Przez pierwsze dni i tygodnie Crozier spał w spodniach ze skóry karibu, choć lady Cisza zawsze układała się do snu zupełnie naga. Wkrótce przekonał się, że pod warstwą futer jest tak gorąco, iż nie potrzebuje dodatkowego okrycia. Wciąż zbyt osłabiony, by myśleć o zaspokajaniu cielesnych żądz, Crozier przyzwyczaił się szybko do spania nago.
Ilekroć Crozier budził się nagi i rozgrzany w środku nocy, próbował przypomnieć sobie wszystkie te miesiące na pokładzie Terroru, gdy zawsze było mu zimno i mokro, gdy żył zamknięty na ociekającym wilgocią, mroźnym i śmierdzącym dolnym pokładzie. Życie w płóciennych namiotach było jeszcze gorsze.
Crozier wysuwa się z lodowego tunelu, naciąga głębiej kaptur, by uchronić twarz przed zimnem, i rozgląda się dokoła.
Oczywiście jest ciemno. Potrzebował sporo czasu, by pogodzić się z myślą, że leżał nieprzytomny – a może martwy? – co najmniej kilka tygodni, nim po raz pierwszy w pełni odzyskał świadomość. Gdy jechali do tego miejsca, dostrzegł na południowym horyzoncie nikły, ledwie widoczny blask, teraz więc musiał być co najmniej listopad, może grudzień. Crozier próbował liczyć dni od momentu, kiedy zamieszkali w lodowym domu, nie było to jednak łatwe, i to nie tylko ze względu na ciemność arktycznej nocy; żyli według nieregularnego cyklu snu i aktywności – czasami spali co najmniej dwanaście godzin bez przerwy – a gdy na zewnątrz szalały śnieżyce, nie wychodzili w ogóle z lodowego domu, żywiąc się tylko zimnym foczym mięsem i rybami.
Konstelacje przesuwające się tego dnia po niebie to konstelacje zimowe. Powietrze jest tak zimne, że gwiazdy migocą i tańczą na czarnym tle nieboskłonu jak przez wszystkie te lata, kiedy Crozier obserwował je z pokładu Terrorulub innych statków.
Tylko że teraz nie jest mu zimno i nie wie, gdzie się znajduje.
Crozier idzie po śladach Ciszy w stronę zamarzniętej plaży i morza. Właściwie wcale nie musi kierować się jej śladami, wie bowiem, że pokryta śniegiem plaża znajduje się sto jardów na północ od lodowego domu i że Cisza zawsze wychodzi na lód, by polować na foki.
Jednak świadomość tego, gdzie jest północ, a gdzie południe, wcale nie pomaga mu ustalić własnej pozycji.
Kiedy wędrował ze swoją załogą wzdłuż południowego wybrzeża Wyspy Króla Williama, zamarznięte cieśniny zawsze leżały na południe od trasy ich pochodu. Teraz mógł znajdować się na Półwyspie Adelajdy, na południe od Wyspy Króla Williama, albo nawet na samej wyspie, ale gdzieś na wschodnim lub północno-wschodnim wybrzeżu, w miejscu nietkniętym do tej pory stopą białego człowieka.
Crozier nie ma pojęcia, gdzie stał namiot, do którego Cisza przeniosła go po tym, jak został postrzelony, nie wie też, ile właściwie trwała podróż z owego namiotu do lodowego domu, w którym mieszkali teraz oboje.
Właściwie wcale nie musieli być na Wyspie Króla Williama, nawet jeśli lady Cisza zabrała ich na północ; być może mieszkali teraz na jednej z wysp w Cieśninie Jamesa Rossa, gdzieś na północny wschód od Wyspy Króla Williama, albo na nieoznaczonej na mapie wysepce przy wschodnim lub zachodnim wybrzeżu Boothii. Podczas jasnych księżycowych nocy Crozier widzi wzgórza w głębi lądu – nie góry, ale wzgórza wyższe od tych, jakie kiedykolwiek widzieli na Wyspie Króla Williama – a ich obozowisko jest osłonięte przed wiatrem lepiej niż jakiekolwiek miejsce, które udało się znaleźć jego ludziom, łącznie z Obozem Terror.
Idąc przez ośnieżoną plażę, a potem przez zamarzniętą powierzchnię morza, Crozier myśli o minionych tygodniach, kiedy to setki razy próbował przekazać Ciszy, że musi ją opuścić, że musi odszukać swoich ludzi, że musi do nich wrócić.
Cisza zawsze patrzy nań z pozbawioną wyrazu miną.
