Выбрать главу

Rozmyślał o tym, podtrzymując mocno wychudłe ramię Irji, zbyt jeszcze słabej, by stać o własnych siłach.

Najstarszy mieszkaniec wsi podziękował im za ofiarność i za cud, który sprawili. Obecny przy tym młody diakon – wówczas jeszcze nie wyświęcony – także otrzymał należne mu podziękowania. Tengel opowiedział o niezwykłej teorii swego wnuka, Tarjeia, co do leczenia zarazy i o tym, że okazała się ona krokiem we właściwym kierunku. Silje przez cały czas ocierała ukradkiem oczy i czuła się taka dumna, dumna z nich wszystkich. To była naprawdę wielka, wspaniała chwila!

Wszystkie trudy ostatnich tygodni wyczerpały Tengela doszczętnie, nic więc dziwnego, że przez parę dni nie wstawał z łóżka. Zauważył nawet, że to wspaniale być samemu pielęgnowanym i zastanawiał się, dlaczego wcześniej tego nie odkrył.

Dobiegały go uderzenia siekiery i zgrzyty piły w alei.

Are usuwał właśnie drzewo; które nagle straciło liście i uschło, a teraz, przy najbliższej burzy, mogło zwalić się na drogę. To była lipa Charlotty.

Tengel nie chciał myśleć o alei…

Powoli spokój spływał na parafię, ludzie znowu zajęli się codziennymi sprawami a Tengel mógł nareszcie zwołać planowane spotkanie z dziećmi i wnukami.

Och, jak boleśnie odczuwali nieobecność Charlotty! Jacoba, oczywiście, także, ale on był za życia postacią mniej widoczną niż energiczna baronowa Meiden. Wraz z nią odeszła cała epoka, wszyscy sobie to uświadamiali i nikt nie potrafił jeszcze o niej mówić. Rana była zbyt świeża. Smutek zbyt głęboki.

Irja także została zaproszona, co zresztą wszyscy uznali za rzecz naturalną. Stała się już częścią ich życia. A Silje wprost nie wyobrażała sobie, by mogła zostać bez jej pomocy. Irja była niezastąpiona, zawsze wiedziała, co Silje myśli lub czego sobie życzy.

W ostatnich dniach nadszedł list od Cecylii i Liv przeczytała go zebranym. Poczta z Danii szła bardzo długo i Cecylia nie wiedziała jeszcze nic o tragedii, jaka rozegrała się w domu.

„Kochana mamo i ojcze!” – czytała Liv. – „Och, jak daleko jestem teraz od Grastensholm! Taka byłam niepewna siebie i oszołomiona, kiedy zaczynałam pracę. Ale znacie przecież swoją szaloną córkę, która nigdy nie przyznaje się do porażki. Nie dawałam więc niczego po sobie poznać. Właściwie podróż miałam bardzo dobrą, moi opiekunowie wszystko przygotowali i zajęli się mną. Dziękuję, dziadku, za lekarstwo przeciw morskiej chorobie, naprawdę pomagało. Rozdawałam je na prawo i lewo i dzięki temu stałam się ogromnie popularna. Zwłaszcza młoda hrabina Strahlenhelm była wdzięczna. Ona jest czarująca i dla mnie miła. Opowiedzcie to babci Charlotcie! Będzie bardzo dumna!”.

Po tych słowach zaległa na chwilę smutna cisza. Liv musiała dyskretnie wytrzeć nos.

„Wczoraj hrabia Strahlenhelm towarzyszył mi na dwór królewski, gdzie zostałam przedstawiona. Jego Wysokości nie miałam szczęścia widzieć, ale za to napatrzyłam się aż za dużo pani Kirsten. Myślę, że jej nie lubię. Patrzyła na mnie, jakbym była powietrzem i powiedziała: – Baronówna Meiden? Czy ona sobie wyobraża, że należy do szlachetnie urodzonych? Myśli, że jest kimś? – Wcale też nie chce płacić za moją pracę. Jakby wyświadczała mi wielki zaszczyt i to ja powinnam za niego płacić. Będę jednak dostawać moją pensję, mimo wszystko, za jej plecami. Mówią, że ona jest niebywale skąpa. Teraz znowu oczekuje dziecka. Ja poznałam tylko dwie małe dziewczynki, jedna z nich ma na imię Anna, zdaje mi się. To nimi właśnie mam się zajmować. Biedne dzieci!”

List kończył się barwnymi opisami, jak wspaniałe jest wszystko na zamku.

Gdy już skomentowali te wiadomości, ucieszeni i przejęci radością Cecylii, odezwał się Tengel.

– Wszyscy, mniej lub bardziej szczegółowo, słyszeliście historię o Ludziach Lodu, więc nie muszę tu jej powtarzać…

– To dobrze – przerwał mu Trond. – Bo znamy ją na pamięć.

