Выбрать главу

– Korona nam z głowy nie spadnie, nawet jeżeli pokaże portret w swoim programie. Może wyłowi jedną osobę, która zna faceta? W Kalifornii. Na Florydzie. W Teksasie albo w Montanie? Jezu, Rossetti! Potrzebujemy pomocy i to prędko. Zanim trop ostygnie.

– Jaki trop? – Rossetti przeszył go gniewnym spojrzeniem. – Po co szukać nowych kłopotów? Zdaje się, że tkwimy w starych po uszy. Nie wystarczy ci, że masz na głowie szefa policji, nie wspominając o burmistrzu, wszystkich rektorach uniwersytetów w całym stanie Massachusetts? Po co ci jeszcze Mallory Malone?

Przez chwilę dwaj partnerzy patrzyli sobie gniewnie w oczy, potem Rossetti się roześmiał. Wzruszył ramionami, pokonany.

– Niech to diabli, oczywiście masz rację. Cóż jest warta kariera, skoro człowiek nie potrafi wykonać roboty, za którą mu płacą. Dzwoń do Malone, jeżeli musisz, ale mnie wyłącz. Idę do „Ruby” katować się jajecznicą i naleśnikami ze „specjalnym” syropem klonowym. Idziesz?

Harry pokazał mu w uśmiechu wszystkie zęby.

– Pozwolę, by „Ruby” wyświadczyła ci przysługę i wysłała cię na tamten świat.

Ja zadowolę się jeszcze, jedną filiżanką czarnej śmierci, którą tu nazywają kawą.

Harry przedarł się przez tłum do automatu z kawą w końcu sali. Cuchnęło potem, papierosowym dymem i stęchłą pizzą, i nawet o tak wczesnej porze szumiało tu jak w ulu. Cmentarna zmiana minęła pracowicie; na tapecie była rodzinna kłótnia zakończona próbą zaszlachtowania, nieudaną, choć losy ofiary jeszcze się ważyły, strzelanina na tle handlu narkotykami oraz ucieczka z miejsca wypadku. Sala pełna była pijaków, ofiar i sprawców rodzinnych waśni, chuliganów, złodziei i wykończonych policjantów, wystukujących na maszynie protokoły sprawy i odbierających telefony. Niezły połów, jak na ośmiogodzinny dyżur. Po raz setny Harry pomyślał, że ludzka głupota nie zna granic, z niewiadomych powodów człowiek nie jest w stanie pojąć, że kiedy w grę wchodzi przemoc, nie ma zwycięzców.

Z łatwością, jaką dają lata praktyki, odciął się od tumultu i pogrążył w rozmyślaniach o Mal Malone.

Sądząc z tego, co robiła w telewizji, była prawdziwym tropicielem. Dwukrotnie ujawniła informacje, dzięki którym stworzono portrety pamięciowe. Dwukrotnie pokazała te portrety w swoim programie i doprowadziła do schwytania mordercy.

Malone postawiła sobie za punkt honoru wiedzieć absolutnie wszystko o ludziach, o których robi się programy, a jej zespół zdawał się być obdarzony szóstym zmysłem. Miała dojścia do bardzo ważnych osobistości i potrafiła odkryć nawet najlepiej strzeżoną tajemnicę rodzinną. Ludzie żartowali nerwowo, że jeżeli dobierze się do ciebie Malone, lepiej, żebyś był niewinny jak dziecię. Nawet gliniarze mówili, że jest twarda. Mówili, że zatapia zęby w swoje ofiary jak rottweiler i już nie puszcza.

A uchodzi jej to na sucho tylko dlatego że wygląda jak anioł.

Jej niebieskie oczy miały zawsze niewinny, lekko zdziwiony wyraz, jakby sama nie mogła uwierzyć w to, co robi. W swoich garsonkach od Donny Karan wyglądała jak grzeczna Amerykanka z klasy średniej, która postanowiła pójść na całość. Jej naiwny, pogodny sposób bycia skrywał nieposkromioną ambicję i żelazną wolę.

Publiczność mogła ją kochać, natomiast z gliniarzami łączył ją związek oparty w równych dawkach na miłości i nienawiści. Byli jej wdzięczni, kiedy pomagała łapać oszustów, morderców, narkotykowych bonzów, ale wieszali na niej psy, kiedy dawała im odczuć, że wykonuje tę robotę lepiej od policyjnych asów.

Harry wzruszył ramionami; znalazł się między młotem a kowadłem. Ujął słuchawkę telefonu i wykręcił numer Malmar Productions.

– Mówi Harry Jordan, detektyw wydziału zabójstw z bostońskiego departamentu policji – powiedział kobiecie, która odebrała telefon. – Chciałbym rozmawiać z panną Malone.

