– Od kiedy jest to dla ciebie problemem?
Rossetti zrobił minę niewiniątka i Harry musiał się roześmiać.
– Wstydź się! Dobry, włoski katolik! Gdyby twoja mama o tym wiedziała. I twój spowiednik!
– Wierz mi, on wie o wszystkim. Także, co sądzę o gwałcicielach i mordercach. Wie nawet, że chciałbym urwać im jaja.
Pies siedział przy drzwiach nad opróżnioną miską psiej karmy. Harry odwiązał smycz.
– Spotkamy się przy samochodzie – powiedział do Rossettiego.
– Przepraszam, stary – mruknął, kiedy pies zaczął go ciągnąć w stronę trawnika.
– To był ciężki dzień. Pójdziemy później na długi spacer i wszystko ci wynagrodzę.
Pies machnął ogonem, obwąchał trawę i załatwił potrzebę. Harry pomyślał, że cokolwiek zrobi, zawsze zyska aprobatę Squeeza.
Jadąc z powrotem do Bostonu, myślał o kobiecie, którą zaprosił na kolację trzy tygodnie temu. Była atrakcyjna, urocza, kulturalna i bardzo pewna siebie.
Pochodziła z dobrej bostońskiej rodziny, ich rodzice się znali. Zadzwoniła do niego i nagrała się na automatyczną sekretarkę.
– Zmówili się na nas – usłyszał, kiedy odsłuchiwał nagrania. – Przez parę lat nie było mnie w kraju, pracowałam w Paryżu, więc rodzice uznali, że zupełnie wypadłam z tak zwanego towarzyskiego nurtu. A twoja matka straciła podobno resztę nadziei. Ich zdaniem, stanowimy dla siebie ostatnią szansę, więc czemu nie mielibyśmy ich uszczęśliwić? Zapraszam cię na kolację. Może w przyszłym tygodniu?
Był zachwycony wiadomością, i oczarowany nią. Była wysoka, szczupła i zgrabna, a długie, czarne włosy wiązała z tyłu w węzeł na modłę hiszpańską. Jej brązowe oczy iskrzyły się i iskrzył się jej dowcip. Kolacja była zabawna, podobnie jak spotkanie przy drinku, parę wieczorów później, u niej w mieszkaniu. Miał dyżur od dwudziestej do czwartej i musiał wyjść. Ujrzał żal w jej oczach, usłyszał go także w swoim głosie, ale nie znalazł czasu, by kontynuować tę interesującą znajomość.
Parę dni temu zadzwoniła matka z wiadomością, że tamta kobieta spotyka się już z byłym kolegą ze studiów. Wydają się dla siebie stworzeni.
Harry wzruszył ramionami. Takie jest życie gliniarza. Zwłaszcza gliniarza bez reszty oddanego pracy.
Zerknął na zegarek w obitej drewnem tablicy rozdzielczej jaguara. Jeżeli dociśnie pedał gazu, będzie miał czas na szybki prysznic przed wizytą u doktora Blacke’a w szpitalu.
7.
Parę dni później, o siódmej trzydzieści rano, Harry siedział w swoim pokoju z rękoma założonymi na kark, nogami na biurku, zamkniętymi oczami. Myślał o Summer Young.
Przed chwilą odbyli z Rossettim wyczerpującą konferencję z wściekłym szefem policji, który oznajmił, że burmistrz traci cierpliwość, musi w końcu powiedzieć coś mieszkańcom miasta. Czy w Bostonie grasuje masowy morderca? Jeżeli tak, chce wiedzieć, co policja robi w tej sprawie?
– A myśli, że co policja robi w tej sprawie? Siedzi na dupie i pozwala facetowi wykręcić się sianem? – dopytywał się Rossetti z oburzeniem.
Harry solidaryzował się z nim. Obaj odczuwali presję śmierci Summer Young. Palił ich gniew.
– Robimy, co w naszej mocy – powiedział szefowi policji. – Robimy wszystko, co możliwe, żeby złapać drania – nie zapomniał, że Summer tak właśnie nazwała swojego oprawcę, na chwilę przed śmiercią.
– Tak, tak – szef był zdenerwowany. – Cóż, Harry, będziecie się musieli bardziej postarać. Potrzebuję wyników, natychmiast! Burmistrz chce widzieć tego mordercę za kratkami. Boston jest sławny ze swych uczelni, burmistrz nie chce, żeby gwałcono i zarzynano studentki, musi dbać o wizerunek miasta. Poza tym, on też ma córkę w Northeastern. Można powiedzieć, że jest zainteresowany osobiście.
Chce wyników, Harry. Zaraz!
Harry zdjął nogi z biurka i włączył komputer, przywołując katalog dowodów w sprawie Summer Young.
Technicy policyjni odwalili kawał dobrej roboty. Znaleźli odciski kolan w miejscu, gdzie morderca klęczał nad ofiarą. Na ich podstawie ustalono, że był niskim, krępym mężczyzną, metr sześćdziesiąt osiem-siedemdziesiąt.