Tengel odwrócił się i zmierzył chłopca wzrokiem.

– Tak. Ale sprawa nieoczekiwanie stała się bardzo aktualna. Koniecznie musimy o niej porozmawiać.

Trond milczał zawstydzony.

– A zatem, raz jeszcze sprawa dotyczy Tengela Złego, który czterysta lat temu postanowił zaprzedać swoje życie Szatanowi. Jak wiecie, ja w Szatana nie wierzę. On nie istnieje, za nasze grzechy powinniśmy odpowiadać sami, nie zaś zrzucać winę na niego. Ale ów pierwszy Tengel był człowiekiem wyjątkowo złym, a jego umiejętności, jeśli chodzi o czary, wprost nieograniczone. Temu zaprzeczyć nie możemy. Jak wiecie, zło stało się dziedziczne, przechodzi w naszym rodzie z pokolenia na pokolenie. Wam zostało to oszczędzone, i jestem z tego bardzo rad. Wiecie też, że Tengel zakopał naczynie z wywarem, który pomaga przywołać Szatana. Dopóki to naczynie spoczywa w ziemi, dopóty na potomstwie Tengela ciążyć będzie przekleństwo. Tengel Zły pragnął bowiem, aby ktoś z nas stał się równie zły jak on i służył Szatanowi. Nie zostaniemy uwolnieni, póki nie znajdziemy naczynia. A zatem, czy w to podanie wierzymy, czy nie, pozostaje faktem, że od czasu do czasu pojawiają się w naszym rodzie nieludzkie, powiedziałbym, osoby.

Tarjei przerwał:

– Czy to oznacza, że w naszej rodzinie może urodzić się ktoś, kto będzie wiedział więcej o sprawach ponadnaturalnych niż inni na świecie?

– Tak, dokładnie to. Ale taki człowiek wciąż jeszcze się nie narodził. Wiemy wszakże, iż nasze dziedzictwo dotyczy nie tylko zła. Wiąże się z nim ogromna wiedza o sprawach tajemnych. A także wielki zbiór starych przepisów i recept. Postanowiłem, że ten zbiór odziedziczy Tarjei, uważam bowiem, że potrafi on wykorzystać te skarby w najwłaściwszy sposób. Teraz jedyni żyjący potomkowie pierwszego Tengela z Ludzi Lodu siedzą w tym pokoju: ja sam, Liv, Are, Sunniva…

Dziewczyna drgnęła i ocknęła się z pełnego zachwytu zapatrzenia w Taralda.

Liv wtrąciła pospiesznie:

– I jeszcze Cecylia, ojcze. Nie ma jej z nami.

– Tak, rzeczywiście, to prawda. Zaczynam się chyba starzeć.

Z tym nikt się jednak nie zgodził.

Tengel mówił dalej: – Zatem ja, Liv, Are, Sunniva, Cecylia i Tarald, a także trzy łobuziaki Arego: Tarjei, Trond i Brand.

Twarze chłopców, siedzących rzędem na ławie pod surowym nadzorem Mety, rozjaśniły się na dźwięk wypowiadanych przez dziadka ich własnych imion. Wszyscy trzej ubóstwiali Tengela.

– Jest więc nas dziewięcioro. Dziewięć osób, które noszą w sobie to straszne dziedzictwo. Mieliście szczęście, że nikogo z was zło nie dotknęło. I wielu spośród nas żywi nadzieję, że zarodki zła powoli wygasają. Ale nie wiem, czy jest aż tak dobrze!

Wszyscy czuli, że Tengel zbliża się właśnie do istoty sprawy.

– Musimy uczynić wszystko, co w naszej mocy, żeby osłabić przeklęte dziedzictwo. To zaś oznacza, że ciągle musimy wprowadzać świeżą krew do naszego rodu. Ja sam w młodości chciałem spowodować, by dziedzictwo wygasło, by nie zostało przekazane dalej i postanowiłem nigdy się nie żenić. Wkrótce jednak uświadomiłem sobie, że byłoby to wyjście nieludzkie i niczego takiego nie mogę nakazać żadnemu z was. Ożeniłem się z Silje, osobą w żaden sposób z nami nie spokrewnioną. Liv wyszła za mąż za Daga, który też nie jest naszym krewnym, choć wychował się w naszym domu. Are wybrał Metę, pochodzącą aż ze Skanii. I teraz, moje wnuki, proszę i zalecam wam: w żadnym razie nie zawierajcie związków małżeńskich w obrębie naszej rodziny! To mogłoby mieć katastrofalne następstwa. I przekażcie ten zakaz dalej, waszym przyszłym dzieciom i wnukom!