Zdała sobie sprawę, że płyta Sinatry nadal kręci się na talerzu adaptera, mimo że muzyka dawno umilkła. Przyłożyła dłoń do piersi Harry’ego, poczuła jak wali mu serce i uśmiechnęła się.
Harry pomyślał, że ona jest jak świeca płonąca w mroku, rozświetlająca jego życie. Wziął kieliszek z winem i przytknął do jej ust. A kiedy się napiła, pochylił głowę i zlizał kropelki z jej ust.
– Nie potrzebuję wina – szepnął zdławionym głosem. – Mam ciebie. Uniosła ramiona nad głową i przeciągnęła się jak kot, zaspokojona. Aż do chwili, gdy Harry znów nakrył dłonią jej pierś, przesuwając kciukiem po brodawce. Wszystko zaczynało się od nowa.
Polano się przepaliło i osunęło w palenisko. Kiedy w końcu powrócili do rzeczywistości, na kominku pozostał tylko żar. Płyta nadal kręciła się bezgłośnie, butelka wina pozostała pełna.
Harry wysunął ramiona spod jej pleców. Zamruczała coś z niezadowoleniem.
Powiodła za nim wzrokiem, kiedy szedł przez pokój, pomyślała, że jest piękny.
Wyłączył adapter, wyjął z kanapy kordonkowy pled i parę poduszek. Uniósł jej głowę, wsunął poduszkę i nakrył Mal pledem. Potem położył się przy niej.
– Wygodnie?
– Mmmm – oczy miała na wpół przymknięte, powoli ogarniało ją przyjemne zmęczenie. Harry pocałował ją łagodnie, układając jej głowę w zagłębieniu swojego ramienia.
Miejsce jakby wymarzone dla ciebie, Malone – powiedział, zamykając oczy.
– Mallory – poprawiła go. I powiedziawszy to, zasnęła.
Squeeze obudził ich wczesnym rankiem, popiskując pod drzwiami. Harry powolutku wysunął zdrętwiałe ramię spod głowy Mal i wstał.
– Nie odchodź – powiedziała głosem zduszonym przez koc.
– Pies – wyjaśnił – zaraz wrócę.
Wypuścił psa i wrzucił nowe polano do kominka, podsycając żar antyczną, skórzaną dmuchawką.
Spojrzał na przykryty kocem wzgórek, nieruchomo spoczywający na dywanie. Spod pledu widać było tylko jej stopy, całe w bąblach. Pomyślał, że nawet stopy ma ładne. Naciągnął szorty i boso poszedł do kuchni.
– Cholernie jesteś pracowity, detektywie – pobiegł za nim rozżalony głos Mal.
Uśmiechnął się szeroko.
– Ktoś musi pracować, Malone! – odkrzyknął z kuchni.
Mal opadła z powrotem na dywan, nasłuchując dźwięków poranka, śpiewu ptaków, poszczekiwania psa i brzęku naczyń w kuchni. Wkrótce dotarł do niej zapach świeżo mielonej kawy, a Harry śpiewał w kuchni po hiszpańsku.
Była ciekawa, czy tańczy.
– Obsługa hotelowa.
Usiadła, naciągając wstydliwie koc na piersi. Oczy jej się rozszerzyły.
– Kawa. I bułeczki! Podsunął jej koszyk.
– Z jagodami na lewo, soczewica na prawo.
– Z soczewicą? Wyglądał na skruszonego.
– Obawiam się, że to moja jedyna słabość.
O! Wydawało mi się, że wczorajszej nocy naliczyłam ich więcej. Uniósł brwi.
– Zauważyłaś?
Zaśmiała się. Pochylił się, żeby ją pocałować.
– Jesteś okropnie potargana – powiedział, chwytając wargami jej ucho.
– Bardziej niż ty? Rozwichrzył jej włosy.
– Jedz swoją bułeczkę i przestań narzekać, Malone… Mallory.
– W końcu załapałeś – nagryzła jagodziankę. – Smakuje bosko.
– Niskokaloryczny raj dla podniebienia.
– Wcale nie są niskokaloryczne! – musiał się roześmiać, widząc jej oburzoną minę.
– Jasne, że nie. Chciałem tylko, żebyś zjadła je z czystym sumieniem. A jak kawa?
– Rozkosz.
– Czego więcej może pragnąć kobieta?
– Niewiele – przyznała, opierając się o niego wygodnie, zajadając jagodziankę i przyciskając koc do piersi.
– Za późno na koce – powiedział, popijając kawę. – Wszystko już widziałem – ku jego zdumieniu, oblała się rumieńcem. – Malone, nie musisz się wstydzić.
