– I spuścił mi straszny łomot – oznajmił Dymek, odchylając głowę do tyłu i uśmiechając się na wspomnienie tej sceny. Nie widział ani jednego wyprowadzanego ciosu, powiedział mi, tak jakby było się czym chwalić. – A przecież kiedyś to ja przeganiałem wszystkich innych handlarzy!
Tak oto Dymek odkrył, że się starzeje. (Włączyłem jego opowieść, z nazwiskiem i wszystkimi detalami, do „Gold jak złoto" i wykorzystałem tam również przyjęcie urodzinowe Sylvii oraz niewygasłą i ambiwalentną miłość Lee do naszego ojca, po której zostały mu bolesne rany – nie blizny, lecz otwarte rany).
Wróciłem tam również któregoś popołudnia, żeby się rozejrzeć i po powrocie spisałem swoje wrażenia z Coney Island w tym dziele literackim:
W jego stronę szła czwórka sprężystych ciemnoskórych wyrostków w trampkach i w paraliżującym przebłysku intuicji (Gold) zrozumiał, że wybiła jego godzina, że skończy tu i teraz z dziurą od noża w sercu…
Małolaty przeszły, nie zaczepiając go, darowując mu życie. Jego czas jeszcze nie nadszedł.
Gold już wcześniej zwrócił uwagę na te wszystkie zabite deskami, zrujnowane sklepiki i warsztaty przy trzech głównych alejach Coney Island i zachodził w głowę, gdzie ludzie zaopatrują się teraz w żywność, gdzie noszą garnitury i sukienki do przeróbki i do prania chemicznego, buty do podzelowania, radia do naprawy i gdzie realizują swoje recepty. Dojechał wynajętym samochodem wyludnioną Mermaid Avenue do płotu z siatki drucianej odgradzającego prywatny teren Sea Gate, gdzie właściciele większych budynków kwaterowali teraz rodziny żyjące z zasiłku, skręcił w lewo w stronę plaży i mola i przejechał z powrotem Surf Avenue. Nie zauważył ani jednej apteki. Młodsze żydowskie rodziny mieszkające obecnie za strzeżoną przez wartownika bramą Sea Gate, gdzie niegdyś mieścił się wspaniały jachtklub wyłącznie dla dobrze sytuowanych chrześcijan, trzymały się dla bezpieczeństwa razem i stawały na głowie, by posyłać swoje dzieci do prywatnych szkół. Starsi mężczyźni i kobiety prawdopodobnie jak zawsze wypełzali ze swych kryjówek i gawędząc w jidysz, przemierzali ulice i molo w poszukiwaniu nasłonecznionych miejsc, gdzie można było wygrzać kości. Matkę Raymiego Rubina zamordowano któregoś dnia, kiedy wracała z takiej przechadzki. (To autentyczne wydarzenie: matka Raymiego Millera została zamordowana przez jakiegoś intruza w swoim mieszkaniu na parterze domu przy Zachodniej Trzydziestej Pierwszej, gdzie najpierw mieszkaliśmy). Gold nie minął żadnych żydowskich delikatesów. Na Coney Island nie było już kina: narkotyki, przemoc i wandalizm doprowadziły do zamknięcia obu jaskrawo oświetlonych, dominujących nad okolicą sal projekcyjnych. Kamienicę z czerwonej cegły, w której spędził całe swoje dzieciństwo i prawie cały okres dojrzewania, wyburzono; na jej miejscu stało coś nowszego i szkaradniej szego, co nie podwyższało wcale standardu życia mieszkających tam teraz portorykańskich rodzin.
Nowsze, wysokie bloki stojącego w tym miejscu osiedla mieszkaniowego bez wątpienia miały windy, klimatyzację i lepiej działające sanitariaty. Ja wolałem moją starą kamienicę, z jej oknem w łazience i kuchnią dość przestronną, by zmieścił się w niej stół, przy którym czteroosobowa rodzina mogła wygodnie zjeść obiad.
Dzielnica włoska w głębi Coney Island wydaje się nieco ściśnięta, ale nie naruszona, z wciąż funkcjonującymi charakterystycznymi restauracjami Gargulio i Carolina. A Molu Steeplechase, dawno po zamknięciu Steeplechase Parku, nadano niedawno nazwę Mola Auletty, aby uhonorować sławnego w tej dzielnicy obywatela – który, tak się składa, był ojcem dziennikarza Kena Auletty.
