Выбрать главу

Dlatego też Liv, Dag i Are postanowili wyryć ten napis na kamieniu nagrobnym rodziców. Sama Sol byłaby prawdopodobnie wściekła, gdyby wiedziała, że jej imię umieszczono na chrześcijańskim cmentarzu, o tym jednak jej przyrodnie rodzeństwo nie wiedziało. Wierzyli, że postąpili jak należało i to ich uspokoiło. Teraz Sol nie była już sama.

Liv zatrzymała wzrok na imionach rodziców.

Ja wiem, co się stało ojcze. I nie mam do ojca o to pretensji. Postąpił ojciec słusznie, zarówno ze względu na siebie jak i na mamę. Ona przecież była skazana na śmierć, a ojciec bez mamy żyć by nie mógł. Na pewno ojciec oszczędził mamie straszliwej świadomości choroby i trudnych do zniesienia cierpień. Ale my jesteśmy bez was obojga tacy samotni!

Także pan Martinius rozumiał jak to się stało, że Tengel i Silje odeszli tej samej nocy. Nic jednak nie dał po sobie poznać, po prostu i bez żadnych komentarzy pochował na chrześcijańskim cmentarzu Tengela – ateistę, samobójcę i człowieka, który uśmiercił żonę, by oszczędzić jej cierpień. Rozdzielić tych dwojga po śmierci, tego by nie potrafił. Zresztą zostali tu pochowani gorsi od Tengela poganie, nawet jeśli formalnie należeli do kościoła.

Pastor wyraził też zgodę, by wyryto imię Sol na kamieniu nagrobnym. Tamte wydarzenia rozegrały się dawno temu, nikt już nie pamiętał polowania na czarownice. A pan Martinius nie znał bardziej szczerych i bardziej uczciwych ludzi niż potomstwo rodu Meidenów i rodu Ludzi Lodu.

Liv błądziła myślami wokół spraw rodziny. Zastanawiała się jak długo byłby jeszcze z nimi Tengel, gdyby nie odebrał sobie życia.

Zdawał się być w jakiś sensie nieśmiertelny. Hanna… Prawie nie pamiętała Hanny. Ale była to osoba strasznie stara, a mogłaby zapewne być jeszcze starsza, gdyby nie została zamordowana.

Z dreszczem grozy Liv pomyślała o swoim wnuku. Ile lat mógłby on… Wyprostowała się. Ja go kocham, szepnęła zrozpaczona sama do siebie. Tak właśnie jest!

Ułożyła kwiaty w stojących na grobie wazonach i nalała im wody, po czym odeszła parę kroków dalej, gdzie mieścił się grobowiec Meidenów. Spoczywała tu stara baronowa, przy niej Charlotta i Jacob. A niedawno wstawiono nową trumnę, trumnę Sunnivy, żony Taralda.

Tutaj Liv złożyła resztę przyniesionych kwiatów.

Obok krypty siedział, jak zwykle, jej syn. Delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu.

– W każdym razie ona była osobą kochaną – rzekła, chcąc go pocieszyć.

Tarald wstał.

– Och, mama niczego nie rozumie! Nic mama nie wie o tym smutku, który pali moje wnętrze i wprost mnie zżera!

Odszedł pospiesznie, a Liv ogarnęły wyrzuty sumienia, że to jej obecność wygnała go stąd. Takiego zamiaru przecież nie miała.

Pastor, pan Martinius, stanął w drzwiach kościoła i dostrzegł Liv przy grobowcu. Podszedł, by się z nią przywitać.

Przez chwilę rozmawiali o pogodzie i o wietrze, a w końcu pastor rzekł:

– Wygląda pani dziś na zmartwioną, pani baronowo…

Liv drgnęła.

– Naprawdę? No, tak, chyba tak. Martwi mnie nie tylko głęboki smutek mego syna. Teraz chodzi także o Cecylię, naszą córkę, która pracuje w Kopenhadze, na królewskim dworze.

Pan Martinius stał, jakby czekając na dalsze wyjaśnienia. Wiele słyszał o Cecylii.

– Nie jest szczęśliwa, panie Martiniusie. Z dziećmi króla co prawda układa się wszystko dobrze, Cecylia opiekuje się teraz dwojgiem. Dziewczynką, imieniem Leonora Christina, a ostatnio, ku wielkiemu zadowoleniu króla, także małym chłopczykiem. Ale matka dzieci, pani Kirsten, nie jest dla Cecylii miła. I Cecylia nie może przyjechać do domu z wizytą i…uff, nie, nie mogę już więcej narzekać! Słyszałam, że pan zamierza się ożenić, panie Martiniusie. Tak się cieszę!

