Выбрать главу

– Musi teraz być w tym samym wieku, co ty, gdy się spotkaliśmy – ciągnął mężczyzna. – Czyż to nie interesujący zbieg okoliczności?

– Wiesz co, Mary Mallory? – zachichotał. – Właśnie teraz jadę ją odwiedzić. Ale nie martw się, nie dowie się, kim jestem. Okazałem się zbyt mądry, jak na ciebie. Zbyt sprytny, jak na was wszystkich. Nie złapiecie mnie nigdy. Nigdy!

Kontrolował czas rozmowy na ekstrawaganckim, sportowym zegarku. Odłożył słuchawkę na kilka sekund przedtem, nim śledzący policjanci mogli go zlokalizować. Był wolny. Znowu!

Znakomity pomysł, pomyślał. Trafić dwa ptaki jednym strzałem! Dostarczy dziennikom żeru, jakiego jeszcze nigdy nie miały.

Telefon był już głuchy. Harry połączył się komórkowcem z ekipą, która próbowała zlokalizować dzwoniącego.

– Był zbyt szybki – mruknął przygnębiony do Mal. – Wiemy tylko, że dzwonił z Bostonu.

Siedziała skurczona w rogu kanapy. Harry pomyślał, że wygląda na kobietę, która stanęła na drodze drogowego walca.

– Dziewczyna jest w niebezpieczeństwie – powiedział. – Musisz nam ujawnić nazwisko jej rodziny, abyśmy mogli ją znaleźć.

– Nie chcę, żeby się o nim dowiedziała! – krzyknęła w panice.

– Obiecuję ci, że nigdy się nie dowie. Powiedz nam, póki nie jest za późno.

Powiedziała mu nazwisko, potem z konającym sercem wróciła na kanapę. Harry już telefonował do policji w Seattle i dopytywał o szczegóły. Rodzina należała do miejskich znakomitości, była znana ze swojej charytatywnej pracy. Mieli córkę i dwóch synów. Dziewczyna studiowała na drugim roku w Uniwersytecie Bostońskim.

Harry i Mal patrzyli na siebie skamieniali z przerażenia.

– O mój Boże! – zaszlochała Mal. – Mój Boże! Harry…! – zawołała. Ale on już rozmawiał z szefem policji w Bostonie.

Po dwóch minutach wyłączył telefon.

– Bierz palto! – zawołał.

Wzięła się w garść. Pobiegła do sypialni, porwała żakiet i torebkę. Harry stał już przy windzie.

– Dokąd jedziemy?

– Do Bostonu. Możemy złapać następny samolot, jeśli się pośpieszymy. Samochód nowojorskiej policji już czekał przed budynkiem. Harry wepchnął Mal na tylne siedzenie i usiadł obok. Zawyła syrena.

Miał racje, udało im się zdążyć. Przez cały lot do Bostonu nie wypuszczał jej ręki ze swoich dłoni. Prawie nie rozmawiali ze sobą. Pomyślała ze smutkiem, że nic nie mieli do powiedzenia. Pozostało jej tylko modlić się za dziewczynę, która była jej córką.

Na lotnisku przywitał ich Rossetti.

– Nie uwierzysz, Prof, ale dzieciaka nie było w akademiku. Dziś wieczorem chciała pójść na koncert z przyjaciółmi, ale nie czuła się zbyt dobrze, więc wybrała się do lekarza. Jest teraz w Szpitalu Ogólnym Stanu Massachusetts z podejrzeniem zakażenia nerek. Postawiłem paru mundurowych policjantów przy jej pokoju i na korytarzu.

Spieszyli się, prawie biegli przez sale lotniska. Samochód czekał na nich przed dworcem. Wpakowali się do niego.

– Jak kazałeś, Profesorku – powiedział Rossetti – nie robimy wokół sprawy szumu. Ta mała nie wie, że morderca ma ją na muszce. Nie wie nic, z wyjątkiem tego, że jest chora.

Harry poczuł wdzięczność do losu, że przynajmniej ona jest bezpieczna.

Przypomniał sobie, bardzo boleśnie, odcisk buta od Gucciego na czole Suzie oraz to, że przynajmniej kilku lekarzy ze szpitala Massachusetts nosiło tego typu obuwie.

– Zatrzymasz się u mnie. Squeeze będzie cię pilnował. Ja muszę jechać do komisariatu.

W ciągu para minut znaleźli się na Louisberg Square. Otworzył drzwi do mieszkania. Pies powitał ich szczekaniem. Harry rozejrzał się po mieszkaniu, sprawdził okna i drzwi. Przez dłuższą chwilę kobieta i mężczyzna patrzyli sobie w oczy.

– Głowa do góry, Malone – powiedział Harry z wymuszonym uśmiechem. – Wszystko będzie dobrze.

