– Nieszczęsne dziecko – powiedział w końcu i to wyzwoliło u zebranych nieco cieplejsze uczucia niż tylko wstręt do nowonarodzonego.
– Tak – potwierdził Tengel cicho. – Masz rację.
Dziecko leżało z przymkniętymi oczyma. Nie krzyczało, poruszało tylko od czasu do czasu rączkami i nóżkami jakby w skurczach. Barki miało nieproporcjonalnie szerokie, z wystającymi kośćmi, które mogły rzeczywiście z czasem przypominać barki Tengela. Głowa dziecka wyrastała jakby wprost z beczkowatego ciała, a ręce były długie jak u małpy. Smoliście czarne włosy porastały większą część ciała. Twarz natomiast…
Tarjei i wszyscy pozostali, którzy nigdy nie widzieli Grimara, nie wierzyli własnym oczom. Nie przypuszczali nawet, że mogło istnieć coś równie odpychającego.
Liv przypominała sobie tamtych dwoje starych z lodowej doliny jak przez mgłę, uważała jednak, że to monstrum tutaj, w kołysce, jest dziesięć razy okropniejsze.
Mimo to jednak przenikała ją jakaś bolesna czułość dla tego nieszczęsnego maleństwa.
Przybył pastor w towarzystwie Daga. Tengel wyszedł im naprzeciw i wyjaśnił, co się stało.
Twarz Daga zrobiła się szara.
– Panie Martiniusie, trzeba go chyba jak najszybciej ochrzcić, prawda? I czy zechce się pastor pomodlić za jego biedną matkę?
– Naturalnie.
Weszli do pokoju zmarłej. Potrzebowali czasu, by otrząsnąć się z szoku, jakiego doznali na widok chłopca, choć byli przygotowani na to, co zobaczą. Oprócz Tengela Dag był tutaj jedynym, który pamiętał Hannę i Grimara. Przyszłość jawiła mu się teraz niby ciemny tunel. Jego własna przyszłość, przede wszystkim jednak przyszłość tego malca w kołysce.
– Jakie imię dziecko otrzyma? – zapytał pastor, a w jego młodych, życzliwych oczach tliło się głębokie współczucie dla dotkniętej tragedią rodziny.
– Nie ma tu jego ojca – odparł Dag, głośno przełykając ślinę. – Gdybym jednak mógł coś powiedzieć, to proponowałbym Kolgrim. A Tarald może mu później nadać jeszcze drugie imię.
Pastor skinął głową.
Wszyscy uważali, że Kolgrim to odpowiednie imię. Słowo grim znaczy straszny, okropny; kol to węgiel, a przecież chłopiec był czarny jak węgiel.
– A czy ja także mogłabym mu nadać drugie imię? – zapytała Liv.
– Jakie?
– Upragniony.
Irja znowu wybuchnęła płaczem. Liv naprawdę rozumiała bardzo wiele.
– Niech się tak stanie – zgodził się pan Martinius.
Tak więc owo straszne małe monstrum zostało ochrzczone jako Kolgrim Upragniony.
Podczas ceremonii chrztu stało się coś wstrząsającego.
Matką chrzestną chłopca miała być Liv. Potrzebowała jednak całej siły woli, żeby wziąć go na ręce. Z czasem będzie lepiej, pocieszała się w duchu. Gdy przywykniemy do niego.
Wtedy nieoczekiwanie dziecko otworzyło oczy. Wszyscy jęknęli mimo woli. Dziecko nie wydało z siebie najmniejszego nawet dźwięku, tylko jego przymrużone, kocio-zielone oczy wpatrywały się w Liv. Myśl, która w tym momencie przyszła jej do głowy była tak okropna, że Liv nigdy potem nie odważyła się wypowiedzieć jej głośno, wobec nikogo.
Pomyślała mianowicie: jakim sposobem takie maleńkie, nowonarodzone dziecko może wyglądać na istotę tak złą? To przecież niemożliwe!
Tengel także dostrzegł wyraz oczu małego. Przeraził się śmiertelnie i poczuł, że ogarnia go straszliwe zmęczenie. Pamiętał własne dzieciństwo. Czy to dziecko miało również doświadczyć tego wszystkiego, co stało się jego udziałem?
Gdy już zajęto się udręczonym, martwym ciałem Sunnivy i gdy wszystko, co należało zrobić, zostało zrobione, Tengel poprosił, by Tarjei poszedł z nim do innego pokoju.
– Wiesz już, że to ty masz przejąć wszelkie środki lecznicze, cały zapas, jaki należy do Ludzi Lodu, prawda? Rozmawiałem już o tym z Liv, Dagiem i twoim ojcem.
Chłopiec potwierdził skinieniem głowy.
