Выбрать главу

Kiedy się spotkaliśmy, jej imię brzmiało Perle; potem z jakiegoś powodu na rok albo dwa zmieniła je na Lynn. Wśród młodych kobiet – wtedy nazywaliśmy je dziewczętami – zmiana imienia w tym czasie była bardzo modna. Pamiętam pewną Gertrudę, z którą uczyłem się cały czas w podstawówce i którą przedstawiono mi nagle jako Gail, gdy pojawiła się w roli potencjalnej dziewczyny jednego z „seniorów" klubu, gdzie byłem dopiero „juniorem". Chodziliśmy razem na francuski w szkole średniej. Klub mieścił się na tyłach sklepu przy bocznej uliczce, dwie przecznice od mojego domu i nazywał się Alteo. Jego nietypowość polegała na tym, że należało do niego już drugie pokolenie; wielu członków, wówczas dwudziestoletnich, było młodszymi braćmi założycieli, którzy wyrośli z tego, co oferowały liczne kluby towarzyskie i sportowe kwitnące zawsze na Coney Island i w Brighton Beach. Należałem do grupy kilkunastoletnich chłopaków z sąsiedztwa, z których stworzono grupę „juniorów Alteo". Wolno nam było wykorzystywać pomieszczenie klubowe na cotygodniowe spotkania, a także przesiadywać tam do wczesnego wieczoru, uczyć się tańczyć lindy hop i słuchać muzyki oraz niewiarygodnych historii opowiadanych przez starszych kolegów. Nauczyliśmy się także odróżniać bardzo dobrą muzykę zespołów Jimmy'ego Lunceforda, Duke'a Ellingtona i Counta Basiego od popularniejszych, „komercyjnych" kawałków Glenna Millera i Tommy'ego Dorseya. Benny Goodman był lepszy od tych ostatnich, ale nawet w połowie nie tak porywający jak ci najlepsi, którzy byli bez wyjątku czarni. Wieczorem, kiedy zaczynały się ich własne imprezy, nasi starsi koledzy pokazywali nam drzwi, przy których przystawaliśmy często na kilka chwil, żeby się pogapić.

Gertrudę, vel Gail, przyprowadziła do klubu jej starsza ładna siostra. Gail używała szminki i mascary i nikt z nas nie widział jeszcze dziewczyny umalowanej w ten sposób. Niebawem została sympatią dwudziestodwu- lub dwudziestotrzyletniego Murraya Beckermana. Panowała zgodna opinia, że Murray jest najlepszym tancerzem lindy hop w całym klubie i razem z niejaką Curly Klein, która nie należała do Alteo, może śmiało wystąpić na parkiecie sali balowej Savoy w Harlemie. Dla nas, nastolatków, nie wyróżniał się poza tym niczym szczególnym w porównaniu, na przykład, z George'em Mandelem, Royem Roycemanem i Dannym Rosoffem, którzy także byli członkami klubu; George i Roy mogli równie dobrze rozmawiać o Beethovenie, jak o Basiem; z ust Księcia Danny'ego po raz pierwszy usłyszałem nazwiska Hemingwaya, Fitzgeralda, Faulknera i Dos Passosa, wszystkie wymieniane bez imion, tak jakby od dawna byli jego dobrymi kumplami. Wspomniał mi o nich, ponieważ wiedział, że piszę opowiadania (które były wyjątkowo niedojrzałe i nieporadne). Przyznaję, że już wówczas dręczyły mnie pewne wątpliwości, czy Danny rzeczywiście czytał tych autorów, czy też jedynie przejrzał coś na ich temat. Mam je do dziś.

Po krótkiej wymianie spojrzeń w klubie ani Gertrudę, ani ja nie czuliśmy się swobodnie w swojej obecności. Tu nazywała się Gail, na francuskim Gertrudę. Ale ona, z dojrzałym biustem, którego kształty odważnie podkreślał obcisły sweterek i modny wówczas podniesiony stanik, wiedziała o zainteresowaniu, jakie budziła w starszych facetach powyżej dwudziestki; podczas gdy my, piętnastoletnie nieboraki, nie znaliśmy żadnych dziewcząt w naszym wieku, które by się nami interesowały. Młodzi ludzie dojrzewali wówczas chyba wolniej, niż wydają się dojrzewać w dniu dzisiejszym; tak to przynajmniej wyglądało w przypadku wielu nastolatków z Coney Island.

Po krótkim czasie moja szwagierka, żona Lee, powróciła, ku zdumieniu mojej matki, do oryginalnego imienia Perle. (Nie wiem, jakie imię przybrała ostatecznie Gertrude/Gail). Kiedy się ożeniłem, co uczyniłem w wieku dwudziestu dwu lat, w październiku 1945, moją wybranką była młoda kobieta o imieniu Shirley. Starzejąc się, matka nie zawsze potrafiła odróżnić Perlie od Shirley. Z coraz większą częstotliwością, a także irytacją, ponieważ zawsze zdawała sobie sprawę z przejęzyczenia, gdy już je popełniła, używała imienia jednej, kiedy zwracała się do drugiej albo o niej mówiła, w bardzo podobny sposób, w jaki ja popełniam teraz czasem gafę, zwracając się do drugiej żony imieniem pierwszej. Nie jest to rzecz, która uszłaby mężowi na sucho.

