Światło latarki obudziło jakby surrealistyczną poświatę w kuchni. Drzwi lodówki były otwarte, na kuchennym blacie stała prawie pusta butelka wódki. Nawet z daleka Harry dostrzegł krwawe maźnięcia na białej glazurze. Spojrzał w dół, na ścieżkę krwi prowadzącą przez otwarte drzwi do holu. Skinieniem głowy dał znak Rossettiemu.
Snajperzy z drużyny specjalnej bezszelestnie weszli za nimi, rozpłaszczyli się przy ścianach. Trzech z nich przyklękło z bronią wycelowaną w ciemność zgęstniałą u szczytu schodów.
Usta Harry’ego wykrzywiły się w nieprzyjemnym grymasie, gdy przypomniał sobie ostatnie słowa Summer Young. Poczuł mdłości, kiedy z dna pamięci wypłynął obraz Suzie Walker takiej, jak ją znaleźli, a potem doktora Blake’a, krojącego ją znów na stole w prosektorium, ze skalpelem uniesionym nad jej ciałem, nucącego wesołą melodyjkę. Pomyślał o tych okropnościach, jakich doznała Mal, i o tym, że dziewczyna nigdy się od nich nie uwolniła. Cholernie chciał dostać Blake’a w swoje łapy. Zadrżał na samą myśl o tym.
Pobiegł schodami, przeskakując po kilka stopni na raz. Rossetti ruszył za nim.
Na szczycie zatrzymali się, rozejrzeli. Hol na górze był pusty, wszystkie drzwi były zamknięte, wszystko pogrążone było w ciemnościach. Rossetti trącił Harry’ego i pokazał mu bladą, zielonkawą poświatę w szparze pod jednymi drzwiami.
Harry coś usłyszał. Pochylił się do przodu i do jego uszu dotarł wątły, bulgocący dźwięk. Coś, jakby basen, pomyślał ze zdziwieniem.
Dali znak snajperom, którzy natychmiast znaleźli się na piętrze. Harry z całych sił pchnął drzwi. Z gotową do strzału bronią wtargnęli do pokoju.
Detektyw rozłożonymi ramionami powstrzymał policjantów. Spoglądał na Blake’a, leżącego na plecach z wytrzeszczonymi oczami, w kałuży własnej krwi. Nie potrzeba było żadnego specjalisty, żeby stwierdzić, że zbrodniarz nie żyje.
– Co, do cholery… – krzyknął zaskoczony Rossetti, przyglądając się zza pleców Harry’ego niezwykłemu widokowi.
Harry oderwał wzrok od ciała na podłodze. Zobaczył zmaltretowane ciało kobiety, które wolno, bardzo wolno krążyło w akwarium. Zrozumiał, że patrzy na chorobę, która toczyła duszę Williama Ethana Blake’a.
– Chryste! – zawołał wstrząśnięty Rossetti. – Czy my się nie znaleźliśmy przypadkiem w środku jakiegoś pieprzonego filmu grozy?!
Policjanci stłoczyli się przy drzwiach, patrząc z niedowierzaniem na tłuste ciało pływające w zbiorniku.
– Okay, chłopcy! – odezwał się Harry. – Na dziś koniec przedstawienia!
Nagle wygasły w nim wszelkie emocje. Nie był w stanie zrozumieć, jak człowiek potrafi zrobić coś takiego, jak może z tym żyć przez tyle lat, w izolacji, w służbie zła.
– Wpuśćcie doktora – rozkazał, gdy zobaczył lekarza, torującego sobie drogę przez tłum policjantów. – Robota jak zwykle… – ponuro rzucił Rossettiemu.
Kolejny raz zaczynały się znajome, rutynowe czynności: fotograf policyjny, lekarz, chłopcy z laboratorium kryminalnego. Zwyczajne życie policjanta…
– Chyba będziecie musieli mi wybaczyć… – odezwał się do Rossettiego, już bardzo formalnie. – Muszę pojechać do Mal. Gdyby szef się dopytywał, powiedzcie, że wziąłem wolny dzień na załatwienie spraw osobistych. – Było mu w tej chwili wszystko jedno, co sobie szef pomyśli. Przekonawszy się, do czego zdolny był Blake, musiał na własne oczy upewnić się, że Mal nic się nie stało.
Rossetti pomyślał, że Harry wygląda na faceta kompletnie wykończonego.
– Summer Young miała rację – zawołał w ślad za odchodzącym detektywem. – Ten był największym skurwysynem z nich wszystkich. Ale może dziewczyna spoczywać teraz w pokoju, Profesorku. A także Suzie i wszystkie inne.
Przeżegnał się, wymawiając ich imiona, i pomodlił się, aby to była prawda.
