Выбрать главу

Wracając z nim do Brooklynu linią metra West End, jedyną, którą podróżowali ludzie jadący do Bay Ridge, byłem często świadkiem masowego kulturowego fenomenu. Podważał on słuszność wygodnego dogmatu, każącego nam błędnie wierzyć, iż ludzie dochodzą do swoich przekonań w racjonalny i niezależny sposób. Na dużej stacji przesiadkowej wszyscy pasażerowie podróżujący do Bay Ridge i pobliskich przedmieść wysiadali z pociągu i wraz z nimi „wysiadały" wszystkie egzemplarze popołudniowych republikańskich gazet, przeważnie „World-Telegram" i „Journal-American"; podczas gdy liberalne demokratyczne gazety, takie jak „New York Post", a potem nowość zatytułowana „PM" jechały dalej ze swoimi czytelnikami do żydowskich dzielnic Borough Park, Bensonhurst i Coney Island.

W pracy doręczyciela telegramów rzadko kiedy zdarzały się jakieś ekscytujące albo zaskakujące momenty. Często zabawiałem się, pokonując swoją trasę w niezmiennym tempie, bez zatrzymywania się na czerwonym świetle i zmyślnie zmieniając kolejność doręczenia depesz, gdy widziałem, że musiałbym zaczekać. Byłem w tym całkiem dobry. Pewnego szczęśliwego popołudnia przy Players Club w Gramercy Park South, w pobliżu którego miałem doręczyć jakąś depeszę, przeżyłem radosny dreszcz, widząc i natychmiast rozpoznając postać schodzącą po schodkach i wzywającą taksówkę; był to Charles Coburn, aktor charakterystyczny, występujący w filmach w rodzaju The Devil and Miss Jones. Nie sposób było pomylić go z kim innym. W biurze zawrzało, gdy o tym opowiedziałem, a potem nie mogłem się doczekać, kiedy skończy się dzień pracy i podróż powrotna na Coney Island i będę mógł oznajmić całej rodzinie oraz wszystkim znajomym z bloku, że widziałem na własne oczy Charlesa Coburna. Modliłem się, żeby mi uwierzyli.

Innego dnia pracujący na pełnym etacie starszy posłaniec -starszy oznacza, że skończył szkołę średnią, miał dwadzieścia lub dwadzieścia jeden lat i po wprowadzeniu w roku 1940 ustawy o przymusowym poborze zaczynał się już martwić, czy nie zostanie powołany – wrócił do biura z apartamentu położonego niedaleko Gramercy Park z pieprzną historyjką o tym, jak został przyjęty przez mężczyznę i kobietę i poproszony przez mężczyznę o odbycie stosunku z kobietą. Nie zdradził nam nic więcej z wyjątkiem tego, że kobieta była oczywiście atrakcyjna. To, czy mówił prawdę, nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia; rozpalona młoda wyobraźnia wskazała mi kolejną wspaniałą nagrodę, czekającą na mnie w drodze ku dojrzałości.

Wciąż na nią czekam.

O sześć lat dojrzalszy, studiując jako dwudziestotrzylatek na drugim roku Uniwersytetu Nowojorskiego, wykorzystałem ten incydent na ćwiczeniach z pisarstwa, pisząc opowiadanie zatytułowane World Full of Great Cities, które nie zostało opublikowane w żadnym periodyku, lecz ukazało się w kilku antologiach. Ostatnim razem, pamiętam, opublikował je po angielsku japoński wydawca dla japońskich uczniów studiujących amerykańską literaturę i styl życia. Obrany w tym opowiadaniu punkt widzenia okazał się bardzo trafiony. W tym czasie znałem już / Want to Know Why Sherwooda Andersena i „Mojego starego" Ernesta Hemingwaya i świadomie naśladowałem ich pomysł: młody człowiek odkrywa w świecie dorosłych jakieś draństwo, którego się nie spodziewał. Była jednak pewna różnica; w tamtych utworach czytelnik wiedział to, o czym niezdemoralizowany i niedoświadczony młody narrator nie miał pojęcia. W moim opowiadaniu czytelnik zna motywacje postaci w tym samym ułamkowym zakresie, w jakim ja, narrator wcielony w postać posłańca z Western Union, znałem je, słysząc o tym incydencie, znałem, pisząc to opowiadanie i znam po dziś dzień.

Biuro w górnej części Manhattanu, gdzie mnie w końcu przeniesiono, mieściło się na parterze General Motors Building, zajmującego całą przecznicę Broadwayu między ulicami Zachodnią Pięćdziesiątą Siódmą i Pięćdziesiątą Ósmą, niedaleko ruchliwego ronda Columbus Circle. Cała nasza trójka mogła oglądać przez okno budowę wysokiego bloku mieszkalnego, wznoszonego w czasach, gdy robotnicy wciąż używali rozpalonych do czerwoności nitów, wyjmowanych szczypcami z podnoszonych w odpowiednim momencie na rusztowania małych palenisk, i rzucanych innym, którzy łapali je w metalowe rożki i wbijali w złącza belek okrytych pomarańczową rdzą. Dom wznoszono pod numerem 240 Central Park South i znam ludzi, którzy tam dzisiaj wygodnie mieszkają. Podróż z Brooklynu do tego nowego miejsca pracy trwała trochę dłużej: dwa lokalne przystanki metra za stacją linii ekspresowej przy Times Square. Ale wracając do domu, mogłem być pewny, że zawsze znajdę miejsce siedzące.