Kiedy tam ostatnio byłem, wędkarze łowiący z mola kraby i moczący spławiki i haczyki w nadziei, że skusi się na nie jakaś rybka, byli prawie wyłącznie Latynosami, podobnie jak kobiety i mężczyźni z małymi dziećmi, dokazującymi radośnie w promieniach słońca. Wszyscy cieszyli się, widząc mnie i towarzyszącą mi grupę osób, ponieważ byłem tam z ekipą brytyjskiej telewizji, kręcącą program, do udziału w którym czuli się zaproszeni.
Wracałem tam tylko kilka razy. W latach sześćdziesiątych, o czym już wspomniałem, z George'em Mandelem i Mariem Puzo, kiedy odpoczywaliśmy w Steeplechase i obserwowaliśmy nasze uganiające się po terenie małe dzieci. Było także to popołudnie i ten jeden wieczór w roku 1978, kiedy zbierałem materiały do powieści i rozmawiałem z Dymkiem w barze.
Na początku 1982 roku, kiedy leżałem w Rusk Institute w Nowym Jorku, dochodząc do siebie po osłabieniu mięśni spowodowanym moim zespołem Guillaina-Barre'a, postanowiłem wybrać się tam ponownie, tym razem w roli niezastąpionego miejscowego przewodnika. W skróconej autobiograficznej podróży towarzyszyli mi Mary Kay Fish, fizykoterapeutka z północy stanu Nowy Jork, która nigdy nie była na Coney Island, pielęgniarka Valerie Jean Humphries oraz Jeny McQueen, dysponujący samochodem przyjaciel, który był wtedy detektywem – i to bardzo dobrym – w wydziale zabójstw miejskiej policji. Valerie Humphries była jedną z gromadki pielęgniarek, w której zakochałem się podczas trwającej prawie sześć miesięcy kuracji w dwóch szpitalach. Wzięliśmy ślub w 1987 roku i chyba wciąż mnie lubi.
Potem wracałem na Coney Island tylko trzy razy, zawsze z ekipami telewizyjnymi z Europy, które chciały sfilmować do swoich programów miejsce, z którego pochodziłem, zwłaszcza że cieszyło się ono światową sławą i było takie malownicze.
Pierwsza grupa była z Anglii, następna z Niemiec. Ostatnim razem pojechałem tam znowu z ekipą z Anglii. Tak jak poprzednio, wszyscy Europejczycy słyszeli o Coney Island i kiedy przyjechaliśmy i szykowaliśmy się do wyjścia z furgonetki oraz samochodu, oczy płonęły im z przejęcia. Bez wątpienia widzieli wszyscy bardziej nowoczesne i luksusowe wesołe miasteczka w różnych krajach i miastach. Ale to była Coney Island, a w ich umysłach Coney Island stanowiła świetlany mit, o którym od dawna słyszeli i który zawierał w sobie szczególną mistykę.
Ich entuzjazm był zaraźliwy; ja też się zapaliłem i uświadomiłem sobie, że jestem tu gospodarzem. U Nathana, gdzie ich zaprowadziłem, ruszyłem z większym niż inni apetytem do rożna po hot dogi i obok, po frytki (z dodatkową porcją soli, proszę). Podchodzili do lady z pełnym respektu onieśmieleniem. Żarcie u Nathana zawsze wywierało duże wrażenie na moich Europejczykach, szczególnie tych z Wielkiej Brytanii, w której produkowane bezpłciowe kiełbaski stanowią przedmiot szyderczych żartów od czasów racjonowania żywności w trakcie ostatniej wojny światowej.
Działo się to w maju 1994 roku i znowu było to wspaniałe przeżycie, przygoda dla nas wszystkich. Tam, gdzie znajdował się kiedyś Luna Park, stało osiedle mieszkaniowe, w miejscu Steeplechase ciągnął się przez kilka przecznic pusty teren, ale najwyraźniej im to nie przeszkadzało.
Nieczynna wieża spadochronowa była dla nich wieżą Eiffla z porudziałej stali.
Był środek tygodnia, normalny szkolny dzień i nie spotkaliśmy dużych tłumów. Z czynnych niegdyś na Coney Island wysokich obiektów ostały się tylko Cudowne Koło i Cyklon, lecz im nie robiło to dużej różnicy.
Nigdy nie widzieli chyba na oczy takiego deptaka, takiej szerokiej długiej piaszczystej plaży i oceanu, który ciągnął się po sam horyzont. Wyludniony krajobraz tchnął spokojem i doskonałością, miał w sobie coś wysublimowanego i odwiecznego.