Pastor jakby się ocknął.
– Proszę mi wybaczyć, myślałem o czymś innym. Co mówiłaś, Irjo?
– Nic, powiedziałam tylko, że mądra pastorowa jest…
– A tak, rzeczywiście! I nie może być lepszej żony dla pastora niż Julia. Jestem prawdziwym szczęściarzem, że chciała za mnie wyjść!
Oczy rozbłysły mu entuzjazmem. Irja potrząsnęła głową, jakby chciała uporządkować swoje wrażenia. O czym pastor myślał przed chwilą?
Dzień był szary, deszcz wisiał w powietrzu nad beznadziejnie mokrymi polami. Tarald odwrócił się znowu do krypty i wyrwał jakiś nieduży chwast, który wyrósł przy murze.
Pastor powiedział cicho:
– Człowiek czuje się lepiej, widząc tak szczerą miłość, panie Taraldzie.
Młody mężczyzna popatrzył na niego jakoś dziwnie, ale nic nie odpowiedział.
– A ty znowu nazbierałaś kwiatów na grób pani Silje? – zwrócił się pastor do Irji.
– Tak, ja… ach zapomniałam wstawić je do wody!
Popatrzyła zmartwiona na przywiędłe rumianki i niebieskie dzwonki które ściskała w rękach.
– Wstaw je jak najszybciej, to jeszcze ożyją – rzekł pastor.
Irja zrobiła, jak radził i ustawiła wazon wśród innych bukietów, zdobiących grób Silje i Tengela. Ktoś palił świeczki, zauważyła. No tak, niedawno obchodzono dzień świętego Olafa i ktoś chciał uświetnić uroczystość.
– Oni byli naprawdę bardzo kochani – powiedział pastor, gdy wszyscy troje opuścili już groby i zmierzali do furtki.
– To prawda, ale też nie ma się czemu dziwić – rzekł Tarald, przytrzymując furtkę dla pozostałych. Serce Irji tłukło się w piersi. Pomyśleć, że ona, brzydka, beznadziejna Irja idzie tu sobie, spokojnie rozmawiając z pastorem i Taraldem! Jej biedna matka powinna by to widzieć!
– Co prawda dziadek skrzyczał mnie kiedyś tak, że czułem się mniej wart niż kupka końskiego gnoju na drodze – mówił dalej Tarald. – Ale miał rację, zachowałem się wtedy bardzo nieodpowiedzialnie.
– Nie powinien pan mieć wyrzutów sumienia z powodu Kolgrima – rzekł pan Martinius. – Takiej miłości, jak wasza, nie można było trzymać na wodzy.
– Och, nie dziecko miałem na myśli – burknął Tarald nieoczekiwanie rozdrażniony.
– Wiem, że bardzo boleśnie przeżył pan śmierć swojej małżonki.
Tarald stracił panowanie nad sobą.
– Tak, ale to chyba jasne, że tak musiało być! Och mój Boże, dręczą mnie tak okropne wyrzuty sumienia. Muszę tu przychodzić, muszę siedzieć przy jej grobie, bo moja dusza jest czarna jak noc.
– Żadne z was nie mogło nic poradzić na to, co się stało – powiedziała Irja spokojnie. – Ale ja rozumiem ten smutek.
– Smutek? – wybuchnął Tarald. – Czy wy naprawdę nic nie rozumiecie, oboje?
Zatrzymali się przy końcu brzozowej alei, akurat w miejscu, w którym kiedyś, dawno, dawno temu, pewien sługa kościoła padł bez życia, zatruty przez matkę Sunnivy, Sol.
Irja i pastor spojrzeli badawczo na młodego wdowca. Odnosili wrażenie, jakby Tarald pragnął się uwolnić od wyrzutów sumienia, z którymi żył już nazbyt długo.
– To chodzi o zadośćuczynienie – prawie krzyknął. – Bo ona została wydana na śmierć z mojej winy, a ja jej nie kochałem!
Zakrył twarz dłońmi, niezdolny już dłużej znosić tego wstydu.
Przesycona deszczem mgła kładła się ciężko nad okolicą i mogło się wydawać, że stoją na jakiejś wyspie, poza którą jest tylko nicość. Kościół, cmentarz i część alei – to wszystko, co widzieli. Reszta niknęła w wilgotnym tumanie. Zniknęło Grastensholm, zniknęła Lipowa Aleja i okoliczne wzgórza.
– Nie kochał jej pan? – powtórzyła Irja zdrętwiałymi wargami. Nie pojmowała niczego.
