– Jestem tak wdzięczna Squeeze’owi! Wyrwał się z sypialni i uratował mnie.
Blake pchnął go nożem. Ostrze przeszło tuż koło serca. Pies stracił wiele krwi, ale operacja się udała. Wróci do zdrowia.
Harry ciężko usiadł obok niej. Obiema dłońmi ścisnął skronie.
– Boże! – westchnął. Tak niewiele brakowało, abym tej jednej nocy stracił dosłownie cały swój świat.
Mal oplotła palcami jego dłoń. Spojrzeli na siebie, jakby nie mogli uwierzyć, że jest już po wszystkim.
Miffie zachwyciła się ich widokiem. Stanowili taką wspaniałą parę! Miała ogromną nadzieję, że chłopak nie pozwoli, aby ta szansa wymknęła mu się z rąk.
– Może jeszcze kanapkę… – podsunęła im talerz.
50.
Było to parę tygodni po tamtej nocy. Lekki letni deszcz chłodził twarz Harry’ego, gdy zbliżał się do restauracji Ruby’ego. Squeeze wlókł się za nim na smyczy, od czasu do czasu zatrzymując się w celu spełnienia podstawowego psiego obowiązku. Weterynarz podczas operacji zgolił sierść na jego klatce piersiowej.
Czerwieniała teraz na niej wielka blizna.
– Nie śpiesz się, staruszku! – mruknął do niego Harry. Wiedział, że Squeeze zapracował sobie na każdą rozrywkę, jaką mogłoby sobie wymarzyć jego psie serce.
Musieli stanowić wyjątkowo dobraną parę: mężczyzna z pokiereszowaną głową, pies z blizną na piersi. – Niech tylko ktoś stanie nam na drodze…! Co staruszku?!
Dzwonek nad drzwiami restauracji zadźwięczał donośnie. Harry otrząsnął deszcz ze skórzanej kurtki i rozejrzał się. W knajpie wszystko było po staremu. Zaparowane okna, odcinające wnętrze od wilgotnego, ciemnego dnia… Błękitne kłęby dymu, pętające się pod pożółkłym od nikotynowych oparów sufitem… Zapach dziesięcioleci smażonych steków, pieczonych na rożnie kurczaków, beczkowanego piwa, wielu gatunków kawy, nie najwyższej jakości papierosów…
Jak zwykle, lokal był pełen. Ani jednego wolnego stolika! Pochwycił spojrzenie Doris, krzątającej się za kontuarem, zajętej przygotowywaniem wielkich kawałków czekoladowego tortu z lodami waniliowymi.
– Za sekundę się tobą zajmę – powiedziała bezgłośnym szeptem. Obsłużyła klientów i podeszła do niego, wycierając ręce w fartuch.
– Czego…? – zagadnęła.
– Jak to „czego”? Czego chcesz?
– Wolnego stolika, do diabła!
– Zawsze musisz przychodzić w najgorszym czasie? – burknęła. A potem, kończąc słowną utarczkę, którą zawsze zaczynali rozmowę, dorzuciła:
– Gdyby twój dzielny pies nie potrzebował porządnego żarcia i wypoczynku, kazałabym ci czekać w kolejce – pogładziła po łbie psa, który zamachał ogonem i spojrzał na nią z oczekiwaniem. Kobieta westchnęła. – Psisko lubi, żeby mu dogadzać. Jak jego pan.
– Będzie ze mną Mal Malone – rzucił Harry. – Za piętnaście minut.
– Czemu od razu nie mówisz?! – Obrzuciła wzrokiem stoły i pomaszerowała do małej niszy w kącie lokalu, mierząc wzrokiem klientów, pochylonych nad pustymi filiżankami.
– No, co?! Skończyliście? – zaatakowała ich, ujmując się pod boki.
– Nie dociera do was, że goście czekają?!
Harry uśmiechnął się nieznacznie. Restauracja była zawsze taka sama. Doris, dzięki Bogu, też. Dała tamtym pięć minut. Po następnych paru minutach posadziła Harry’ego przy stole. Jeszcze przetarła blat wilgotną ściereczką i udekorowała go dwiema podkładkami w czerwoną kratę i metalowym pojemnikiem z białymi i czerwonymi serwetkami. Błyskawicznie rozłożyła nakrycia i zniknęła na dłuższą chwilę. Gdy wróciła, w ręce miała wazon z jedną stokrotką.
– Nic nie mogłam znaleźć. I tak powinieneś być zadowolony – mruknęła i z hałasem postawiła wazon na stole.
– Dzięki, Doris! Jesteś świetna! – powiedział Harry i nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Squeeze zaskomlał i jeszcze raz utkwił w niej błagalne spojrzenie.