Niemal tak samo liczne jak bungalowy wynajmowane przez letników były domy kąpielowe przeznaczone dla ludzi, którzy przyjeżdżali tylko na jeden dzień. Stały wzdłuż całej Coney Island, prawie wszystkie między Surf Avenue i promenadą. W większości były to dość proste obiekty, mieszczące tylko szatnie i natryski, tak jak Hahn's Baths oddalony o przecznicę od domu, w którym mieszkaliśmy, oraz Ward Baths po drugiej stronie ulicy. Ich największym walorem było to, że zapewniały bezpośredni dostęp do plaży i morza. Moja siostra pamięta, że któregoś lata zatrudniła się, u Hahna jako szatniarka w damskiej szatni; jeszcze będąc uczennicą pracowała także latem w jednej z wielu budek z miękkimi lodami – nazywaliśmy je „mrożonym custardem" – a czasami jako „naganiaczka" przy grach zręcznościowych i hazardowych, udając, że jest normalną płacącą klientką, żeby inni zachęceni jej sukcesami też wzięli udział w zabawie. W żadnym z tych skromnych domów kąpielowych nie prowadzono kuchni. Liczne, stojące przy promenadzie i niżej, stragany zjedzeniem zaspokajały niemal wszystkie kulinarne potrzeby.

Przy promenadzie znajdowało się też kilka ośrodków sportów wodnych z odkrytymi basenami, trampolinami i zjeżdżalniami, a także prostym sprzętem sportowym, takim jak stoły do ping-ponga, shuffleboard, kosze do koszykówki oraz gruszki bokserskie, wysoko cenione przez tych, którzy wiedzieli, jak się nimi posługiwać. Największym z tych ośrodków był chyba Raven Hali (nazwany tak, jak się dowiaduję, na cześć jednego z pionierów developingu, Ravenhalla), który znajdował się w dzielnicy rozrywkowej i funkcjonował na długo przed moim urodzeniem. Steeple-chase Park wzbogacił później swoją bogatą ofertę, otwierając basen, który mógł konkurować rozmiarami z Raven Hali. Washington Baths miały chyba najwierniejszą klientelę; ludzie, z którymi spotykałem się przez wiele lat, twierdzili, że kupują tam rok w rok abonamenty. Goście McLaughlin Baths, niedaleko nas, rekrutowali się spośród Skandynawów, głównie Norwegów, oraz Irlandczyków zamieszkujących Bay Ridge, okolicę znaną z częstych burd i, co łatwo zgadnąć, antysemityzmu, wówczas dość powszechnego w Ameryce w nieżydowskich społecznościach. Młodsi i bardziej zadziorni goście McLaughlina zabawiali się czasem na plaży, przedrzeźniając głośno Żydów, przez których czuli się osaczeni, i raz czy dwa w ciągu lata dochodziło do bójek. Z tego, co wiem, nie miały one jednak poważniejszych konsekwencji. Wojna położyła chyba kres tym lokalnym animozjom.

Baseny w większości tych obiektów zlokalizowane były tuż przy promenadzie i wiele spacerujących nią osób przystawało, by przez szpary w ogrodzeniu przyjrzeć się kąpiącym. Były to w końcu jedyne baseny, jakie widzieliśmy na własne oczy, nie na ekranach kin, i dobrze było przekonać się, że istnieją naprawdę. Najbardziej lubiliśmy oglądać skok w pozycji łabędzia i szybki scyzoryk z niższej i środkowej deski; niewykluczone, że były również najłatwiejsze i ci, którzy potrafili je wykonać, często to robili. Podobnie jak ludzie obeznani z rytmem i odchyleniami gruszki treningowej, popisujący się przed widzami, którzy podziwiali ich, stojąc na chodniku. Plażowi sportowcy balansowali na głowach, oparci o podbrzusze i kolana swych szczupłych towarzyszek, ale było ich tylu, że prawie nie zwracało się na to uwagi. Do zanikającego gatunku plażowych gimnastyków należał osobnik, który stawał na rękach i przechodził na nich kilka nieporadnych kroków. Od lat już nie widziałem żadnego figlarza, który wykonywałby tę sztuczkę i mam nadzieję, że nigdy nie zobaczę. Znacznie ciekawsze widowisko stanowiły partie bezika, rozgrywane przez gestykulujących energicznie i dyskutujących namiętnie starszych Żydów; staraliśmy się poznać subtelności gry i dociec, o czym tak rozprawiają i z czego się cieszą ci jegomoście ze Starego Świata. Pojawiły się pierwsze przenośne radia, z potężnymi bateriami w wielkich obudowach, ważące chyba po pięćdziesiąt funtów. Pełno było ludzi grających na ukulele i banjo. Właśnie na plaży Coney Island usłyszałem po raz pierwszy westernowe ballady w rodzaju Clementine i RedRiver Yalley.