Znaleźli również miejsce zaparkowania samochodu, niestety na piaszczystym podłożu nie odbiły się ślady opon. W laboratorium kryminalistyki nadal badano cząsteczki gumy zdrapane z drogi, choć istniało niewielkie prawdopodobieństwo, by udało się na ich podstawie określić rodzaj opon. Za to samochód Summer powiedział im o wiele więcej.
Wiedzieli, że zabójca ukrył się na podłodze fiata, ogłuszył dziewczynę ciosem karate, o czym świadczą sine ślady na jej szyi tuż powyżej tętnicy szyjnej i na czole. Musiała przechylić się w przód i uderzyć głową o kierownicę.
Medycyna sądowa nie pozostawia pytań bez odpowiedzi. Opiera się na założeniu, że kryminalista zawsze pozostawi po sobie jakiś ślad na miejscu zbrodni. I że zawsze zabierze coś ze sobą, na ubraniu lub na ciele: cząsteczki skóry, kurzu, nitkę, włos, okruch farby. Dlatego lekarze sądowi szukają dowodów w nieprawdopodobnych miejscach.
Technicy policyjni mieli nadzieję zdjąć odcisk buta z podłogi fiata za pomocą elektronicznej maty. Umieścili arkusz folii między dwoma arkuszami włókna octanowego i puścili przez nie prąd elektryczny. Jeżeli odcisk istniał, pod wpływem prądu cząsteczki pyłu powinny przylgnąć do włókna. Tym razem go tam nie było, więc zebrali tylko kurz i odnieśli do laboratorium.
Znaleźli również czarną nitkę na tylnym siedzeniu fiata, a na ubraniu denatki kilka włosów, które nie należały do Summer Young. Laboratorium nadal przeprowadzało testy i Harry lada chwila spodziewał się wyników. Oczywiście, same w sobie nie stanowiły żadnego dowodu, ale Harry nauczył się cenić te materiały. Medycyna sądowa była współczesnym odpowiednikiem Sherlocka Holmesa.
Jeżeli zbrodni dokonał kamerdyner, lekarze sądowi mogli to potwierdzić.
Badali również ślinę zebraną z ranek na piersiach denatki, a sądowy stomatolog odtwarzał uzębienie mordercy na podstawie śladów po ugryzieniach.
Lecz najważniejszym dowodem rzeczowym była sperma znaleziona na ciele ofiary.
Mając wyniki DNA, będzie można powiązać morderstwo Summer Young z zabójstwem dwóch innych kobiet. Sperma była równie obciążająca jak odciski palców. DNA zaprowadzi mordercę za kratki.
Tymczasem minął tydzień od rozesłania portretu pamięciowego. Miejscowe stacje telewizyjne pokazywały go we wszystkich wydaniach dziennika, gazety umieszczały go na pierwszych stronach, rano i po południu. Przyjęto mnóstwo zgłoszeń: od wariatów i od odpowiedzialnych obywateli, którym wydawało się, że rozpoznali mordercę. Sprawdzano każdy ślad, każdy meldunek. I nic.
Harry zaczął powątpiewać w wiarygodność opisu, może za mocno naciskał na tych rybaków, zasugerował ich.
Myślał o tym, co dziewczyna powiedziała przed śmiercią, „nieruchome oczy… delikatne dłonie”. Tylko ona wiedziała, jak naprawdę wyglądał zabójca. Nawet doktor Blake, po przeprowadzeniu autopsji, spojrzał na niego z powątpiewaniem.
– Myśli pan, że istnieje jakieś prawdopodobieństwo? – zapytał. – Skąd ta pewność? Tylko dziewczyna mogłaby to potwierdzić, niestety nie dożyła tej chwili.
On ma rację, pomyślał Harry, znowu zakładając nogi na biurko i przeczesując palcami ciemne włosy.
Nie ulegało wątpliwości, miał problem.
Albo portret pamięciowy nie oddawał wyglądu zabójcy, albo facet nie był miejscowy. Jeżeli mają go powstrzymać, muszą uzyskać pomoc społeczeństwa, muszą nagłośnić sprawę na cały kraj.
– Potrzebna nam Mallory Malone – powiedział do Rossettiego. Rossetti uniósł ciemne brwi i patrzył na swojego partnera, jakby ten nagle postradał zmysły.
– Jasne, tylko tego nam trzeba! Niech wystrychnie nas publicznie na policyjnych dudków, wytrzeszczy te swoje niebieściutkie oczęta i powie całej Ameryce, że gdybyśmy mieli trochę oleju w głowie i wykonywali swoje obowiązki jak należy, złapalibyśmy faceta przy jego pierwszej próbie. Innymi słowy, koleś dokopie nam publicznie za trzy morderstwa. Dziennikarze opadną nas jak piranie w porze karmienia – wzruszył ramionami. – Przemyśl to stary, dobrze ci radzę.