Выбрать главу

Wchodziliśmy w prawdziwe życie, poważne życie i dla kilku z nas okazało się ono poważne i twarde także pod innymi względami. Pewien chłopak, z którym chodziliśmy do podstawówki, zmarł na chorobę serca, która już wcześniej zmusiła go do wycofania się ze wszystkich zajęć wychowania fizycznego; pamiętam, że inny z seniorów klubu Alteo zmarł wcześnie na chorobę Hodgkina, o której po raz pierwszy wtedy usłyszeliśmy (mój bliższy przyjaciel Lou Berkman miał pięćdziesiąt dwa lata kiedy go w końcu dopadła). Znajomy z drużyny skautów przekręcił się na białaczkę. Niektórzy młodzieńcy z sąsiedztwa wyrastali nie wiadomo dlaczego na złośliwych drani i kumali się z łobuzami z innych dzielnic. Izzy Nish potrafił być wredny. Dymek Bleeker miał złote serce, ale mógł okazać się niebezpieczny. Zdecydowanie z daleka trzeba było się trzymać od Louiego Schwartza, zawsze skorego do bójki młodego boksera. Wieść gminna głosi, że kiedy Louie awansował do walki z „szalonym bykiem" Jake'em LaMottą, nawet jego matka poszła do synagogi i wraz z setkami innymi mieszkańców Coney Island modliła się, żeby LaMottą nie znokautował go szybko, lecz trzymał na dystans i obił, jak się patrzy. Samotne dziewczyny zachodziły, ku zaskoczeniu wszystkich, w ciążę (w epoce kiedy ściągało to na nie powszechne odium) i zmuszały kilka lat starszych od siebie chłopców do nie chcianych, krótkich małżeństw, żeby zalegalizować swój stan. Rok ode mnie młodsza dziewczyna, o zmysłowej uderzającej urodzie, była w tak zaawansowanej ciąży przed zakończeniem ostatniej klasy szkoły średniej, że dyrekcja zastanawiała się, czy pozwolić jej na udział w uroczystościach. Chłopak z Brighton, którego przezywaliśmy „lalą", rzeczywiście okazał się homoseksualistą – zanim jeszcze rozumieliśmy, co to znaczy. Wielu z nas poszło po skończeniu szkoły średniej do pracy, którą tylko trochę lubiło -ja byłem wyjątkiem i uwielbiałem swoją. Inni rzucali szkołę, kiedy tylko pozwalało na to prawo, w wieku szesnastu lat, i szli do pracy, której w ogóle nie lubili. Mogliśmy teraz wracać do domu późno, nawet nad ranem i latem włóczyliśmy się po wesołym miasteczku dość długo, żeby, kiedy przerzedziły się tłumy, zobaczyć wysypujące się z pojemników śmieci, sterty skórek od melona, ogryzione kaczany kukurydzy oraz resztki bułek po hot dogach, i uświadomić sobie, że Coney Island nie jest zbyt czystym miejscem po zamknięciu kas biletowych i zgaśnięciu świateł.

Aromatyczne potrawy z grilla zaczynały śmierdzieć tłuszczem. We wczesnych godzinach porannych ulica przesycona była wonią rozkładu. Nawet podmuchy świeżej bryzy od morza, podmuchy, które przedtem pobudzały apetyt i inne zmysły, nie były w stanie usunąć odrażającego odoru odpadków. Wcześniej już zdaliśmy sobie sprawę,, że dla kogoś, kto wyrósł z odrabiania pracy domowej, jazdy na wrotkach i zabawy w berka, Coney Island jest w zimie wyludnioną i ciemną dziurą, po której hulają wiatry. Znani mi dobrze palacze marihuany siedzieli często w zimie, żeby się ogrzać i pobyć razem, na klatce schodowej mojej kamienicy, która nie miała oczywiście odźwiernego i była otwarta dla każdego, kto chciał wejść. Znałem ten zapach. Znałem ich nazwiska. Nikt ich nie przeganiał.

