Wkrótce odeszły jej wody, a jakiś czas później rozpoczęły się skurcze.
Zaskoczyła ją ich gwałtowność, ale powiedziała sobie dzielnie, że wszystko jest w porządku, wszystko jest do zniesienia. Przyszła siostra położna i zbadała ją.
Oznajmiła, że niedługo pojawi się doktor i że trzyma się świetnie, ale sporo jeszcze przed nią. Mary rzuciła wzrokiem na zegar na ścianie. Była jedenasta przed południem.
O jedenastej wieczorem nadal leżała w porodówce na metalowym łóżku z podniesionymi bokami, które ratowały ją przed wypadnięciem, gdy miotała się, oszalała z bólu. Zagryzała wargi i rozkazywała sobie przetrzymać jeszcze tę jedną minutę, jeszcze tę jedną sekundę… Przetrzymać jeszcze to, a jutro będzie po wszystkim, jutro będzie wolna. Ból szarpnął nią, aż zabrakło jej tchu. Zwarła szczęki, nie pozwoliła sobie na najcichszy jęk.
– Wrzeszcz! Na miłość boską, dziewczyno, czemu nie krzyczysz?! – zawołała zaskoczona pielęgniarka. – Kiedy będziesz wrzeszczeć, jak nie teraz?!
Lecz Mary jeszcze mocniej zacisnęła zęby. Pod zamkniętymi powiekami pojawiła się twarz mężczyzny, który ją zgwałcił. Jego natarczywe, ciemne spojrzenie wwiercało się w jej oczy, gdy wiła się w morderczych skurczach. Pomyślała, że woli umrzeć, niż sprawić mu satysfakcję swoim krzykiem.
W końcu, kiedy była już pewna, że nie wytrzyma dłużej, około piątej nad ranem dostała epidural i nagle ból zniknął. Unosiła się w przyjemnej mgiełce gdzieś ponad łóżkiem. Potem ktoś przywołał ją do rzeczywistości, rozkazując:
– Przyj, Mary! No dalej, dziewczyno, załatw to! Przyj dalej, mocniej, mocniej…
Nie poczuła, jak dziecko wyślizgnęło się z niej, ale usłyszała jego krzyk.
Zapragnęła podnieść ręce i zatkać nimi uszy, ale nie mogła się ruszyć: pielęgniarki trzymały ją za ramiona, stopy miała przywiązane do łóżka, znalazła się w pułapce. Mogła tylko leżeć i myśleć z przerażeniem: Oto jego dziecko.
Narodził się potwór.
– Dziewczynka! – oznajmił lekarz, wręczając noworodka pielęgniarce do umycia.
– Nie chcę wiedzieć… – mruknęła Mary, pogrążona w obezwładniającym koszmarze.
Zaczęła płakać.
– Już dobrze… – powiedziała łagodnie pielęgniarka i otarła jej łzy. – Byłaś bardzo dzielna, Mary. Teraz możesz płakać.
Po chwili znalazła się bezpieczna w łóżku, wewnątrz wyznaczonego zasłonami sześcianu. Okno było szeroko otwarte i wschodzące właśnie słońce ciepło dotknęło jej twarzy. Poczuła spokój i opanowanie. Było już po wszystkim.
– Mary! – usłyszała głos siostry. Otworzyła oczy.
– Oto twoje dziecko – powiedziała kobieta wyciągając ku niej różowe zawiniątko.
Złożyła je w zgięciu ramienia Mary. – Pora karmienia.
Całe ciało dziewczyny zesztywniało od doznanego szoku, gardło wyschło jak wypalone. Nie mogła się odezwać. Poczuła drobny ciężar, spoczywający na jej ramieniu, ale nie mogła nań spojrzeć.
– Rozepnij koszulę – poradziła siostra.
– To potwór! – zachrypiała. – Potwór… Nie jestem w stanie…
– Ona nie jest potworem. Jest ślicznym niemowlęciem – zachęcała ją pielęgniarka. – Czeka, żebyś ją nakarmiła. Dalej, Mary! Rób to, co należy.
Mary oderwała wzrok od przełożonej, uniosła głowę i z niechęcią spojrzała na potwora, który za chwilę miał wyssać z niej pokarm. Przez długą chwilę przypatrywała się swojej córce, a potem znów opadła na poduszki i zamknęła oczy.
Wraz z podmuchem wiatru przypłynął do niej słodki zapach bzu z drzewa rosnącego tuż pod oknem. Zapach napełnił ją niespodziewanym, błogim uczuciem szczęścia.
Znowu spojrzała na dziecko, które spoczywało w jej ramionach. Oczy noworodka były dokładnie takie jak jej, wielkie, niebieskie i troszeczkę zamglone.
