Crozier pokręcił głową.
– W tej chwili możemy równie łatwo popłynąć na wschód od Ziemi Króla Williama, jak na zachód; łatwiej, wiemy bowiem od naszych zwiadowców i obserwatorów, że na wschodzie są jeszcze duże obszary otwartej wody.
– Mielibyśmy popłynąć na wschód od Ziemi Króla Williama? – powtórzył z niedowierzaniem sir John. – Francis, w ten sposób zapędzilibyśmy się w ślepą uliczkę. Owszem, półwysep stanowiłby dobrą osłonę, ale utknęlibyśmy setki mil stąd w długiej zatoce, w której być może w ogóle nie puszczą lody do następnej wiosny.
– Chyba że… – zaczął głośno Crozier, rozglądając się dokoła. – Chyba że Ziemia Króla Williama też jest wyspą. Wówczas moglibyśmy korzystać z takiej samej osłony przed pakiem spływającym z północy, jaka przez ostatni miesiąc zapewniała nam Wyspa Księcia Walii. Całkiem możliwe, że otwarte wody po wschodniej stronie Ziemi Króla Williama ciągną się aż do wybrzeża; dzięki temu moglibyśmy żeglować jeszcze przez kilka tygodni na zachód, znaleźć jakąś przytulną zatoczkę – być może przy ujściu rzeki – i tam spędzić kolejną zimę, jeśli okaże się to konieczne.
W pokoju znów zapadła cisza.
Porucznik H.T.D. Le Vesconte z Erebusa odchrząknął z zakłopotaniem.
– Wierzysz w teorie tego ekscentryka, doktora Kinga? – powiedział cicho.
Crozier zmarszczył brwi. Wiedział, że większość badaczy zdecydowanie odrzuca teorie doktora Richarda Kinga – który nie był nawet marynarzem, lecz zwykłym cywilem – głównie dlatego, że King uważał, i głośno dawał temu wyraz, iż duże wyprawy morskie, takie jak choćby wyprawa sir Johna, były głupie, niebezpieczne i absurdalnie drogie. King twierdził również, opierając się na danych, które zebrała przed laty lądowa ekspedycja Backa, że Ziemia Króla Williama była wyspą, podczas gdy Boothia, wyspa położona jeszcze dalej na wschód, była w rzeczywistości długim półwyspem. Kontrowersyjny naukowiec dowodził, że najłatwiej, najbezpieczniej i najszybciej odnajdą Przejście Północno-Zachodnie małe grupy wędrujące najpierw drogą lądową przez tereny północnej Kanady, a potem posuwające się drogą morską na zachód, wzdłuż wybrzeża, gdzie żegludze sprzyjają cieplejsze wody, oraz że tysiące mil kwadratowych morza na północy to w rzeczywistości labirynt wysp i strumieni lodu, które mogły pochłonąć tysiące Erebusów i Terrorów. Crozier wiedział, że w bibliotece Erebusa znajduje się egzemplarz książki Kinga – sam ją odszukał i przeczytał, a książka nadal leżała w jego kajucie na Terrorze. Wiedział również, że jest jedynym członkiem ekspedycji, któremu w ogóle chciało się do niej zajrzeć.
– Nie – odrzekł głośno. – Nie zgadzam się teoriami Kinga, sugeruję tylko, że istnieje taka możliwość. Posłuchajcie, wszyscy myśleliśmy, że Ziemia Corwallisa jest ogromna, że być może stanowi część kontynentu arktycznego, opłynęliśmy ją jednak w ciągu zaledwie kilku dni. Wielu z nas uważało, że wyspa Devon ciągnie się na północ i zachód, roSto do otwartego Morza Polarnego, lecz nasze okręty dotarły do jej achodniego końca, skąd widzieliśmy otwarte kanały na północy. Zgodnie z rozkazami, minąwszy Przylądek Walkera, mieliśmy płynąć prosto południowy zachód, okazało się jednak, że dokładnie na naszym kursie leży Ziemia Księcia Walii – i co istotniejsze, że niemal na pewno est to wyspa. Wąski pas lodu, który dostrzegliśmy na wschodzie, gdy płynęliśmy na południe, może być zamarzniętą cieśniną oddzielającą Lrspę Sommerset od półwyspu Boothia, co oznaczałoby, że King się mylił i że Boothia nie jest jednym długim półwyspem ciągnącym się na północ aż do Cieśniny Lancastera.
– Nie mamy żadnych dowodów na to, że ten pas lodu to cieśnina
– odparł porucznik Gore. – Rozsądniej będzie chyba założyć, że to pokryty lodem przesmyk, podobny do tego, który widzieliśmy przy wyspie Beechey.
Crozier wzruszył ramionami.
– Być może, ale podczas tej wyprawy przekonaliśmy się już kilkakrotnie, że lądy, które do tej pory uważano za bardzo duże lub połączone ze sobą, w rzeczywistości są wyspami. Proponuję więc, byśmy zawrócili, unikając paku nadciągającego z południowego zachodu, i popłynęli na wschód, a potem na południe, wzdłuż wschodniego brzegu lądu, który być może jest Wyspą Króla Williama. Dzięki temu będziemy przynajmniej osłonięci przed tym… morskim lodowcem, o którym mówił pan Blanky… a gdybyśmy odkryli, że jest to tylko jednak długa, wąska zatoka, przyszłego lata najprawdopodobniej moglibyśmy ponownie popłynąć na północ, wzdłuż brzegu Ziemi Króla Williama i znaleźć się w tym samym miejscu co teraz, niczego praktycznie nie tracąc.