Pamiętasz mnie? Faceta z wczorajszej nocy?
Skinęła głową, zaczerwieniona po nasadę włosów.
– Umówiłam się z nim na randkę.
– A on zabrał cię na przyjęcie – szepnął, całując ją w kark. – Pozwoliłaś mu wsunąć rękę pod sukienkę.
– Jesteśmy odrobinę za starzy na pieszczoty na tylnym siedzeniu limuzyny.
– Wtuliła szyję w jego dłoń. Delikatnie masował jej kark.
– Och, Malone – westchnął tęsknie. – Nie były to niewinne pieszczoty.
Roześmiała się, dopiła kawę, przełknęła ostami kęs jagodzianki i wsunęła na nos okulary. Potem wstała, szczelnie otulona kocem.
– Idę pod prysznic – oznajmiła.
Harry siedział na kanapie i patrzył na nią. Ogarnęła wzrokiem jego szerokie ramiona, ciemne włosy na piersi, niebieskawy zarost, dopraszający się żyletki, mięśnie przylegające ciasno do żeber. Tak jak wczoraj lgnęła ona, ciało do ciała. Na samo wspomnienie zrobiło jej się gorąco.
Rzuciła mu rozradowany uśmiech i odeszła, uwodzicielsko kołysząc biodrami. Nie odrywał od niej wzroku. Była już w połowie pokoju, kiedy kordonkowy pled zaczął się zsuwać. Odwróciła się, rzuciła Harry’emu zmysłowe spojrzenie znad oprawki okularów, pozwalając, by pled zsunął się jeszcze niżej. Ciągnąc go za sobą, szła w stronę schodów.
– Jak śmietanka na brzoskwiniach – powiedział z podziwem Harry. Śmiała się, niespiesznie wchodząc na schody.
28.
Kiedy wróciła na dół, Harry leżał na kanapie, wyciągnięty na całą swą długość.
Najwyraźniej zdążył wziąć prysznic, ponieważ włosy miał wilgotne. Ubrany był w dżinsy, białą, bawełnianą koszulkę i spał twardo.
Patrzyła na niego z uśmiechem pełnym czułości. Pomyślała, że jest stworzony do dżinsów i bawełnianych koszulek. I że wygląda na wyczerpanego.
Otworzył oczy i spojrzał wprost na nią. Spojrzenie było tak głębokie, tak intymne, że odczuła je jak dotyk. Wziął ją za rękę, pociągnął na kanapę i objął w pasie.
– Cudownie pachniesz – wymruczał. – Jak wszystko, co dobre na świecie: świeżo skoszona trawa… A może chodzi mi o nagrzane słońcem siano? Ogród po deszczu, bryza od oceanu na tropikalnej wyspie…
– To jodyna – przyznała uczciwie. – Na bąble. Roześmiał się.
– Ilu znasz mężczyzn, którzy wzięliby jodynę za wiatr od morza?
– Bardzo niewielu. Prawdę mówiąc, tylko ciebie, Harry Jordan. Przyciągnął ją i mocno pocałował w usta.
– Teraz jesteś cały uszminkowany – przesunęła palcem po jego wargach.
Ucałował jej palce, potem wnętrze dłoni, znowu usta. Stary zegar dziadka w holu nagląco wybił dwunastą. On miał nocny dyżur, ona musiała złapać samolot do Nowego Jorku, oboje czekała długa jazda do Bostonu.
– Dlaczego to się musi skończyć – wymruczał – akurat w chwili, gdy się zaczęło?
– Stara bajka o Kopciuszku – szepnęła z żalem. Wtulił twarz w jej szyję.
– Czy ktoś mówił ci, że jesteś cudowna? To znaczy, kiedy jesteś grzeczna.
Westchnęła.
– Nie mogłeś poprzestać na „cudowna”? Ale skoro pytasz… Nie, nikt mi tego nie powiedział.
Uniósł głowę i spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Tylko ja?
– Tylko ty.
Jego oczy złagodniały. Ujął ją za podbródek i uniósł twarz, szukając jej spojrzenia.
– Biedna Mary Mallory Malone – powiedział cicho. – Nie powiedziała jej tego nawet matka.
– Nawet matka – przyznała ze smutkiem.
Wyczuł nagłą zmianę jej nastroju i chciał powiedzieć: „nie martw się, teraz wszystko będzie dobrze.” Ale czuł, że nie będzie dobrze. Wiedział, że Mal musi z kimś porozmawiać o tym, co się wydarzyło, podzielić się uczuciami, albo przeszłość okaleczy ją na resztę życia.