W starym domu gotowano źródlaną wodę i po kąpieli podawano ją chorym do picia. Wszyscy dostali też po łyku wódki, którą Tengel podkradł pastorowi z jego obfitych zapasów. Przy drzwiach ustawiano wiadra, a ponieważ picie bardzo szybko przeleciało przez wysuszone ciała, chorych trzeba było prawie natychmiast wysadzać na wiadra. Tengel nie chciał dopuścić, by posłania znowu zostały zabrudzone.
W końcu wszyscy zostali ulokowani w starym domu, z wyjątkiem parobka, który umarł im dosłownie na rękach, kiedy próbowali go zdjąć z zasłanego gałganami łóżka. Zawinęli go w te łachy i pochowali na skraju lasu. Tengel ustawił na grobie krzyż i poprosił Irje o sprowadzenie pastora, by się nad nim pomodlił.
Obie zdrowe dziewczyny miały teraz pielęgnować chorych, podawać im, możliwie jak najczęściej, gotowaną wodę do picia i dbać, by leżeli w ciepłej, suchej pościeli.
Tengel spaliłby najchętniej cały dom mieszkalny, ale to dla ubogich chłopów byłaby zbyt wielka strata. Nie mieli czasu na wymycie izby, Tengel zamknął więc dom na klucz i zabronił wchodzić komukolwiek do środka, dopóki wyraźnie im na to nie zezwoli.
Na dziedzińcu Irja myła się tak zaciekle w gorącej wodzie, że o mało się nie utopiła. Szorowała się i parskała.
Tengel podszedł do niej.
– Boisz się – zapytał łagodnie.
Spojrzała zdumiona.
– Czy się boję? Nie, wcale nie, teraz już nie. Tylko tak mi przykro z powodu tych ludzi. Bo jak oni muszą się bać.
– Tak – przyznał Tengel i także zaczął się myć. Po chwili przyłączył się do nich Tarjei.
– Ilu z nich przeżyje? – zapytała Irja.
– Trudno powiedzieć. Będę się cieszył, jeśli uda się nam uratować choćby jednego. Ale uważam, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty, dzieci. Tylko, że niektórzy już są skazani, między innymi to malutkie dziecko…
– O, nie! – jęknęła Irja.
– Taka jest smutna rzeczywistość, moja droga. To słabe dziecko, od samego urodzenia. No, skoro jesteście już gotowi, przejdziemy do drugiej zagrody.
Tutaj ludzie chorowali krócej i było ich mniej, więc zaprowadzenie porządku nie wymagało takiego wysiłku. Także i tu nie musieli pracować sami, pomagał im młody gospodarz, który nie bał się zarazy. Chorych przeniesiono do dużej izby i starannie wyczyszczono sypialnie.
Na wszystko jednak potrzeba czasu. Gdy nareszcie skończyli, dzień minął i nastał wieczór. Cała trójka, śmiertelnie zmęczona, wróciła więc do małego domku na plebanii, zaglądając jeszcze po drodze do wylęknionego służącego pastora.
Sam pastor zszedł do nich później, gdy prali swoje ubrania i rozwieszali nad paleniskiem do suszenia.
– Ja chyba nie powinienem zachodzić do was, spotykam tyle dzieci Bożych w parafii…
– Wkrótce może pastor już nikogo nie spotkać – powiedział Tengel złośliwie. – Nie chciałby pastor pójść z nami jutro i pomóc? Wielu dopytuje się o kapłana.
– Ach, tak? No, takie jest właściwie święte powołanie ojca duchownego. A jak wygląda sytuacja?
– W zagrodzie Svartmyr kiepsko. Ale inni powinni się z tego wygrzebać mniejszym kosztem.
– Czy choroba będzie się rozprzestrzeniać?
– Raczej tak. Na przykład służący pastora został zarażony. Zrobiliśmy jednak wszystko, by powstrzymać zarazę.
– To kara Boża? Co takiego uczyniły moje owieczki, że na to zasłużyły?
– Nic – uciął Tengel ostro. – Człowiek doświadcza takich rzeczy na swojej drodze życia.
– Nie bez przyczyny – odparł pastor uszczypliwie. – Bezbożność, panie Tengelu! Oto jest odpowiedź! Bicz pański dosięga bezbożników, ot co!
– Tak, jutro rano będziemy musieli pochować niemowlę – rzekł Tengel, a Tarjei, który dobrze go znał, wyczuł w jego głosie tłumiony gniew.
Pastor bez słowa opuścił izbę.