– Myślisz, że o tobie zapomniałam? – poszła za kontuar i po chwili wróciła do psa z miską pełną mięsa. – Dla ciebie, dzielny piesku, mam tylko to, co najlepsze. Jest najsłynniejszym psem w Bostonie – oznajmiła Harry’emu z dumą.
– Wiem o tym – uśmiechnął się detektyw. – A ja jestem najsłynniejszym gliną.
– I do tego największym zarozumialcem! – parsknęła. – Mam podać piwo, czy zainwestujesz w butelkę szampana dla panny Malone?
– Wystarczy piwo.
Cały czas zerkał ku drzwiom. Przypomniał sobie ostatni raz, kiedy tak czekał na Mal. W tej samej niszy, w taki sam deszczowy dzień, zaledwie kilka tygodni temu.
Tylko cud mógł aż tak zmienić życie faceta dzięki przypadkowemu spotkaniu.
Przeczesał palcami zmierzwione włosy. Może powinien lepiej się ubrać z okazji tego spotkania, założyć marynarkę i koszulę… Bez krawata, żeby było jasne, że są granice największych wyrzeczeń!
Zadźwięczał dzwonek i w drzwiach stanęła ona. Przez chwilkę rozglądała się po knajpie, lekko uniósłszy brwi, jakby zastanawiając się, czego szuka w tej dziurze. Uśmiechnął się i ruszył ku niej. Malone nie zmieniła się.
– Cześć! – powitał ją i wyciągnął rękę.
– I tobie cześć! – uścisnęli sobie dłonie.
Nie mógł od niej oderwać wzroku. Miała na sobie niebieską roboczą koszulę, dżinsy i czarną, skórzaną kurtkę.
– Dziesiątka! – powiedział z uznaniem.
– Jeśli nie można kogoś zwyciężyć, trzeba z nim zawrzeć sojusz.
Ich oczy spotkały się. Zadymiona, ciasna knajpka wraz ze swymi klientami odsunęła się w cień, w niebyt.
– Nic ci już nie jest? – odezwał się po chwili. Dziewczyna potrząsnęła głową.
Krople deszczu, błyszcząc w świetle jak aureola cekinów, rozprysnęły się wokół jej chryzantemowozłotych włosów.
– Tędy, proszę pani! – wziął ją za rękę i poprowadził między stolikami do niszy.
– Nasz stolik! – przypomniała sobie.
– Doris podarowała ci stokrotkę – pokazał jej kwiat.
– Doris jest świetna – uśmiechnęła się.
– Sól naszej ziemi! – zgodził się z nią.
– Zawsze czułam, że przepadasz za kelnerkami – powiedziała i przypomniała sobie Jilly.
– I za telewizyjnymi reporterkami – dorzucił. Patrzył, jak drobnymi kroczkami, przeciska się do niszy. Przypomniał sobie, jak wyglądała w tamtej mgiełce sukienki, jaką miała na przyjęciu wydanym przez jego matkę.
Squeeze wylazł spod stołu, siadł na tylnych łapach i utkwił w Mal pełen oddania wzrok.
– Cześć, Squeeze! – powiedziała i ujęła w dłonie jego łapę. – Jak się ma mój obrońca?
– Kochaj mnie, jak kochasz mego psa – zanucił Harry.
– Chciałbyś! – Uśmiechnęła się uwodzicielsko. Harry ciężko westchnął.
– Wiesz co, Malone? Ty się nigdy nie zmienisz.
Doris przepchnęła się do nich. Wytarła rękę w fartuch i podała ją dziennikarce.
– Cześć, Mal! Jak ci idzie?! – zawołała, promieniejąc z radości. – Czy ten sknera stawia ci dzisiaj szampana, czy jak zwykle…?
– Czy ja wiem? Pewnie jak zwykle… Jak ci się wiedzie, Doris?
– Nie mogę narzekać – Doris poprawiła włosy i spojrzała na nią gorejącym wzrokiem. – Muszę ci powiedzieć, że jesteś diablo odważną kobietą. Żeby się na to zdobyć…! Stanąć przed publicznością i powiedzieć to wszystko…! Tobie mamy do zawdzięczenia, że ten bostoński morderca został złapany. Jak ci mówiłam, my, baby, musimy sobie pomagać.
– Dziękuje ci, Doris! – Mal zarumieniła się, słysząc ten hymn pochwalny. Harry patrzył na nią zaskoczony, że ciągle była taka skromna. – Po prostu musiałam to zrobić – dokończyła.
Doris z uznaniem poklepała ją po ramieniu. Odchodząc zawołała przez ramię: