Выбрать главу

Davey Goldsmith wyprowadził się wkrótce do mieszkania w Brighton, blisko wszystkich swoich znajomych; Marty Kapp najpierw zamieszkał w Riverdale, na północ od Manhattanu, a potem w New Jersey; Lou Berkman założył swoją hurtownię artykułów sanitarnych w Middletown, w stanie Nowy Jork. Wszyscy się pożeniliśmy – wszyscy koło dwudziestki. Rodzina Lou, podobnie jak moja, mieszkała w Brooklynie i widywaliśmy się tam równie często jak na Manhattanie. Marvin Winkler jeszcze przed wojną przeprowadził się z rodziną z Sea Gate na Coney Island do Ocean Parkway. Albie Covelman też przeniósł się wtedy z rodziną gdzieś koło Bensonhurst. Właśnie po partyjce bezika w domu Albiego któregoś leniwego niedzielnego popołudnia w grudniu usłyszeliśmy o ataku na Pearl Harbor i stwierdziliśmy kategorycznie, że Japońcom odebrało rozum i że zostaną pobici w tydzień albo dwa. To, że Hitler wypowiedział nam wojnę, zanim my wypowiedzieliśmy ją jemu, było doniosłym wydarzeniem, które uszło jakoś mojej uwagi. (Gdyby Hitler nie popełnił tego błędu, wojna w Europie mogła potoczyć się zupełnie inaczej i…?).

George Mandel także wyprowadził się wcześniej z rodziną do innej części Brooklynu. Po wojnie, kiedy studiowałem na Uniwersytecie Nowojorskim, miał obszerną garsoniero-pracownię na poddaszu, gdzie mógł malować i pisać. Mieściła się niedaleko Greenwich Village i mojej szkoły i zaglądałem tam często, podobnie jak Danny Książę i Marvin Winkler. Wszyscy wpadliśmy w ekstatyczne zdziwienie, kiedy za cenę dwudziestu pięciu tysięcy dolarów sprzedane zostały prawa do paperbacku, jego pierwszej powieści, Flee the Angry Strangers, opublikowanej w 1953 roku. Przypadająca mu z tego połowa wydawała się fortuną. Dwanaście i pół tysiąca było wtedy rzeczywiście fortuną dla kogoś utrzymującego się głównie z renty inwalidzkiej po odniesionej na wojnie ranie i dla kogoś takiego jak ja, kto pracował jako asystent na uczelni, a potem jako copywriter w agencji reklamowej za te same nędzne sześćdziesiąt dolarów tygodniowo. Wydawało mi się, że ja też mogę któregoś dnia spróbować napisać powieść, jeśli tylko uznam, że mam wystarczające kwalifikacje, by ją skończyć. Jak się okazało, dopiero po ukończeniu trzydziestki uznałem, że mam wystarczające kwalifikacje, żeby ją zacząć.

Już tam nie bywam. Z mojego domu w East Hampton jest daleko na Coney Island. Nie wybrałbym się tam, nawet gdyby było bliżej. Przyjaciele rozproszyli się. Ich rodzice nie żyją. Jedynymi moimi znajomymi, którzy wciąż tam mieszkają, są Sandy Kern, wdowa po Irze, chłopaku, z którym chodziłem do tej samej klasy w podstawówce i szkole średniej, i Frances Goodman, przyjaciółka i równieśniczka mojej siostry. Ale obie mieszkają w Sea Gate, za ogrodzeniem, strzeżone przez ochroniarzy. Tuż obok mają plażę i ocean, pogoda w zimie i w lecie jest łagodniejsza niż w innych częściach miasta, lecz one mieszkają tam przede wszystkim z powodu kojącego poczucia bezpieczeństwa oraz spokoju ducha, jakie zapewnia homogeniczna przystań.

Za ogrodzeniem niewiele zostało z dzielnicy żydowskiej. Dwadzieścia lat temu, gdzieś koło roku 1978, wybrałem się z powrotem na Coney Island w związku z pisaną wówczas powieścią „Gold jak złoto", żeby zobaczyć, co się zmieniło. Już samo to, że spotkałem się z Marvinem w barze przy Mermaid Avenue, świadczyło o wielkiej zmianie – zmianie, która zaszła w nas, bo spotykaliśmy się w barze, i zmianie naszej starej Coney Island, gdzie bar, ten konkretny bar, stał się jedynym miejscem, w którym mogli się czuć bezpiecznie i spotykać ze sobą wciąż mieszkający tam starzy mieszkańcy. Dymek też był tam tego wieczoru i wtedy go po raz ostatni widziałem. Starzeje się, przyznał, jak zawsze się uśmiechając i śmiejąc, a potem wyjaśnił, co go skłoniło do tego wniosku. Tego lata sprzedawał lody na plaży i wszedł w drogę mniej więcej dwudziestoletniemu Włochowi z dolnej części Coney. Żaden z nich nie lubił konkurencji i każdy uważał to miejsce za swoje wyłączne terytorium. Włoch, niczym przeniesiony z innego czasu i miejsca Quasimodo, zaproponował Dymkowi, że jeśli nie ma nic przeciwko, rozstrzygną tę sprawę za pomocą pięści, pod deptakiem.