Crozier dawno już doszedł do wniosku, że Eskimoska go rozumie – jeśli nawet nie rozumie dokładnej treści słów, to z pewnością odbiera jego emocje – nigdy jednak nie reaguje na jego prośby.
Nienazwane zdolności lady Ciszy – i jego własne, coraz głębsze zrozumienie skomplikowanych treści przekazywanych za pomocą zwykłego sznurka – wydają się Crozierowi niemal przerażające. Czasami czuje się tak bliski tej dziwnej eskimoskiej dziewczynie, że kiedy budzi się w nocy, nie wie, które ciało należy do niego, a które do niej. Kiedy indziej znów słyszy, jak krzyczy do niego z daleka, prosi, by przyniósł drugi harpun albo sznurek… choć przecież nie ma języka i nigdy nie wydała żadnego dźwięku w jego obecności. Rozumie bardzo dużo, a on niekiedy odnosi wrażenie, że śni jej sny, i zastanawia się, czy ona także widzi jego koszmar o kapłanie w białych szatach, który pochyla się nad nim i udziela mu komunii.
Mimo to Cisza nie chce zaprowadzić go do jego ludzi.
Trzykrotnie Crozier wyruszył w drogę sam, wyczołgał się z lodowego domu, gdy Cisza spała lub udawała, że śpi. Zabierał ze sobą tylko torbę z foczym mięsem i tłuszczem oraz nóż. Trzykrotnie zabłądził – dwa razy w głębi lądu, na którym znajdował się ich lodowy dom, a raz na zamarzniętym morzu. Trzykrotnie szedł tak długo, aż nie miał już sił iść dalej – być może trwało to nawet kilka dni – a potem padał na lód, przyjmując pokornie śmierć jako właściwą karę za porzucenie swych ludzi.
Trzykrotnie Cisza go odnajdywała. Układała go na niedźwiedziej skórze, okrywała futrem i zaciągała z powrotem do lodowego domu, gdzie rozgrzewała jego przemarznięte stopy i dłonie na własnym brzuchu i odwracała wzrok, kiedy Crozier cicho szlochał.
Teraz Crozier odnajduje ją w odległości kilkuset jardów od brzegu, pochyloną nad otworem zrobionym przez fokę.
Choć próbował już wiele razy, Crozier nigdy nie może znaleźć tych cholernych dziur. Wątpi, czy zobaczyłby je w pełnym blasku dnia, podczas gdy Cisza potrafi je znaleźć w blasku księżyca, gwiazd lub nawet w całkowitych ciemnościach. Foki są tak bystre i tak przebiegłe, że Crozier wcale się teraz nie dziwi, iż jego ludzie zdołali w ciągu wielu miesięcy pobytu na lodzie zabić jedynie kilka z nich, i to tylko wtedy, gdy wypełzły na powierzchnię paku.
Za pomocą sznurka Cisza wyjaśniła Crozierowi, że foka może wytrzymać pod wodą bez powietrza tylko siedem lub osiem minut – co najwyżej piętnaście (Cisza nie mówiła oczywiście o minutach, lecz o uderzeniach serca, Crozier jednak przeliczył sobie te wielkości). Z wyjaśnień Eskimoski wynikało również, że każda foka ma swoje terytorium – podobnie jak wilk lub niedźwiedź. Nawet w zimie musi bronić granic tego terytorium, więc by mieć pewność, że nie zabraknie jej powietrza, wynajduje miejsce, gdzie warstwa lodu jest najcieńsza, i wydrąża w nim kopulastą norę, na tyle dużą, by zmieściło się w niej całe jej ciało, oraz niewielki otwór, przez który może oddychać. Cisza pokazywała Crozierowi ostre pazury na płetwach martwej foki, a nawet wbiła je w lód, by przekonał się, jak doskonale radzą sobie z twardą substancją.
Crozier wierzy Ciszy, kiedy ta pokazuje mu, że na terytorium jednej foki znajdują się dziesiątki takich otworów, ale nie umie znaleźć ani jednego. Kopulaste nory, które przedstawia za pomocą sznurka i które wyszukuje z taką łatwością, są niemal zupełnie niewidoczne między serakami, wałami lodowymi, blokami i górami z lodu. Crozier jest pewien, że setki razy stawał na takich norach, a mimo to nigdy ich nie zauważył.
Cisza kuca teraz obok jednej z nich. Kiedy Crozier zbliża się na odległość kilkunastu jardów, gestem nakazuje mu, by był cicho.