Dziewczynka miała okrągłą, różową buzię, słodkie, przypominające pączek róży usteczka i delikatny puszek jasnych włosów. W żadnym przypadku nie była potworem. Była śliczna, najśliczniejsza. I była jej.
Mary oparła się plecami o poduszki i objęła dziecko ramionami. W zamyśleniu wodziła palcem po złotym puszku niemowlęcej główki. Otoczył ją znowu zapach bzu, ogrzało ją słońce, zrozumiała, że to, co czuje do tego maleńkiego, bezbronnego niemowlaka, jest czystą miłością.
Nazajutrz oznajmiła, że rozmyśliła się i że nie może oddać dziecka do adopcji.
Siostra przełożona próbowała przemówić jej do rozsądku i pokazać, jak wielkie czekają ją trudności. Powiedziała, że zmarnuje szansę na ukończenie studiów, że mężczyźni nie żenią się z samotnymi matkami, że będzie musiała jednocześnie bardzo ciężko pracować i być matką. A ponadto na dziecko czekała już dobrze sytuowana rodzina, gotowa i stęskniona, z całą wyprawką. Dziecko, jako ich córka, będzie miało cudowne życie. Będzie miało prawdziwy dom, normalną rodzinę, pójdzie do dobrej szkoły, na dobry uniwersytet…
Mary uparła się i niczego nie przyjmowała do wiadomości. W końcu ustąpiono przed jej uporem i nawet znaleziono małą kawalerkę i pracę w sklepie.
Dzień, w którym Mary wzięła dziecko „do domu”, był drugim najszczęśliwszym dniem w jej życiu. Miała wolny tydzień przed podjęciem pracy. Musiała znaleźć opiekunkę do dziecka. Mieszkanko było gorące w czerwcowym słońcu i śmierdziało stęchlizną, wkrótce jednak stało się przytulne, choć zalane nawałnicą butelek, pieluch i prześcieradeł, drobniutkich części niemowlęcej garderoby suszących się na wieszakach.
Nadała jej imię Angela. Córeczka była bowiem cudnym aniołkiem. Karmiła ją i kąpała, pchała ulicami do miejscowego parku przechodzony wózek, podarowany jej przez Ranier Lodge, ubierała ją jak laleczkę, w otrzymane za darmo, używane ciuszki. Niemowlę wpatrywało się w nią tymi ogromnymi, niebieskimi oczami, a Mary gruchała do niej najczulszymi słowami.
– Ty mój skarbie! Ty moje maleństwo! Moje śliczne! Kocham cię! Słowa dźwięczały w jej uszach, jakby wyrwane z obcego języka, ale teraz, gdy wiedziała czym jest miłość, znajdowała je łatwo.
Przed rozpoczęciem pracy musiała przestawić niemowlę z karmienia piersią na butelkę i zamęczała się, wypompowując z siebie mleko i sterylizując butelki, wykonując tysiące drobnych czynności, jakie trzeba wykonać przy niemowlęciu.
Kiedy nadszedł dzień, w którym miała zacząć pracę, zawiozła dziecko przez trzy ulice do domu opiekunki, wręczyła jej butelki z mlekiem, torbę z pieluszkami, i stertę innych drobiazgów. Pocałowała córeczkę na pożegnanie, powiedziała opiekunce, że ma nadzieję, że wszystko będzie dobrze i uciekła do sklepu i do pracy, żeby się nie załamać i nie rozpłakać.
Cały dzień niepokoiła się o dziecko. Podczas przerwy na lunch zatelefonowała do opiekunki.
– Wszystko w porządku! – lakonicznie oznajmiła kobieta. – Zresztą w tym wieku one prawie bez przerwy śpią.
Być może dziecko spało całymi dniami, z całą pewnością jednak nie spało nocami, tak samo zresztą jak Mary. Wydawało się jej, że gdy tylko, zmęczona, padała na łóżko i zamykała oczy, Angela zaczynała płakać. Mary próbowała ją karmić, próbowała kłaść ją obok siebie w łóżku, próbowała brać ją w ramiona i chodzić z nią w kółko po małym pokoju… Lecz Angela kaprysiła po nocy, za dnia zaś tylko opiekunka wychodziła dobrze na tym zwyczaju dziecka. Mary potykała się w sklepie, choć starała się mieć oczy otwarte i wszystkie klepki razem, po czym wracała do domu tylko po to, aby bezustannie krążyć z dzieckiem po mieszkaniu.
Minęło parę miesięcy. Popełniła kilka pomyłek i dostała ostrzeżenie od szefa, ale, kiedy ponownie walnęła głupstwo i wydała klientce z pięćdziesięciu dolarów zamiast z pięciu, facet się wściekł.