Był to mały nóż, mający nie więcej niż czternaście centymetrów długości.
Plastikowa pochwa skrywała wąskie ostrze. Nie było widocznych plam krwi.
Morderca musiał umyć go przed wyjściem.
Harry przywołał fotografa, który zrobił zdjęcia i pobrał wymiary. Potem zjawił się ktoś z laboratorium, pieczołowicie zapakował nóż i zabrał go ze sobą.
Tuż obok noża leżała na podłodze rozerwana foliowa torebka. „Mrożony groszek, 1 kg”, przeczytał Harry na etykietce. Stąpając ostrożnie między kałużami krwi, podszedł do ciała w progu sypialni.
Była to jedna z najgorszych scen, jakie oglądał w swojej karierze policyjnej.
Dłonie dziewczyny pozostawiły krwawe ślady na drzwiach, wokół jej kolan stała kałuża zakrzepłej krwi. Pomyślał, z mdlącym uczuciem w żołądku, że wygląda to tak, jakby cała jej zawartość wypłynęła na dywan.
Technicy zabezpieczyli kontakty i w korytarzu zapłonęło światło. Harry usłyszał zawodzenie ambulansu. Przyklęknął przy ciele.
W miejscu, gdzie kiedyś było gardło, widniała rozwarta rana. Dziewczyna miała twarz pociętą nożem, oczy uciekły jej w tył głowy, ale nie było wątpliwości, kim jest.
Rossetti stanął nad nim.
– O mój Boże! – powiedział zduszonym szeptem. – O mój Boże, to Suzie Walker!
Harry’emu dreszcz przeleciał po plecach, poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku.
Nigdy nie miał do czynienia z zamordowanym przed jego śmiercią, nigdy nie znał osobiście nikogo, kto zmienił się z energicznej, młodej kobiety w umęczone ciało.
Podniósł się szybko, patrząc na nią w osłupieniu. Ogarnęła go nagle dzika wściekłość.
– Chryste! – ryknął, uderzając pięściami w ścianę. – Dlaczego? Kurwa! Dlaczego wybrał ją?! – gniew w ogóle pozbawił go czucia. Walił pięściami w ścianę i nie czuł bólu.
Rossetti stał jak wrośnięty w ziemię.
– Przepraszam – powiedział nagle i ruszył pośpiesznie w stronę drzwi. Poszedł kawałek ulicą, skręcił pod stary klon i zwymiotował.
Harry stał ze skamieniałą twarzą, kiedy sanitariusze pakowali do worka to, co zostało z Suzie Walker, ułożyli worek na noszach i zanieśli go do ambulansu. Nie było potrzeby włączać syreny.
Wepchnął piekące pięści do kieszeni. Pomyślał, że gdyby dopadł teraz mordercę, zabiłby drania. Udusiłby go gołymi rękami. Skopał skurwiela na śmierć. Potem przypomniał sobie, że jest gliniarzem, a więc musi zachować dystans, zimną krew i obiektywizm. Koniec kropka. Ale oczami wyobraźni nadal widział pielęgniarkę Suzie Walker, jak uśmiecha się do niego pięknymi, zielonymi oczami. Słyszał jak odpowiada Rossettiemu, kiedy ten poprosił ją o randkę…
– Dlaczego to musiała być Suzie, Profesorku? – Rossetti stanął przy nim. W ostrym świetle jego twarz była szara, pusty wyraz oczu. – Była miła – powiedział posępnie. – Była dobrą pielęgniarką, była ładną, dobrą kobietą.
Harry wiedział, co powinien teraz powiedzieć. Powinien powiedzieć, że przydybią drania, że wsadzą go za kratki za to, co zrobił Suzie, że zasługiwała na lepszy los. Ale nie mógł. Pomyślał z goryczą, że te słowa nie przyniosą ulgi jej rodzinie. Poza tym, mówił to już po śmierci Summer Young. Z trudem oderwał myśli od ofiary i skupił się na tym, co pozostało do zrobienia.
Poklepał Rossettiego pocieszająco po ramieniu i rozpoczął systematyczne przeszukiwanie sypialni.
30.
Kiedy godzinę później opuścili mieszkanie Suzie, czekał na nich Alex Kłosowski. Powiedział już policjantowi z patrolu, co słyszał i teraz to samo powtórzył Harry’emu.
Był sympatycznym facetem, z ciemnymi włosami, związanymi w kucyk i brązowymi oczami o łagodnym spojrzeniu.