– Dziękuję! Tak, mam zamiar się ożenić. Ona jest moją młodzieńczą miłością, jeśli tak można powiedzieć. Ma na imię Julia, nasi rodzice byli sąsiadami. Julia jest córką proboszcza z katedry. To czarująca dziewczyna, taka czysta i bardzo piękna. Kiedy byłem małym chłopcem, mogłem o niej tylko marzyć, ale gdy zostałem pastorem, odważyłem się jej oświadczyć. I proszę sobie wyobrazić, Julia powiedziała tak!

– O, jeszcze by tego brakowało, żeby odmówiła! – roześmiała się Liv. – Też bym się zgodziła, gdybym była na jej miejscu. No, ale proszę mnie źle nie zrozumieć, ja mam swojego Daga. On też jest moją młodzieńczą miłością. Tak więc jesteśmy oboje wierni, pastor i ja.

– Tak, na to wygląda – uśmiechnął się.

– Ona ma przyjaciela – powiedziała Liv w zamyśleniu.

Pan Martinius przeraził się.

– Kto? Moja Julia?

– Nie, nie! Proszę mi wybaczyć, po prostu głośno myślałam. Cecylia. Ma przyjaciela, który jej pomaga w razie nieporozumień z panią Kirsten i tą jej okropną ochmistrzynią. Jest margrabią, nazywa się Alexander Paladin…

– Znakomite nazwisko! To musi zobowiązywać, jak mi się wydaje.

– Tak. Ale jakoś się nie mogę rozeznać w tej przyjaźni. Cecylia wydaje się taka jakaś… biedna, kiedy o nim pisze. Tak jakby ona była trochę zakochana, on natomiast nie, jeśli pastor rozumie, co mam na myśli. Ale w każdym razie otrzymała pochwałę od króla Christiana za swą życzliwość dla dzieci. Król często dzieci odwiedza, a one mu pewnie opowiadają z miłością o Cecylii, tak ona pisze, i król jest z niej bardzo zadowolony. Ów margrabia także napomknął królowi parę słów na jej temat, jeśli dobrze zrozumiałam. Ochmistrzyni chce się jej pozbyć, ale nie może, bo Cecylia cieszy się sympatią króla. Uff! Martwi mnie to! Gdybym chociaż mogła pojechać i ją odwiedzić! Tymczasem mamy małe zmartwienie tutaj w Grastensholm, więc nie mogę zostawić wszystkiego i odjechać…

Umilkła. Zmartwienie miało na imię Kolgrim i nie było, niestety, wcale takie małe.

Po śmierci Tengela coś się stało z Arem. On, który był zawsze najbardziej anonimową postacią wśród swojego rodzeństwa, jakby wyszedł nagle z cienia, w którym dotychczas żył. Nabrał nieoczekiwanie godności i powagi, w jego zachowaniu pojawiło się coś władczego – był to teraz prawdziwy pater familias. Jego respekt wobec Tengela był zawsze tak wielki, że podporządkował mu swoją wolę i poglądy, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Tengel także nie wiedział, jak wielki ma wpływ na młodszego syna. Chyba żadne z dzieci nie kochało ojca tak bardzo jak Are. Tylko jakby sobie tego nie uświadamiał. Teraz jednak odziedziczył Lipową Aleję, miał przejąć gospodarstwo i traktował to zadanie z najwyższą powagą!

Meta od dawna obserwowała jak jej mąż dojrzewa i staje się prawdziwym gospodarzem, choć majątek odziedziczył przecież nieduży. To, czego Are dokonał z biegiem lat, było imponujące. Ale dopiero teraz stawało się widoczne. I on, i Meta stwierdzili, że inni gospodarze w okolicy zaczynają brać z niego przykład, naśladować jego pomysły, wiele rzeczy robić tak jak on. Przyjęli jego metodę pozyskiwania nowych pól z nieużytków i lasów. Nauczyli się od Arego jak najlepiej i najbardziej rozsądnie wykorzystywać lasy, a także wybierać najbardziej dorodne kłosy i ich ziarno przeznaczać na przyszłoroczny siew…

Meta była tak dumna, że mogłaby oddać za niego życie. Zwłaszcza że i ona została uznana za jedną z najlepszych gospodyń w okolicy.

Tyle tylko, że inne gospodynie nic nie wiedziały o jej przeszłości! Żadna nawet się nie domyślała, że Meta była kiedyś przerażonym bękartem pewnej skańskiej ladacznicy. Małą żebraczką, której uczucia były w dzieciństwie boleśnie łamane i ranione niezliczoną ilość razy. Która jednak miała dość siły, by się z tego podźwignąć i dowieść, że jest godna miłości Arego.

Trzej dorodni chłopcy stanowili, rzecz jasna, dumę rodziców. Ba, to co prezentował sobą Tarjei, cała jego mądrość, wykraczało znacznie poza ich myślowe horyzonty. Are bywał nawet trochę skrępowany, kiedy rozmawiał ze starszym synem, jakby przepraszał za własne prostactwo.