I zniknął, zanim zdążyła mu odpowiedzieć.

Znalazłszy się w komisariacie, usiadł przed komputerem i jeszcze raz przejrzał listę lekarzy w Bostonie i w okolicy. FBI dokładnie prześwietliło ich przeszłość i teraźniejszość. Wszystkie życiorysy znajdowały się w bazie danych. Harry wiedział, gdzie i kiedy się urodzili, wiedział o wszystkich szkołach, do których uczęszczali, od matury do uniwersytetu, o wszystkich małżeństwach, urodzinach i śmierciach. Znał ich kwalifikacje lekarskie i nazwy miast, w których mieszkali, zanim przeprowadzili się do Bostonu. Znał ich adresy domowe i adresy szkół, do jakich chodziły ich dzieci. Znał przeszłość ich żon.

Pamięć przywołała mu przed oczy Suzie Walker. Słyszał bez przerwy jej głos powtarzający: „A co pan tu robi?”

Wiedział, że Suzie Walker blisko współpracowała z doktorem Wawnanem. Odszukał życiorys Waxmana i jeszcze raz prześledził historię jego życia.

Była dość zwyczajna. Aaron Waxman miał pięćdziesiąt sześć lat, żonaty ze swą miłością z czasów studenckich, mieszkał na przedmieściu, miał troje dzieci, jedno z nich studiowało medycynę. Pochodził z robotniczej rodziny w Chicago, nigdy nie uczestniczył w żadnych medycznych dyskusjach, znany był powszechnie jako dobry lekarz. Jeździł czarnym mercedesem, jego żona zaś białym suburbanem.

Harry zmarszczył brwi. Nie mógł znaleźć w życiu Waxmana ani jednej szczeliny, która mogłaby sygnalizować zboczenie. Prawie nie miał czasu: pracował długo, wolne chwile poświęcał rodzinie, a ponadto mocno się angażował w sprawy miejscowej gminy żydowskiej.

Detektyw, sfrustrowany, przeglądał nazwiska innych lekarzy, z którymi, jak rzekł Waxman, współpracowała Suzie. Cierpliwie przeanalizował całą listę. Wszyscy od dawna byli żonaci i mieli ustabilizowane życie rodzinne. Z wyjątkiem doktora Billa Blacke’a.

Harry jeszcze raz przestudiował informacje o Blacke’u. Miał czterdzieści osiem lat i, jak na tak stosunkowo młodego lekarza, zdążył zaliczyć wiele miejsc pracy, wędrując po całym kraju, od San Francisco przez Chicago i St. Louis do Bostonu. Miał znakomite opinie z dobrych akademii medycznych.

Od trzech lat jako lekarz sądowy był zatrudniony przez radę miejską Bostonu.

Informacje o jego życiu osobistym mówiły, że od siedmiu lat jest wdowcem, mieszka sam w mieszkaniu w Cambridge i jeździ szarym volvo.

Coś zaskoczyło w umyśle Harry’ego: przypomniał sobie volvo na szpitalnym parkingu i wściekle szczekającego i warczącego Squeeze’a, który rwał się do samochodu. Przypomniał sobie nawet numer rejestracyjny i domyślił się, że wóz musi należeć do Blacke’a. Ale to nie mógł być Blake, zbyt blisko współpracował z policją i wszyscy go znali.

– Powiedz mi – z oporami zagadnął Rossettiego – co wiesz o Billym Blake’u.

– O Billym Blake’u? – Rossetti był zaskoczony. – Jest w porządku, zdaje mi się.

Choć trochę dziwny, no wiesz, ale to tylko takie osobiste odczucie. Chyba każdy facet, który zarabia na życie w ten sposób co on, jest dla mnie dziwny.

Harry wyobraził sobie zimny, wyłożony białymi kafelkami pokój prosektorium z huczącym klimatyzatorem i poświstującego przez zęby doktora Blake, pochylonego z lancetem wymierzonym w nagie ciało Suzie Walker.

Coś w tym obrazie było nie w porządku, mówił mu głos wewnętrzny. Pod wpływem nagłego impulsu zatelefonował do szpitala w Seattle, gdzie – jak powiedziała mu Mal – pracował Wil Ethan jako stażysta i poprosił o informacje o doktorze Williamie lub Billu Blake. Po godzinie nadeszła odpowiedź. Doktor William E.

Blake pracował tam wówczas jako stażysta.

– William Ethan Blake! – zawołał triumfująco do Rossettiego. – To jest nasz facet!

Doktor Blake zaparkował volvo na zwykłym miejscu. Wszedł do szpitala i wpadł prosto na umundurowanego policjanta…

– Och, przepraszam pana! – Mundurowy cofnął się z szacunkiem i Blake odzyskał oddech.