49.
Mal siedziała na sofie pokrytej żółtym brokatem bibliotece Miffie. Ze ścian spoglądały na nią rodzinne portrety Peascottów. Pekińczyki o czarnych nosach tuliły się do niej, jak dwie ciepłe pufy. W fotelu naprzeciw niecierpliwie wierciła się, z trudem ukrywając ciekawość, pani domu, ubrana w złoty, jedwabny szlafrok chiński. Nalała gościowi kawy i podsunęła starannie przyrządzone maleńkie kanapeczki.
– Ogóreczek na białym, wędzonym łososiu – wyjaśniła i podsunęła jej talerz.
Mal wzięła z wdzięcznością kanapkę i uśmiechnęła się.
– Nie zechciałabyś się położyć? – zapytała z niepokojem Miffie. – Po tym wszystkim, co przeszłaś…
Nie dokończyła zdania. Wprost bała się nazwać przeżycia, które stały się udziałem Mal. To było zbyt straszne, zbyt przerażające… Dotknęło kogoś, kto stał zbyt blisko niej, aby mogła przyjmować to ze spokojem.
– Zaczekam na Harry’ego. Muszę mu powiedzieć o psie. Miffie pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Dobrze chociaż, że wiemy, że złapano tego strasznego człowieka – powiedziała.
– Nie może już nikogo skrzywdzić.
Mal spróbowała kanapkę. Była świeża, zwyczajna i bardzo smaczna. Niespodziewanie poczuła głód i ugryzła jeszcze jeden kęs. Uśmiechnęła się.
– Mogłabym zjeść cały talerz.
Zjadła połowę kanapek, zanim pojawił się Harry. Wpadł do pokoju, zatrzymał się i utkwił w niej wzrok. Jego oczy mówiły wszystko o tym, co do niej czuje. O trosce, strachu, uldze. O miłości.
Miała na sobie jedną z białych, bawełnianych koszul nocnych jego matki i żółty szlafrok. Opatrunek z gazy okrywał cięcie, biegnące od lewego oka do podbródka.
Harry podszedł do niej, położył dłoń na jej ramieniu.
– Jak się czujesz? – zapytał cichym głosem.
Zwróciła ku niemu twarz. Włosy miał w nieładzie, jakby milion razy przeczesywał je palcami. To, co wyczytała z jego oczu, sprawiło jej przyjemność.
– Teraz już dobrze – odpowiedziała.
– Już po wszystkim, Mal… Szatan z nim tańcuje. Zabił się tak samo, jak zabijał innych. Właściwie nie mógłby zrobić nic lepszego.
– Sukinsyn… – westchnęła ciężko.
– Dowiedziałem się, jak zdobył numery telefonów. Przyszedł na komisariat i przyniósł raport. Rossetti przypomniał sobie, że na dziesięć minut zostawił faceta samego w biurze, a kiedy wrócił, ten bawił się komputerem. Wyłgał się, tłumacząc, jak bardzo go to fascynuje, a Rossetti nie przywiązywał do tego większej wagi.
W milczeniu skinęła głową. Jasne, był cholernie mądry, tak mądry, że prawie przechytrzył ich wszystkich. Przez chwilę walczyła ze sobą, w końcu jednak przemogła się. Musiała zapytać:
– A co z moją… dziewczyną?
– Wszystko w porządku! Nie ma o niczym pojęcia. Nie wie nawet, że ma z tą sprawą cokolwiek wspólnego – domyślił się, o co jej chodzi i dodał:
– Nigdy się o nim nie dowie, Mal. Nikt o tym nie wie.
Mal zrozumiała, że dziewczyna nie jest już jej córką. Należy do tamtych ludzi, którzy przyjęli ją do siebie, do swoich serc, zapewnili jej dach nad głową, poprowadzili ją przez życie, pokochali. Dziewczyna nigdy się nie dowie o doktorze Williamie Blake’u, nigdy nie będzie musiała dźwigać przerażającego ciężaru tej wiedzy. Jest inteligentna, młoda, ładna. Jest szczęśliwa. I niech tak zostanie na zawsze.
– Jest wolna. Nareszcie! – powiedziała z westchnieniem.
– Jak i ty! – powiedział Harry. Podniósł jej dłoń do ust. Uśmiechnęła się do niego.
– Niewiele brakowało, abym wszystko zmarnował – mruknął Harry.
– Myślałem, że gdzie, jak gdzie, ale w moim mieszkaniu będziesz na pewno bezpieczna. Nie miałem najmniejszego pojęcia, że Blake wie, gdzie mieszkam. A powinienem się domyślić, gdy zobaczyłem volvo, które wpadło mi w oczy, jak parkowało na Placu…