4 Praca

Z różnych prac, które wykonywałem przed pójściem do wojska, tylko jedna, umundurowanego posłańca Western Union, była jak na warunki Coney Island czymś egzotycznym. Zatrudnienie się w charakterze pomocnika kowala było bardziej zaskakujące, ale zanim to zrobiłem, przynajmniej kilkunastu innych moich ziomków wyjechało już wcześniej na południe, aby pracować w stoczni marynarki wojennej Norfolk w Portsmouth w Wirginii. Póki tam nie trafiłem, nikt z nas nie podejrzewał, że w dalszym ciągu zatrudnia się kogoś takiego jak kowal, i to nie na torach wyścigów konnych, lecz w supernowoczesnej wielkiej amerykańskiej stoczni. Zatrudnieni tam inni mieszkańcy Coney Island pracowali w zawodach równie niezwykłych jak nieprzewidzianych – pomocników instalatorów, maszynistów i blacharzy – w fabrycznych hangarach, które zajmowały prawie cały płaski teren stoczni, z wyjątkiem suchych doków, gdzie przy kadłubach statków harowali bez przerwy malarze i takielarze. Nad główną bramą stoczni powiewał sztandar z napisem W jak WYDAJNOŚĆ, zdobyty jeszcze przed moim przyjazdem.

Zakwaterowano nas w pojedynczych pokojach w rozległym labiryncie jednopiętrowych drewnianych baraków, które czasami zdawały się ciągnąć bez końca. Trochę starszy od nas facet z Coney Island, który miał już papiery hydraulika, przyjechał tam swoim autem. Lepiej od nas opłacany i bardziej doświadczony w sprawach męsko-damskich, szybko przygruchał sobie panienkę, wesołą pulchną młodą blondynką pracującą w jednej z kawiarenek w mieście. Któregoś wieczoru przywiózł ją na krótko do swojego pokoju w naszym baraku i nazajutrz kazano mu się wynosić. Chłopak z innej części Brooklynu, z którym się zaprzyjaźniłem, też wpadł w jakieś kłopoty z powodu dziewczyny. Pewnego popołudnia, gdy skończyliśmy pracę, przyjechała policja i zabrała go na przesłuchanie; następnego dnia zniknęły jego rzeczy oraz on sam i tak oto bez słowa pożegnania znalazł się z powrotem w domu. Połączyło nas głównie upodobanie do muzyki klasycznej. W spokojne wirginijskie noce łapaliśmy na małych radiach muzykę nawet z nowojorskiej stacji WQXR. Będąc niezbyt wytrawnymi melomanami, spieraliśmy się z oburzeniem z bardziej doświadczonymi krytykami, przedkładającymi Bacha i Mozarta nad melodyjne romantyczne kompozycje Czajkowskiego i Cesara Francka, wówczas przez nas preferowane. Domyślam się, że od tego czasu jego smak również się wyrobił.

Muszę zaznaczyć, że to nie chęć wykręcenia się przed wojskiem zawiodła nas na południe do należącej do przemysłu obronnego stoczni w Wirginii, która nie dawała wcale odroczeń zwykłym pomocnikom. Po Pearl Harbor nie znałem prawie nikogo, kto chciałby uciec przed służbą. Nawet pulchny Marvin Winkler zapisał się do piechoty morskiej, kiedy tylko osiągnął odpowiedni wiek. (Ożenił się za to, zanim osiągnął odpowiedni wiek, przypomniał mi ostatnio; ponieważ nie miał jeszcze dwudziestu jeden lat, jego matka musiała towarzyszyć państwu młodym w urzędzie stanu cywilnego i swoim podpisem potwierdzić zgodę na zawarcie aktu. Tego rodzaju rodzicielskiej autoryzacji nie wymagano od panny młodej). Nie wynikało to również z patriotyzmu. Ani w wojsku, ani poza nim nie przypominam sobie żadnych patriotycznych apeli prócz tych, które wystosowywała nasza oficjalna propaganda; te ostatnie podejmowane były w ramach lekcji „wychowania obywatelskiego". Do pracy w przemyśle obronnym skłaniała nas raczej szansa kolosalnej podwyżki w stosunku do zarobków, które mogliśmy uzyskać gdzie indziej: w stoczni dostawaliśmy dolara za godzinę, pracując osiem godzin dziennie i czterdzieści tygodniowo. Ponadto można było zarobić o pięćdziesiąt procent więcej za nadgodziny w weekend: dwanaście dolców dziennie, jeśli chcieliśmy tyrać w sobotę i niedzielę, co dawało razem sześćdziesiąt cztery dolary za siedmiodniowy tydzień pracy! W Nowym Jorku mieliśmy szczęście, jeśli udało nam się zarobić dwadzieścia dolarów tygodniowo; mało który z nas wyciągał więcej. Trzydzieści było fortuną, i to fortuną, trafiającą się nielicznym szczęściarzom, którzy mieli wujów, starszych braci i szwagrów, prowadzących intratny interes i mogących ich zatrudnić.