Nie wyszedł z nimi do chorych następnego ranka, zresztą żadne z nich ma to nie liczyło. Wysłał natomiast swego diakona, przyszłego pastora, który zimą odbywał studia, a latem wypełniał w zastępstwie proboszcza prostsze posługi kościelne. Diakon był młodym, miłym człowiekiem, obdarzonym szczerą wiarą, rozmawiał więc z chorymi i zajmował się ich duchowymi dolegliwościami, podczas gdy pozostała trójka starała się ulżyć cielesnym.
Irja była tego dnia spokojniejsza i nieco chłodniej patrzyła na świat. W nocy długo nie mogła zasnąć; leżała w małym, nieznanym domu, wsłuchana w miarowe oddechy pana Tengela i jego wnuka. Jakże inaczej wyglądało wszystko u nich, w Eikeby! Jak wspaniale jest mieć łóżko tylko dla siebie, mimo że człowiek czuje się trochę samotnie. Z szacunkiem myślała o swoich towarzyszach, o tym starym, dumnym mężczyźnie i jego młodziutkim wnuku, obdarzonym tak jasnym, bystrym umysłem. Przyjazne uczucia do nich wypełniły teraz znaczną część tego miejsca w jej sercu, które najchętniej wypełniałaby radością, że Tarald jest przy niej. Ale to się nigdy nie spełni. Zamiast radości odczuwała jedynie wciąż obecną gorycz, że nie może przestać o nim myśleć. I tęsknotę.
Och, jak okrutne potrafi być życie!
Teraz, w jasnym świetle dnia, wszystkie te myśli na szczęście uleciały.
Współpraca pomiędzy czworgiem niosących pomoc ludzi układała się znakomicie. Wprawdzie nocą w zagrodzie Svartmyr zmarło dwoje chorych, w tym, tak jak przewidywał Tengel, owo słabowite niemowlę, ale pojawiła się nadzieja na uratowanie innych; jeden mały chłopiec wstał już nawet z łóżka i zaczął chodzić. Tego dnia wyczyścili wszystkie pomieszczenia w domu mieszkalnym.
Około południa nadeszła jednak wiadomość, której lękali się najbardziej: jeszcze jedno obejście zostało dotknięte epidemią.
Myli się właśnie na dziedzińcu po brudnej robocie w domu. Irja czuła, że jest jej niedobrze i pragnęła znaleźć się wiele mil stąd, ale pozostała nieugięta, zdecydowana, że wytrzyma. Tamci przecież trwają, więc i ona musi, przekonywała samą siebie, nie podejrzewając, że wszyscy jej towarzysze myślą dokładnie to samo.
– Gdybyśmy tylko wcześniej wiedzieli o chorobie – mruczał Tengel z irytacją, wkładając na powrót koszulę. – Moglibyśmy uratować więcej ludzi i powstrzymać morowe powietrze zanim zdążyło się rozprzestrzenić! No, chodźmy!
Irja, która po raz pierwszy zobaczyła jego niezwykłe barki oraz mocno owłosioną pierś i teraz gapiła się szeroko otwartymi oczami, ocknęła się z zadumy. Nie pojmowała jak Silje mogła żyć z kimś tak bardzo podobnym do zwierzęcia, a jednocześnie ogarnął ją jakiś niezrozumiały smutek. Może dlatego, iż w głębi duszy czuła, że to jest jednak bardzo piękne, gdy dwoje ludzi tak sobie nawzajem odpowiada i że taka budząca grozę istota, jak Tengel, mogła znaleźć miłość i wytchnienie u tak pięknej i czułej kobiety.
Czy ona sama spotka kiedyś mężczyznę, który ją pokocha, nie bacząc na jej ułomność? Nie, tego, rzecz jasna, nie powinna się spodziewać! Wybór należy przecież zwykle do mężczyzny, a oni dostrzegają tylko najładniejsze dziewczęta. Irja nie znaczy nic!
Nie zwlekając poszli do zagrody, w której ostatnio wybuchła zaraza i, rzeczywiście, udało się ją im uprzedzić. Wielu chorych uratowali od śmierci.
Tej nocy w ich małym domku na probostwie spał także student. Jeden kąt oddzielono od izby zasłoną i powstała w ten sposób nieduża komórka dla Irji. Żeby wszystko było obyczajnie. Kiedy byli tylko Tarjei i Tengel, nie miało to specjalnego znaczenia, lecz przyszły pastor musiał uważać na to, co wypada.