– To było w piątek wieczorem. Około ósmej. Suzie wychodziła do pracy. Oboje zamykaliśmy drzwi i ona powiedziała, że poprzedniego dnia zgubiła klucze, ale ktoś je zwrócił. Zastanawiała się, kto to mógł być. Powiedziałem, że powinna zmienić zamki, ostrożności nigdy za wiele – odwrócił głowę. – Jezu! – wykrztusił przez ściśnięte gardło. – Nie myślałem o czymś takim.
– Nie mógł pan wiedzieć, panie Kłosowski – zapewnił go Harry spokojnie.
– Zakładałem, że idzie na nocny dyżur. Jest… Była pielęgniarką, wie pan, w szpitalu miejskim. Byłem zdziwiony, kiedy wróciłem do domu i zobaczyłem jej samochód. Potem zauważyłem światło w kuchni. Pomyślałem, że musiałem się pomylić, albo wróciła do domu wcześniej.
– Która to była godzina?
– Coś koło drugiej. Tak, parę minut po drugiej. Skończyłem pracę u Danielsa na Newbury Street. Wkładałem klucz w zamek, kiedy usłyszałem krzyk.
Spojrzał na Harry’ego wzrokiem pozbawionym wyrazu.
– To znaczy, z początku wziąłem to za krzyk. Nasłuchiwałem, ale panowała cisza, więc powiedziałem sobie, że to pewnie kot. Pełno tu dzikich kotów i czasem tak właśnie krzyczą – zwiesił głowę, bliski łez. – Boże, żeby to był kot! Tylko kot.
Gdybym to sprawdził…
Twarz miał znękaną, kiedy znowu spojrzał na Harry’ego.
– Czuję się za to odpowiedzialny. Gdybym coś zrobił, zapukał, zapytał, czy nic jej nie jest, zadzwonił na policję…
– Wątpię, czy to by się na coś zdało – powiedział Harry ze współczuciem. – Nie ma sensu się obwiniać. Próbuje nam pan pomóc.
– To nie wszystko – powiedział Kłosowski. – Widziałem go.
– Jezu! – szepnął Rossetti. – Naoczny świadek.
– Szykowałem się do łóżka. Podszedłem do okna, żeby je otworzyć. Zobaczyłem, jak wychodzi z jej domu i idzie przez ulicę. Bardzo się spieszył. Wszedł między zaparkowane samochody i zniknął mi z oczu. Nie, żebym specjalnie patrzył.
Pomyślałem tylko, że to dlatego Suzie wróciła wcześniej z pracy… Uśmiechnąłem się, na litość Boską!
– Może go pan opisać? – modlił się, żeby mógł.
– Mogę tylko powiedzieć, że to był niski, krępy facet. Ciemne włosy, zdaje się.
– Jak był ubrany?
Kłosowski spojrzał na niego, zbity z tropu.
– Nie zauważyłem, ale musiało to być coś ciemnego, bo wtapiał się tak jakoś w noc.
– Widział pan, jak wsiadał do samochodu?
– Nie… tak… To znaczy, widziałem, a potem ten samochód przejechał koło mojego domu…
– Jaki to był samochód, panie Kłosowski?
– Nie jestem pewien. Duże kombi. Coś jak jeep Cherokee, ale głowy nie dam.
Ciemny.
Harry westchnął, rozczarowany.
– Czy zechciałby pan pojechać z nami na posterunek i złożyć oficjalne zeznanie?
– Jasne, że tak!
Harry pomyślał, że Alex Kłosowski zrobi absolutnie wszystko, by uwolnić się od strasznego poczucia winy. Mimo przeżytego szoku, był dobrym świadkiem.
– Detektyw Rossetti zawiezie pana. Rossetti spojrzał na niego pytająco.
– Ja pojadę do szpitala przesłuchać siostrę. Zabrali ją, bo jest w szoku.
Sprawdzę czy może mówić. Rozumiem, że rodzice też tam są.
Harry jechał cichymi ulicami, starając się uporządkować w głowie informacje, jakie zebrał o zabójcy Suzie. Mieli broń, zeznanie naocznego świadka, ogólny opis samochodu zabójcy i przybliżony czas zgonu. Policjanci nadal przeszukiwali mieszkanie Suzie i był pewien, że dostarczą mu nowych poszlak.
Nie było to zaplanowane morderstwo. Dałby głowę, że zabójca był włamywaczem.
Suzie wróciła do domu niespodziewanie, przyłapała go na gorącym uczynku. Więc ją zabił.
Była to teoria robocza, ale postanowił się jej trzymać, dopóki nie wypłyną nowe okoliczności. Był przyzwyczajony do niespodziewanych zwrotów w śledztwie.
Doświadczenie nauczyło go, że w przypadku zabójstwa, nie istnieje coś takiego jak pewnik.