Tarald podniósł wzrok, twarz miał jakąś jakby pustą, wykrzywioną grymasem.
– To było oszołomienie, krótkie, szalone, gwałtowne oszołomienie. O kochałem ją przecież, ubóstwiałem jej małą wiotką postać, ona była moim… moim pierwszym odkryciem w świecie miłości. Nie, ja nie potrafię wyrazić tego, co czuję.
– My rozumiemy – rzekł pan Martinius spokojnie.
– Byłem jak zaczarowany. Ale później, po naszym ślubie…
Czekali w bezruchu, jak porażeni.
– W końcu byłem nią już bardzo znużony – powiedział bezbarwnie. Ona była zajęta tylko sobą, prawda Irjo? Nie umiała rozmawiać o niczym innym! Nieustannie nudziła, jaka jest nieszczęśliwa, że nie ma nikogo w życiu. To było wielkie kłamstwo, bo miała przecież wspaniałą rodzinę, która się nią zajmowała i robiła wszystko, co mogła, żeby jej było dobrze.
– Tak, to wszystko prawda – powiedziała Irja cicho.
Tarald skinął głową, lecz myślami był gdzie indziej. Potarł dłonią czoło i popatrzył w stronę Grastensholm, które leżało gdzieś tam, we mgle.
– Zdawało mi się, że ona patrzy mi w oczy tylko po to, by zobaczyć miłość do siebie. Nie, nie mogę dzisiaj mówić!
– Tak, tak, rozumiem – powiedział pastor. – Chce pan powiedzieć, że ona kochała pańskie uwielbienie i miłość, nie dając nic w zamian.
– Tak, mniej więcej. Ja zawsze musiałem jej usługiwać. Z początku to było zabawne, ale później… Słyszałem kiedyś, jak mama mówiła do ojca: „Sunniva nie ma nic ze szczerej spontaniczności Sol”. „To prawda – powiedział ojciec. – Zdaje mi się, że więcej jest w niej z Heminga Zabójcy Wójta, z tej jego skłonności do unikania odpowiedzialności, do zrzucania winy na innych. Wymuszania współczucia ludzi. Sol była dużo bardziej szczera i czysta, choć tak często znajdowała się po niewłaściwej stronie prawa, czego Sunniva nie robi”. W pełni się z nim zgadzam, chociaż nigdy nie spotkałem osobiście legendarnej Sol.
Pochylił głowę.
– I taki byłem znużony Sunnivą! To graniczyło z nienawiścią. A kiedy umarła – tak, ja niemal tego pragnąłem! Więc potem siebie obciążałem odpowiedzialnością za to, co się stało i uważałem, że dziecko jest okrutnym, groteskowym dowodem mojego braku uczuć. Że chłopiec jest karą!
Pastor, który słuchał w skupieniu, wyprostował się teraz, gotów do działania.
– Sądzę, że powinniśmy wejść do kościoła i pomodlić się, wszyscy troje. Bardzo dobrze rozumiem waszą udrękę, panie Taraldzie. Tylko łaska pańska może człowieka od tego uwolnić. Chodźcie ze mną!
Tarald ruszył bez protestu. Irja zawahała się na moment, lecz pan Martinius dał znak, że ona także ma iść.
Weszli do pogrążonej w ciszy świątyni, uklękli wszyscy troje i modlili się gorąco!
Irja z trudem skupiała się na modlitwie. W jej duszy dzwoniła niewybaczalna, pogańska radość.
On jej nie kochał, on jej nie kochał, nie kochał, nie kochał…!
I jednocześnie pojawiło się niekonsekwentne współczucie. Biedna, mała Sunniva!
Współczucie było prawdziwe, płynęło ze szczerego serca.
ROZDZIAŁ VIII
Po wyznaniu na cmentarzu Tarald, jakby uwolniony od dawnego dręczącego napięcia, zmienił stosunek do swego strasznego syna. W kilka dni później Irja trzymała chłopca na rękach i śpiewała mu piosenkę, gdy poczuła, że pada na nią jakiś cień. Trudno było orzec czy Kolgrimowi podoba się piosenka, czy nie, po prostu wpatrywał się w wargi Irji, śledził ich ruchy.
To Tarald do nich podszedł i to jego postać rzucała cień.
Irja zamilkła, wydało jej się naraz, że piosenka brzmi głupio, a ona sama śpiewa idiotycznie. Tarald jednak najwyraźniej nie zwracał na nią uwagi.