Nowe biuro zajmowało nieduże pojedyncze pomieszczenie i obsługiwało wyłącznie firmy usytuowane w tym samym budynku, co, według mojej obecnej oceny, wynikało głównie z olbrzymiej ilości spraw, które załatwiano na kilku najwyższych piętrach zajętych w całości przez różne wydziały General Motors Corporation. Tutaj także pracowałem na pół etatu, przebierając się po szkole w swój mundurek w męskiej toalecie na korytarzu. Nie pamiętam, czy pracowałem również w soboty.

Nasza trójka świetnie radziła sobie z robotą. Kierowniczką biura była panna McCormack, ładna nieduża blondynka, mająca stałe kłopoty ze swoim przyjacielem, na temat którego Tom Fitzgerald, przez jakiś czas pracujący z nią na pełnym etacie, żartował z przyjazną i łagodną ironią. Panna McCormack była jedyną operatorką dalekopisu, który przetwarzał przychodzące i wychodzące depesze. Tak naprawdę nie była potrzebna przy stole; Tom i ja mogliśmy z łatwością zająć się na zmianę sortowaniem telegramów, przyjmowaniem elektrycznych wezwań i roznoszeniem depesz po różnych piętrach budynku. Tom Fitzgerald był wysokim, zrównoważonym małomównym młodzieńcem o wyprostowanej sylwetce. Poruszał się bezszelestnie i był mądry, bardzo mądry jak na swoje dwadzieścia jeden lat. Pewne wydarzenia, które działy się poza naszym biurem i za które nie ponosił żadnej odpowiedzialności, sprawiły, że zaczął się wkrótce martwić, czy nie zostanie powołany. Ustawa o przymusowej służbie z roku 1940 przewidywała powołanie do czynnej służby wszystkich mężczyzn między dwudziestym pierwszym i dwudziestym szóstym rokiem życia. A przed atakiem na Pearl Harbor ludzie martwili się, że zostaną powołani. Jeśli martwili się tym po Pearl Harbor, nie dawali tego po sobie poznać, a odpowiadający wymaganiom ustawy, lecz pozostający w cywilu młodzi mężczyźni wymyślali różne usprawiedliwienia i czuli się zobligowani ich udzielać.

Jestem pewien, że pracowałem tam latem 1940 roku, pamiętam bowiem dobrze lawinę zaadresowanych w różne miejsca depesz, które płynęły z dyrektorskich pięter General Motors Corporation do delegatów na ogólnokrajową konwencję Partii Republikańskiej, wzywając do wyboru Wendela Willkiego jako rywala Franklina Delano Roosevelta w wyścigu o fotel prezydenta. Pochodzący z Indiany Willkie, podobnie jak Roosevelt, popierał Wielką Brytanię i potępiał Hitlera; akceptował poza tym wiele programów Nowego Ładu i w związku z tym nie mógł wytoczyć przeciw swemu oponentowi zbyt wielu argumentów prócz datującej się od George'a Waszyngtona zasady dwukadencyjności. W czasie tej kampanii pracownicy domów towarowych Woolwortha zostali zmuszeni przez pracodawców do noszenia znaczków z napisem WILLKIE NA PREZYDENTA. Mimo to przegrał i wcale mnie to nie zdziwiło. Zagorzały czytelnik liberalnych gazet, nie rozumiałem, dlaczego ktoś może nie chcieć wybrać Roosevelta na trzecią, a nawet czwartą kadencję. Nie wierzyłem wtedy, bo w tamtym okresie nigdy się z nimi nie zetknąłem, że istnieją ludzie dobrej woli, którzy są republikanami, i wciąż trudno mi w to uwierzyć. Dzisiaj mam podobne wątpliwości co do demokratów.

W miarę zwiększania się naszego zaangażowania w wojnę przedział wieku, w którym można było zostać powołanym do służby wojskowej, rozszerzał się progresywnie w obu kierunkach, w górę i w dół, i kiedy w roku 1942 rząd ogłosił obniżenie wieku poborowego do dziewiętnastu lat, a ja skończyłem już osiemnaście, razem z grupką przyjaciół z Coney Island doszliśmy do wniosku, że nadszedł czas, żeby się zaciągnąć. Znaczącą zachętą była obietnica, że będziemy mogli wybrać preferowany przez nas rodzaj wojsk i służby. Dotrzymano jej w stosunku do tych, którzy wybrali siły powietrzne; żaden ze znanych mi osobiście ludzi, którzy to zrobili, nie doznał takiego szoku jak w późniejszym okresie Kurt Vonnegut i Mel Brooks. Obu nie pozwolono służyć dalej w specjalnościach, w których się szkolili, po czym wysłano w ramach uzupełnień za morze i bez żadnego przygotowania wcielono do piechoty.