Выбрать главу

Otworzył młody mężczyzna. Miał końską twarz, długie zęby i spoglądał na nią przyjaźnie.

.- Przyszłaś w sprawie pokoju? – zapytał.

Mary Mallory skinęła głową.

– Ile wynosi czynsz? Nie chciałabym marnować twojego czasu, jeżeli okaże się zbyt wysoki.

Przyjrzał się z namysłem najpierw jej, potem staremu samochodowi przy krawężniku.

– Masz pracę? – zapytał łagodnie.

Uniosła wysoko głowę i spojrzała mu prosto w twarz.

– Jeszcze nie – powiedziała nowym, stanowczym głosem. – Ale będę miała.

Ich oczy się spotkały i mężczyzna się roześmiał.

– Na to wygląda. Dobra, są dwa pokoje. Jeden jest maleńki, na strychu, bardzo tani. Drugi na pierwszym piętrze, większy, z oknem wykuszowym od ulicy, droższy – powiedział cenę. – Chcesz obejrzeć?

– Wezmę ten tańszy – powiedziała, idąc już do samochodu po rzeczy.

– Ale nawet go nie obejrzałaś! – zaprotestował.

– Nie muszę. Twój dom jest czysty, a cena mi odpowiada. Nędzarze nie mają prawa przebierać – dodała, wyjmując plecak z bagażnika.

Zbiegł za nią ze schodków.

– Pomogę ci – podniósł plecach z łatwością. – A propos, nazywam się Jim Fiddler.

– Mary Malone – powiedziała, ujmując jego wyciągniętą dłoń.

– To wszystko, co masz? – rzucił okiem w czeluść pustego bagażnika.

– Wszystko – zatrzasnęła maskę i poszła za nim do drzwi. – A w kwestii pracy – powiedziała z nadzieją. – Nie wiesz przypadkiem, gdzie mogłabym się zaczepić?

– Spróbuj w supermarkecie – rzucił przez ramię, prowadząc ją na trzecie piętro.

– Zawsze szukają pomocnic. Nie można tam nie trafić, to dwie ulice stąd. A jak już tam będziesz, możesz zajrzeć do drogerii i Burger Kinga.

Pomyślała z sarkazmem, że faktycznie przeszła długą drogę; od jednego supermarketu do drugiego. Potem przestąpiła próg małej facjatki, która miała stać się jej nowym domem i decyzja, by piąć się w górę, zostać kimś, zmieniła się w żelazne postanowienie.

Pokój był naprawdę mały. Mieściło się w nim wąskie łóżko, odrapana komoda z szufladami, służąca jednocześnie za nocny stolik. Kołki wbite w ścianę i smętna, różowa zasłona imitowały szafę na rzeczy. Na drewnianej podłodze leżał różowy dywan; a przy malutkim okienku stał różowy, stary fotel. Pomyślała, że choć taki stary, fotel wygląda przytulnie.

– Niewiele tego, ale przynajmniej w jednej tonacji – powiedział Jim z radosnym uśmiechem. – Odpowiada, panno Malone?

– Oczywiście – odparła szczerze. Marzyła tylko o tym, by zrzucić buty i usiąść w różowym fotelu, nie prowadzić samochodu, i nie myśleć.

– Czynsz płatny za tydzień z góry – powiedział Jim. – W porządku, uregulujesz przy okazji – dodał, widząc, że rozgląda się za torebką. Przyjrzał się dziewczynie uważniej. Miała ciemne sińce pod oczyma, wyglądała na znerwicowaną i kompletnie wykończoną.

– Napijesz się ze mną kawy? – zapytał zdawkowo. – Właśnie się zaparzyła, kiedy zadzwoniłaś.

Zerknęła na niego podejrzliwie przez grube szkła okularów. Uznała, że jest po prostu miły. Nie była do tego przyzwyczajona.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Pomyślał, że rozświetliła się jak niebo w Dzień Niepodległości, a przecież zapytał tylko, czy ma ochotę na kawę!

Zeszli razem ze schodów. Przemknęło jej przez myśl, że za parę miesięcy mogą okazać się problemem, ale natychmiast ją od siebie odsunęła. Zajmie się teraźniejszością. W ten sposób przebrnie przez siedem miesięcy, żyjąc z dnia na dzień, z godziny na cholerną godzinę, jeżeli będzie musiała.

Mieszkanie Jima mieściło się na parterze. W kuchni jakiś mężczyzna kroił ciasto.

Podniósł wzrok, kiedy weszli.

– To jest Alfie Burns, mój partner – przedstawił go Jim. – Mary Malone, nasza nowa lokatorka.

– Witaj, Mary – powiedział Alfie, wyjmując trzeci kubek i nalewając kawy.