– Prócz spalonego węgla i cennego czasu – dodał komandor Fitzjames.
Crozier skinął głową.
Sir John potarł swe pulchne, gładko ogolone policzki, nim jednak zdążył odnieść się do słów Croziera, przemówił mechanik Terroru, James Thompson:
– Sir Johnie, panowie, ponieważ został tu poruszony temat zapasów węgla, pozwolę sobie zauważyć, że niedługo – i to bardzo niedługo – skurczą się one do ilości, która praktycznie uniemożliwi nam powrót. Tylko w zeszłym tygodniu, kiedy korzystając z napędu parowego, przebijaliśmy się przez obrzeża owego paku, spaliliśmy ponad jedną czwartą zapasów węgla, które nam jeszcze pozostały. W tej chwili została nam jeszcze połowa pierwotnych zapasów… czyli na niecałe dwa tygodnie normalnej żeglugi, ale tylko na kilka dni, jeśli nadal będziemy przebijać się przez lód. Jeśli następną zimę znów spędzimy w lodzie, zużyjemy znaczną część tych rezerw tylko na ogrzewanie statków.
– Zawsze możemy wysłać kogoś na brzeg po drewno – wtrącił porucznik Edward Little, siedzący po lewej ręce Croziera.
Przez następną minutę wszyscy mężczyźni obecni w kajucie, prócz sir Johna, śmiali się serdecznie, co rozładowało nieco napiętą atmosferę. Być może sir John przypominał sobie swoją pierwszą lądową ekspedycję na północne wybrzeże, położone na południe od miejsca, w którym się obecnie znajdowali. Tundra ciągnęła się na przestrzeni dziewięciuset mil od wybrzeża; dopiero po pokonaniu tej jałowej krainy można było natknąć się na pierwsze prawdziwe drzewa lub krzewy.
– Mam pewien pomysł, jak rozwiązać ten problem – oświadczył niespodziewanie Crozier, gdy umilkły już ostatnie śmiechy.
Wszyscy spojrzeli z zainteresowaniem na komandora HMS Terror.
– Przeniesiemy całą załogę i węgiel z Erebusa na Terror i popłyniemy dalej – wyjaśnił Crozier. – Albo przez lód na południowy zachód, albo wzdłuż wschodniego wybrzeża Ziemi Króla Williama.
– Postawić wszystko na jedną kartę – przemówił lodomistrz Blanky, przerywając pełną zdumienia ciszę. – Tak, to ma sens.
Sir John przez chwilę tylko mrugał. Gdy wreszcie odzyskał głos, wydawało się, że nie do końca wierzy w to, co właśnie usłyszał.
– Porzucić okręt flagowy? – powiedział w końcu. – Porzucić Erebusa} Rozejrzał się dokoła, jakby dając do zrozumienia wszystkim swym oficerom, że sam widok jego kajuty powinien rozwiązać tę kwestię w sposób jasny i ostateczny – grodzie wypełnione półkami i książkami, kryształy i porcelana na stole, trzy patentowane iluminatory Prestona osadzone w suficie, dzięki czemu do wnętrza wpadał szeroki strumień słonecznego blasku.
– Porzucić Erebusa, Francisie? – powtórzył głośniej, jakby domagał się, by ktoś wyjaśnił mu, o co chodzi w tym dziwnym i niezbyt śmiesznym żarcie.
Crozier skinął głową.
– Główny wał jest wykrzywiony, sir. Pański mechanik, pan Gregory, powiedział, że można go naprawić lub wymienić tylko w suchym doku, którym oczywiście nie dysponujemy. Jeśli utkniemy w paku, sytuacja tylko się pogorszy. Jeśli nadal będziemy płynąć na dwóch okrętach, węgla wystarczy nam tylko na kilka dni walki z lodem. Jeśli nam się nie uda, wszyscy zostaniemy uwięzieni w lodzie. Jeśli z kolei zamarzniemy na otwartym morzu, na zachód od Ziemi Króla Williama, staniemy się częścią prądu lodowego, który może nas znieść na przybrzeżną płyciznę. To zaś oznacza nieuchronne zniszczenie, nawet tak cudownego statku jak ten. – Crozier objął gestem kajutę Erebusa. – Jeśli jednak zgromadzimy wszystkie zapasy węgla na mniej zniszczonym statku – kontynuował – i jeśli uda nam się do tego znaleźć otwarte wody przy wschodnim wybrzeżu Ziemi Króla Williama, będziemy mogli jeszcze co najmniej przez miesiąc płynąć na zachód, i to pełną parą. Poświęcilibyśmy Erebusa, to prawda, ale moglibyśmy dotrzeć – dotarlibyśmy – do cypla Turnagain i innych znajomych miejsc przy wybrzeżu w ciągu tygodnia. Dzięki temu wypłynęlibyśmy na Pacyfik jeszcze w tym roku zamiast w następnym.