– I spuścił mi straszny łomot – oznajmił Dymek, odchylając głowę do tyłu i uśmiechając się na wspomnienie tej sceny. Nie widział ani jednego wyprowadzanego ciosu, powiedział mi, tak jakby było się czym chwalić. – A przecież kiedyś to ja przeganiałem wszystkich innych handlarzy!

Tak oto Dymek odkrył, że się starzeje. (Włączyłem jego opowieść, z nazwiskiem i wszystkimi detalami, do „Gold jak złoto" i wykorzystałem tam również przyjęcie urodzinowe Sylvii oraz niewygasłą i ambiwalentną miłość Lee do naszego ojca, po której zostały mu bolesne rany – nie blizny, lecz otwarte rany).

Wróciłem tam również któregoś popołudnia, żeby się rozejrzeć i po powrocie spisałem swoje wrażenia z Coney Island w tym dziele literackim:

W jego stronę szła czwórka sprężystych ciemnoskórych wyrostków w trampkach i w paraliżującym przebłysku intuicji (Gold) zrozumiał, że wybiła jego godzina, że skończy tu i teraz z dziurą od noża w sercu…

Małolaty przeszły, nie zaczepiając go, darowując mu życie. Jego czas jeszcze nie nadszedł.

Gold już wcześniej zwrócił uwagę na te wszystkie zabite deskami, zrujnowane sklepiki i warsztaty przy trzech głównych alejach Coney Island i zachodził w głowę, gdzie ludzie zaopatrują się teraz w żywność, gdzie noszą garnitury i sukienki do przeróbki i do prania chemicznego, buty do podzelowania, radia do naprawy i gdzie realizują swoje recepty. Dojechał wynajętym samochodem wyludnioną Mermaid Avenue do płotu z siatki drucianej odgradzającego prywatny teren Sea Gate, gdzie właściciele większych budynków kwaterowali teraz rodziny żyjące z zasiłku, skręcił w lewo w stronę plaży i mola i przejechał z powrotem Surf Avenue. Nie zauważył ani jednej apteki. Młodsze żydowskie rodziny mieszkające obecnie za strzeżoną przez wartownika bramą Sea Gate, gdzie niegdyś mieścił się wspaniały jachtklub wyłącznie dla dobrze sytuowanych chrześcijan, trzymały się dla bezpieczeństwa razem i stawały na głowie, by posyłać swoje dzieci do prywatnych szkół. Starsi mężczyźni i kobiety prawdopodobnie jak zawsze wypełzali ze swych kryjówek i gawędząc w jidysz, przemierzali ulice i molo w poszukiwaniu nasłonecznionych miejsc, gdzie można było wygrzać kości. Matkę Raymiego Rubina zamordowano któregoś dnia, kiedy wracała z takiej przechadzki. (To autentyczne wydarzenie: matka Raymiego Millera została zamordowana przez jakiegoś intruza w swoim mieszkaniu na parterze domu przy Zachodniej Trzydziestej Pierwszej, gdzie najpierw mieszkaliśmy). Gold nie minął żadnych żydowskich delikatesów. Na Coney Island nie było już kina: narkotyki, przemoc i wandalizm doprowadziły do zamknięcia obu jaskrawo oświetlonych, dominujących nad okolicą sal projekcyjnych. Kamienicę z czerwonej cegły, w której spędził całe swoje dzieciństwo i prawie cały okres dojrzewania, wyburzono; na jej miejscu stało coś nowszego i szkaradniej szego, co nie podwyższało wcale standardu życia mieszkających tam teraz portorykańskich rodzin.

Nowsze, wysokie bloki stojącego w tym miejscu osiedla mieszkaniowego bez wątpienia miały windy, klimatyzację i lepiej działające sanitariaty. Ja wolałem moją starą kamienicę, z jej oknem w łazience i kuchnią dość przestronną, by zmieścił się w niej stół, przy którym czteroosobowa rodzina mogła wygodnie zjeść obiad.

Dzielnica włoska w głębi Coney Island wydaje się nieco ściśnięta, ale nie naruszona, z wciąż funkcjonującymi charakterystycznymi restauracjami Gargulio i Carolina. A Molu Steeplechase, dawno po zamknięciu Steeplechase Parku, nadano niedawno nazwę Mola Auletty, aby uhonorować sławnego w tej dzielnicy obywatela – który, tak się składa, był ojcem dziennikarza Kena Auletty.

Kiedy tam ostatnio byłem, wędkarze łowiący z mola kraby i moczący spławiki i haczyki w nadziei, że skusi się na nie jakaś rybka, byli prawie wyłącznie Latynosami, podobnie jak kobiety i mężczyźni z małymi dziećmi, dokazującymi radośnie w promieniach słońca. Wszyscy cieszyli się, widząc mnie i towarzyszącą mi grupę osób, ponieważ byłem tam z ekipą brytyjskiej telewizji, kręcącą program, do udziału w którym czuli się zaproszeni.

Wracałem tam tylko kilka razy. W latach sześćdziesiątych, o czym już wspomniałem, z George'em Mandelem i Mariem Puzo, kiedy odpoczywaliśmy w Steeplechase i obserwowaliśmy nasze uganiające się po terenie małe dzieci. Było także to popołudnie i ten jeden wieczór w roku 1978, kiedy zbierałem materiały do powieści i rozmawiałem z Dymkiem w barze.