Mary pomyślała, że jest bardzo wysoki, bardzo chudy i bardzo przystojny.

Przyglądała mu się znad krawędzi kubka. Okulary jej zaparowały, zdjęła je i przetarła oczy dłonią.

– Hej! – zawołał Alfie. – Czy ktoś ci mówił, że masz piękne oczy? Nigdy nie widziałem tak głębokiego odcienia błękitu – westchnął teatralnie, po czym dodał.

– Powinnaś zafundować sobie szkła kontaktowe. Szkoda ukrywać tyle piękna za szkłem od butelki – roześmiał się, ale Mary wiedziała, że jest to dobroduszny śmiech i nie poczuła się urażona.

Zapytali, skąd jest, powiedziała, że z Oregonu, powiedziała, że jej matka właśnie umarła, że musi przerwać studia na rok, ponieważ nie wiąże końca z końcem.

– Biedna mała – powiedział Jim ze współczuciem. – Słuchaj, w sprawie tej roboty w supermarkecie, kierownik jest moim dobrym znajomym. Powołaj się na mnie, powiedz, że tu mieszkasz, okay? Pomoże ci, jestem tego pewien.

Jim miał rację, jego nazwisko zdziałało cuda i następnego dnia Mary została zatrudniona w dziale warzywnym. Wszystko szło gładko, nawet poranne mdłości ustały, choć starała się jeść jak najmniej, w nadziei, że dziecko nie urośnie, a wraz z nim jej brzuch. Czasem pracowała na poranną zmianę, czasem na popołudniową, ale z każdej wracała na opuchniętych, obolałych nogach.

Z trudem wspinała się na strych i trzymała stopy w misce z zimną wodą, dopóki ból nie minął. Potem szła do małej kuchenki, odgrzewała zupę z puszki, robiła kanapkę i wracała do pokoju, żeby czytać książki, które pożyczyła od Jima.

Czasem, kiedy mijała jego piętro, wystawiał głowę z kuchni albo z pokoju i pytał, czy ma ochotę na kawę i ploteczki.

Ale to Alfie plotkował o ich przyjaciołach, o przyjęciach, na które chodzili.

Lubiła go słuchać. Nie znała ludzi, o których opowiadał, ale słuchając, miała wrażenie, że uczestniczy w ich życiu.

– Masz chłopaka, Mary? – zapytał Alfie któregoś wieczoru, parę miesięcy później. Pił piwo, ona i Jim – kawę.

– Och, nie! – zawołała znad swojego kubka.

– Ale nie jesteś lesbijką – kontynuował Alfie. Wyglądała na zaszokowaną.

– Oczywiście, że nie. Uśmiechnął się do niej.

– Mary Malone, jesteś chodzącą niewinnością. W życiu czegoś takiego nie widziałem.

Gapiła się na niego, zrozumiawszy nagle, co chciał przez to powiedzieć. On i Jim byli homoseksualistami.

– Ja… mnie to nie… – wyjąkała. – Ja… Po prostu jeszcze nigdy nie spotkałam…

– Powiedz mi, Mary, jakim cudem ktoś tak niewinny, jak ty, wpędził się w takie kłopoty? – zapytał Alfie łagodnie.

Zalała ją fala gorąca. Zrozumiała, że wiedzą, i zrobiło jej się mdło ze wstydu.

Zwiesiła głowę, walcząc ze łzami.

– Byłaś u lekarza? – zapytał Alfie. W jego głosie nie było nawet śladu potępienia.

Potrząsnęła głową.

Popatrzyli na siebie. Jim uniósł brwi, Alfie westchnął z irytacją.

– Kotku, to nie katar, samo nie przejdzie. Musisz dbać o siebie, ustalić pewne rzeczy, podjąć decyzje.

Mary uniosła głowę i popatrzyła na nich, przerażona. Siedzieli naprzeciwko niej przy kuchennym stole, pełni niepokoju i troski.

– Ustalić? Co ustalić? – zapytała nerwowo.

Tym razem westchnął Jim; dziewczyna była z innej planety.

– Musisz ustalić, gdzie będziesz rodziła. Przecież nie tutaj?

Nigdy o tym nie pomyślała. Nie chciała przyznać sama przed sobą, że dziecko potwora przyjdzie kiedyś na świat. Będzie żyło, a ona będzie jego matką.

– Może chcesz nam o tym opowiedzieć? – zasugerował Alfie, ale widząc jej przerażone spojrzenie, wycofał się natychmiast. – Dobrze, już dobrze, nie musisz. Ale martwimy się o ciebie. Chcemy coś dla ciebie zrobić, zanim wyjedziemy.