– Chwileczkę, przełączę pana do jej asystentki – padła odpowiedź. Po para minutach, wypełnionych zaskakująco łagodnym utworem na fortepian, odezwał się inny głos.

– Tu Beth Hardy. W czym mogę pomóc, detektywie Jordan?

– Mam tu sprawę, którą chciałbym omówić z panną Malone. Morderstwo młodej studentki sprzed paru tygodni.

– Och, tej z Uniwersytetu Bostońskiego?

– Czytała pani o tym?

– Tak, to potworne. Ja sama skończyłam Uniwersytet Bostoński. Nie jestem wiele starsza od tamtej dziewczyny. Prawdę mówiąc, myślę często, że to mogłam być ja.

Biedna mała – dodała współczująco.

– Przydałaby nam się pomoc panny Malone. Beth Hardy westchnęła z ubolewaniem.

– Przykro mi, detektywie Jordan, ale wybrał pan złą chwilę. Właśnie wczoraj wróciła z Londynu i postanowiła zrobić sobie małe wakacje. Zresztą programy są ustalane na sześć tygodni naprzód – zawahała się, przypomniawszy sobie telefon w drodze na lotnisko. Zespół dokumentalistów zebrał już prawdopodobnie informacje, o które prosiła.

– Wie pan co? – dodała. – Zadzwonię do niej. Może będzie zainteresowana, może nie.

Harry zmarszczył brwi. Rossetti miał rację: już czuł się jak głupiec. Sądząc po tym, co mówiła asystentka, Malone była arogancką osobistością telewizyjną.

– Serdeczne dzięki, panno Hardy – powiedział sardonicznym tonem – nie będę czekał na telefon panny Malone.

Śmiech Betty zabrzmiał prowokująco.

– Ależ niech pan nie będzie taki przewrażliwiony, detektywie Jordan! Niczego nie obiecuję, ale zobaczę, co się da zrobić.

8.

Mal nie odebrała telefonu Beth Hardy. Leżała na kanapie w salonie luksusowego apartamentu na Piątej Alei i bezmyślnym wzrokiem wpatrywała się w szare chmury zbierające się nad Central Parkiem.

Nabuzowała się energią na londyński wywiad, żyła nerwami i adrenaliną.

Multimilioner okazał się twardszy niż przypuszczała, twardszy nawet niż można się spodziewać po człowieku o takiej reputacji. Ale wsadziła kij w mrowisko i teraz pozostawało jej tylko czekać na efekty. Wiedziała, że program, który telewizja nada wieczorem, wywoła sensację.

Najzabawniejsze było to, że stary skurwiel nie mógł jej nic zrobić. Omówiła wszystko, każdy najdrobniejszy szczegół z prawnikami. Będzie jej groził, ale nie pozwie jej do sądu. Nie mógł, ponieważ odkryła prawdę. Dalszy bieg wydarzeń zależał od policji i od jego narzeczonej, choć wyglądało na to, że ona będzie trwała przy jego boku.

Mal ze zdumieniem pokręciła głową. Dowodziło to tylko potęgi pieniądza. Wszystko za cenę tuzina garsonek Chanel i kilku drogich prezencików. Ta kobieta myślała wyłącznie o tym, że złapała Pana Bogatego, nie przyszło jej jakoś do głowy, że kiedy się sprzykrzy, ją również może spotkać wypadek na schodach z epoki Jakuba I. Ponieważ staruszek nie rozstanie się ze swoimi pieniędzmi, nie zapisze nikomu ani centa. Zabierze je do grobu, albo przeznaczy w całości na budowę własnego pomnika; centrum kulturalnego albo muzeum jego imienia. Zadba o to, by go wspominano przez następne stulecie. Miał zamiar zapewnić sobie nieśmiertelność.

Mal ziewnęła przeciągle. Była zmęczona. Nawet Concorde nie eliminował stref czasowych. Żałowała teraz, że nie zatrzymała się na parę dni w Londynie, nie zwiedziła miasta. Ale nikogo tam nie znała, z wyjątkiem członków własnej ekipy. Oczywiście, otrzymała mnóstwo zaproszeń; na kolacje, premiery, imprezy charytatywne. Był to przecież londyński sezon towarzyski. Ale to ją nie bawiło, zaliczało się do zajęć obowiązkowych. Sale pełne obcych ludzi, którzy chcieli się z nią pokazać tylko dlatego że była sławna. Byłaby główną atrakcją wieczoru, musiałaby się uśmiechać, być uprzejma, tryskać dowcipem, prowadzić konwersacje. Odrzuciła wszystkie zaproszenia.