? W dodatku z dziewczyną. Rany koguta! – wykrztusił. – Profesor jest w smokingu. A dama wygląda jak reklamówka Armaniego – stali przechyleni przez barierkę, spoglądając w dół. Niech mnie gęś kopnie, jeżeli to nie panna Mallory Malone we własnej osobie – dodał z szerokim uśmiechem. – Cicha woda z tego Profesorka.

Przyłapaliśmy naszego zapracowanego, nie mającego czasu na randki, Jordana na gorącym uczynku.

– Zupełnie jak Sherlock Holmes Moriorty’ego – powiedziała Vanessa z szerokim uśmiechem.

Rossetti popatrzył na nią z irytacją.

– Nigdy nie słyszałaś starego powiedzenia, że nadmierna mądrość szkodzi? – Chwycił ją za rękę i zbiegł ze schodów.

– Dokąd idziemy? – czepiała się metalowej barierki, próbując nadążyć za nim w butach na wysokich obcasach.

– Przywitamy się z detektywem i jego przyjaciółką – wepchnął ją na parkiet i zgrabnym manewrem zbliżył się do Harry’ego.

Harry uśmiechał się do oczu Mal, trzymając ją na wyciągnięcie ramion.

– Popatrz! – zawołał, demonstrując figurę taneczną. Zagryzła wargę, próbując go naśladować.

– Na to trzeba mieć w sobie latynoską krew – mruknęła, odrzucając głowę i poddając się muzyce.

– Dobrze, Malone! – wrzasnął Harry, przekrzykując muzykę. – Jeszcze tylko jedno: powinnaś to robić bliżej mnie.

– Ha, wracamy do ulubionego tematu – była w jego ramionach, czuła twarde męskie ciało tuż przy swoim. – Czy tak lepiej? – wyszeptała, przytulając się mocniej.

– Dużo lepiej – lubił czuć ją przy sobie, lubił ruch jej bioder pod tym strzępkiem materiału, który miała na sobie. Prawdę mówiąc, lubił w niej wszystko.

– Co słychać, Profesorku? Dobrze się bawisz?

Harry jęknął. Odsunął policzek od skroni Mal i zajrzał jej w oczy. – Detektyw Rossetti – powiedział z irytacją.

– On uważa się za Sherlocka Holmesa – sprostowała Vanessa.

– Cześć, Vanessa – Harry obrócił się ku nim niechętnie, choć nie cofnął ramienia obejmującego Mal.

– Przeszkadzamy? – Rossetti spojrzał na nich wzrokiem niewiniątka. Sprawiali wrażenie z lekka nieprzytomnych, ona miała rozrzucone włosy.

– Mallory Malone, przedstawiam ci detektywa Carlo Rossetti’ego. A to jest Vanessa. Za parę tygodni skończy dwadzieścia jeden lat.

– Zapraszam na przyjęcie – powiedziała, po czym wykrzyknęła: – To ty jesteś tą Mallory Malone. Hej, jesteś super!

– Dzięki. Miło cię poznać.

– Uciekliście z „Ritza”, czy co? – zapytał Rossetti, przyglądając się ich strojom.

Mal roześmiała się.

– Zostawiliśmy limuzynę za rogiem, żeby nie wyglądać na gwiazdy filmowe.

– Nie ma obawy – powiedział Rossetti z galanterią. – Ty jesteś prawdziwą gwiazdą. Niestety, nie mogę powiedzieć tego o Profesorku.

– Dlaczego on nazywa cię Profesorkiem? – zwróciła się Mal do Harry’ego.

– Tak go nazywają kumple w pracy – wyjaśnił Rossetti. – Z powodu Harvardu.

Kapujesz? Ze śmiechem skinęła głową.

– Jeżeli już musisz wiedzieć, Rossetti, wracamy właśnie z urodzinowej fiesty mojej matki – powiedział Harry, coraz bardziej zirytowany.

– Zabrałeś ją do mamusi? Niezła robota, Profesorku.

Harry jęknął. Przyciągnął do siebie Mal, zasłaniając ją przed ich wzrokiem.

– Dobranoc, detektywie Rossetti.

– Dobranoc, Profesorku – Rossetti śmiał się, porywając Vanessę do tańca.

– Do zobaczenia na przyjęciu! – zawołała jeszcze Vanessa przez ramię.

– Chodź! – Harry pociągnął Mal w stronę drzwi.

– Dokąd?

– W jakieś inne miejsce. Nie zapomniałaś chyba programu wieczoru? Wrócili do limuzyny i Harry podał kierowcy adres.

– Kolejny klub? – zapytała Mal, wyjmując puderniczkę i pudrując nos.

– Sama zobaczysz – patrzył zafascynowany, jak nakłada szminkę. Jej usta wyglądały tak smakowicie, zapraszająco… Westchnął żałośnie. Na razie musiał zadowolić się trzymaniem jej za rękę, co czynił z zapałem aż do chwili, gdy znaleźli się przed drzwiami następnego, bardziej dyskretnie usytuowanego, klubu w Brooklynie.

– Umiesz grać w bilard? – Spytał Harry, otwierając przed nią drzwi.

– Trochę.

– A więc jest to dla ciebie noc nowych doświadczeń. Chodź, nauczę cię. Klub umeblowany był jak typowa angielska biblioteka, wyposażony w bar i palarnię. Nisko zawieszone lampy rzucały ostre światło na stoły bilardowe. Podobnie jak u „Annie” kręciło się tu mnóstwo ludzi.

Harry musiał być stałym bywalcem; dostał stół i potarł kredą czubek kija.

– A teraz patrz! – powiedział, demonstrując, jak trzymać kij, jak przesuwać go między palcami, mierzyć.

– W porządku – powiedziała. Ustawił kule, pokazał jej, gdzie ma stanąć.

– Do dzieła! – powiedział, odsuwając się.

Mal pochyliła się nad stołem i starannie wymierzyła. Harry ujrzał jej pośladki, opięte cienkim materiałem, i z wysiłkiem odwrócił wzrok.