– Tarjei, posłuchaj mnie teraz, to sprawa niezwykle ważna: nigdy, ale to nigdy nie pozwól, by cokolwiek z tego zbioru znalazło się kiedykolwiek w rękach tego nowonarodzonego chłopca! On nie może dostać nawet najmniejszego źdźbła ziela, nic. I nigdy mu nie przekazuj tego, co umiesz! Rozumiesz mnie?
– Tak, dziadku. Ja też widziałem jego wzrok. To mogłoby być nawet interesujące, gdyby nie było takie tragiczne.
– Tarjei, mój przyjacielu – rzekł Tengel kładąc ciężko dłonie na ramionach chłopca. – Nie zapominaj nigdy, że przede wszystkim jesteś człowiekiem! Dopiero potem możesz być uczonym.
– Będę o tym pamiętał, dziadku.
Tengel wrócił do Liv i Daga.
– Powiedzcie mi… Czy chcielibyście, żebym ja… żebym dał coś dziecku? Zanim wszyscy się dowiedzą, że ono żyje?
– Nie, ojcze, proszę – jęknął Dag. – Rozumiem, co ojciec ma na myśli, ale to jest mój wnuk i chociaż przeraził nas jego widok i boimy się o jego przyszłość, to… No, to dziwne, oczywiście, ale ja czuję jakieś przywiązanie do tego biednego robaczka.
– Ja także – poparła męża Liv. – Właśnie o tym rozmawialiśmy. Chcemy spróbować mu pomóc, dać mu oparcie w życiu. Ojciec opowiadał nam o swoim trudnym dzieciństwie. Obiecujemy, że on nie będzie musiał niczego podobnego przeżywać.
Tengel skinął głową na znak, że przyjmuje tę obietnicę.
– Z czasem chłopiec się zmieni. Włosy na jego ciele znikną wkrótce, a rysy znacznie złagodnieją. Wiecie przecież, że żadne nowonarodzone dziecko nie jest urodziwe.
– To prawda – rzekła Liv.
Tengel jakby się wahał przez chwilę.
– Pozwólcie mi jednak, bym zdał się w tym na was i wam wszystko przekazał. Nie jestem już w stanie temu podołać.
– Oczywiście! Dzięki za dotychczasową pomoc, ojcze!
Myśleli, że chodzi mu o wszystkie straszne przeżycia i lęki związane z porodem.
Pragnął ich oboje uściskać, ale to by ich pewnie zastanowiło.
– I ja wam dziękuję, moje dzieci! Przekażcie Taraldowi moje najlepsze pozdrowienia i powiedzcie mu, by nie zapomniał, że to dziecko jest małą żywą istotą, która go potrzebuje.
– Powinienem chyba pójść i odszukać go – zastanawiał się Dag.
– Nie. On sam wróci. Kiedy ten dławiący, ostry ból z powodu śmierci Sunnivy trochę przycichnie.
– Zajmiemy się chłopcem, ojcze – zapewniła Liv. Wyglądała na bardzo zmęczoną i przybitą.
– Irja obiecała, że mi pomoże. Jeśli tylko mama będzie mogła się bez niej obejść.
Tengel odwrócił się do Irji i pogłaskał ją po policzku. Nie zauważyła przedtem, że ten silny mężczyzna tak się zestarzał!
– Teraz jesteś tutaj bardziej potrzebna. Błogosławione dziecko!
Po chwili Tengel opuścił Grastensholm.
Deszcz przestał padać, ale burza wciąż swoim zwyczajem krążyła nad okolicą i teraz poczęła się znowu przybliżać.
Tengel szedł wolno ścieżką w stronę domu. Był taki zmęczony, taki śmiertelnie zmęczony! Nie mógł nawet wyprostować swoich potężnych barków.
Ze względu na Silje starał się wyglądać młodo i krzepko. Teraz jednak czuł, że naprawdę ma siedemdziesiąt trzy lata. To podeszły wiek. Niewielu ludzi dożywa późniejszego.
Przystanął i popatrzył w ołowiane, nocne niebo. W domu leżała Silje i, pełna nadziei, oczekiwała wiadomości o swoim pierwszym prawnuku. Taka była dzielna, że prawie nigdy nie skarżyła się na bóle, a zresztą wierzyła, że dokucza jej tylko reumatyzm.
Teraz on miał jej rzucić w twarz wiadomość o strasznej tragedii. O śmierci Sunnivy. I o tym monstrum w kołysce.
To by ją załamało! Zniszczyłoby całą jej odwagę, radość życia. Bo nikt tak się nie troszczył o osieroconą Sunnivę, jak właśnie ona.
Nie mógł dłużej powstrzymać rozpaczliwego szlochu, który wyrwał się z jego piersi. Wyszeptał ku ciemnym burzowym chmurom: