Sir John stanął przy szafce kompasowej – okrytej tą samą flagą, która leżała na trumnie Gore’a – pełniącej tym samym, zgodnie z regulaminem, funkcję ambony.
Tym razem sir John nauczał tylko przez godzinę, dzięki czemu nikt nie odmroził sobie palców.
Sir John, będący z natury i upodobania człowiekiem Starego Testamentu, przypomniał słowa kilku proroków, skupiając się ostatecznie na surowych osądach Izajasza – „Oto Pan niszczy ziemię, pustoszy ją i przewraca, mieszkańców jej zaś rozprasza na wszystkie strony świata”. Wkrótce nawet najbardziej ograniczeni spośród marynarzy zgromadzonych na głównym pokładzie zrozumieli, że ich dowódca nawiązał w rzeczywistości do ich wyprawy oraz ich aktualnej, niewesołej sytuacji.
– Ziemia zostanie spustoszona i zmarnieje; tak bowiem mówi Pan – kontynuował sir John. – Groza i dół, i sidła dla ciebie, mieszkańcu ziemi… Ci zaś, którzy umkną przed krzykiem grozy, runą do dołu; ci zaś, którzy z otchłani się wydostaną, wpadną w sidła; otworzą się bowiem upusty w niebie, a podwaliny ziemi zatrzęsą… Ziemia rozpada się w gruzy, ziemia kołysze się i zatacza jak pijany…
Jakby na dowód prawdziwości tej przepowiedni, z lodu otaczającego HMS Erebus podniósł się głośny jęk, a pokład pod stopami marynarzy zakołysał się lekko. Oblepione lodem maszty nad ich głowami zadrżały, a ich wierzchołki zatoczyły niewielkie koła na tle błękitnego nieba. Żaden ze zgromadzonych na statku ludzi nie wydał dźwięku ani nie wyszedł z szyku.
Sir John przeszedł tymczasem od Izajasza do apokalipsy św. Jana i przedstawił im jeszcze bardziej przerażający obraz tego, co czeka bezbożników, którzy porzucili swego Pana.
– Co jednak stanie się z tym… z tymi… którzy nie złamią przymierza z Panem? – pytał sir John. – Przypomnijcie sobie proroka Jonasza.
Niektórzy marynarze odetchnęli z ulgą. Wiedzieli, kim był Jonasz.
– Bóg kazał Jonaszowi udać się do Niniwy i upomnieć ją, albowiem dotarła do niego wieść o nieprawości tego miasta! – wołał sir John donośnym głosem niczym prawdziwy natchniony kaznodzieja. – Lecz Jonasz, o czym dobrze wiecie, uciekł przed Panem i zszedł do Jafy, by tam wejść na pokład pierwszego okrętu wypływającego z portu. A był to okręt płynący do Tarszisz, miasta leżącego za krańcem świata. Jonasz łudził się, że ucieknie poza granice Królestwa Bożego. „Lecz Pan zesłał na morze wiatr, i powstał ogromny sztorm, a statkowi groziło rozbicie”. Wiecie, co stało się potem… wiecie, jak żeglarze pytali wielkim głosem, dlaczego spadło na nich to nieszczęście, wiecie, że rzucali losy, i że los padł na Jonasza. „Rzekli tedy do niego: Co mamy zrobić, by morze wokół nas się uciszyło? A on im odrzekł: weźcie mnie i wrzućcie do morza, a wody jego się uciszą; ponieważ wiem, że to z mego powodu spadła na was ta wielka burza”.
Lecz marynarze nie wyrzucili od razu Jonasza za burtę, prawda? Nie – byli odważnymi ludźmi, dobrymi marynarzami i zawodowcami, wiosłowali więc z całych sił, by zawrócić tonący statek ku lądowi. W końcu jednak osłabli i wołali do Pana, a potem złożyli ofiarę z Jonasza, wrzucając go do morza. Mówi Biblia: „Pan zesłał wielką rybę, by połknęła Jonasza. I był Jonasz w brzuchu ryby przez trzy dni i trzy noce”.
Zauważcie, bracia, Biblia nie mówi, że Jonasz został połknięty przez wieloryba. Nie! To nie była białucha, waleń, kaszalot, orka ani żadna z ryb, którą moglibyśmy zobaczyć w tych wodach albo w Zatoce Baffina podczas normalnego arktycznego lata. Nie, Jonasz został połkniety przez „wielką rybę”, którą przygotował dla niego – a więc wielkiego potwora morskiego, którego Pan Bóg, Jahwe, uczynił na początku Stworzenia dla tego właśnie celu, by pewnego dnia połknęła Jonasza. W Biblii ten wielki potwór morski nazywany jest czasem Lewiatanem.
Podobnie i my zostaliśmy wysłani z naszą misją poza krańce znanego świata, dalej niż do Tarszisz – które w rzeczywistości było w Hiszpanii – zostaliśmy wysłani do miejsca, gdzie nawet żywioły stają przeciwko nam, gdzie piorun uderza z zamarzniętego nieba, gdzie zimno nigdy nie ustępuje, gdzie po powierzchni zamarzniętego morza chodzą białe bestie. Zaprawdę, żaden człowiek, cywilizowany czy dziki, nie mógłby nazwać tego miejsca swym domem.
Lecz nie jesteśmy poza krańcami Królestwa Bożego, bracia! Jak Jonasz nie burzył się przeciwko swemu losowi ani nie przeklinał swej kary, lecz modlił do Boga przez trzy dni i trzy noce, tak i my nie możemy się buntować, lecz przyjąć Boże wyroki i spędzić trzy długie zimowe noce w tym lodowym brzuchu, i jak Jonasz musimy się modlić, mówiąc: „Wygnany z dala od oczu twoich, spojrzę jeszcze kiedyś na Twój święty przybytek. Wody zewsząd mnie otoczyły, ogarnęły nawet mą duszę; głębia zamknęła się nade mną, wodorosty okoliły mą głowę. Zszedłem do posad gór; na zawsze zamknęły się za mną wrota ziemi; lecz ty wyrwałeś życie moje z otchłani, o Panie, mój Boże. Gdy dusza we mnie upadła, wspomniałem na Pana mego; a modlitwa moja doszła do Ciebie, do twego świętego przybytku. Ci, którzy czczą marności próżne, odrzucają łaskawość twoją. Lecz ja zaniosę ci ofiarę i złożę dziękczynienie; wypełnię to, co ślubowałem. Zbawienie jest u Pana. A Pan przemówił do ryby i wypluła Jonasza na suchy ląd”.
Pamiętajcie, bracia moi, że złożyliśmy Panu ofiarę i nadal musimy ją składać z kornym dziękczynieniem. Musimy wypełnić to, co ślubowaliśmy. Nasz przyjaciel i brat w Chrystusie Panu, porucznik Graham Gore, niech spoczywa w pokoju, przekonał się, że tego lata nie zostaniemy wyzwoleni z brzucha lodowego Lewiatana. Nie uciekniemy z lodowych wnętrzności. I taką przyniósłby nam wiadomość, gdyby żył.
Lecz wciąż mamy nasze statki, bracia. Mamy jedzenie na tę zimę i na dłużej, jeśli trzeba będzie… znacznie dłużej. Mamy węgiel, który zapewni nam ciepło, mamy, ważniejsze jeszcze, ciepło naszej przyjaźni i braterstwo, oraz najważniejsze ciepło pewności, że Pan nas nie porzucił.
Jeszcze jedno lato i zima w brzuchu tego Lewiatana, a przysięgam wam, że łaskawość Boga wyprowadzi nas z tego miejsca. Przejście Północno-Zachodnie istnieje; czeka na nas zaledwie kilka mil za południowo-zachodnim horyzontem – porucznik Gore niemal widział je na własne oczy zaledwie tydzień temu. Dopłyniemy do tego przejścia i przepłyniemy je za kilka miesięcy, gdy tylko skończy się ta niezwykle długa zima, zawołamy bowiem w naszym nieszczęściu do Pana, a on usłyszy nasz głos dochodzący z dna tego piekła.
Tymczasem, bracia, nęka nas ciemny duch tego Lewiatana w postaci ogromnego niedźwiedzia. Pamiętajcie jednak, że choć służy Nieprzyjacielowi, to tylko zwierzę, bezrozumne bydlę, a gdy my niczym Jonasz zawołamy do Pana, by odsunął od nas to monstrum, Pan z pewnością wysłucha naszych próśb.
Zabijmy to zwierzę, bracia, a obiecuję, że w dniu, w którym się to dokona, i bez względu na to, z czyjej ręki, wypłacę wszystkim po dziesięć złotych suwerenów z moich funduszy.
Wśród marynarzy zgromadzonych na pokładzie podniósł się zdumiony pomruk.
– Dziesięć suwerenów na głowę – powtórzył sir John. – Nie tylko dla człowieka, który zgładzi tę bestię, tak jak Dawid zgładził Goliata, lecz dla każdego. Oprócz tego otrzymacie oczywiście należną wam wypłatę Służby Badawczej oraz premię w wysokości zapłaty, którą dostaliście jeszcze przed wypłynięciem – a to wszystko tylko za kolejną zimę, którą spędzimy głównie na jedzeniu, siedzeniu w ciepłej kajucie i czekaniu na odwilż!