To akurat była prawda, bo po rozmowie z Silje Klaus przeszedł się pod kuchennym oknem, żeby zobaczyć, która to właściwie jest ta Rosa. Gdyby tylko teraz Meta nie powiedziała nikomu o tym, co zrobił – a ona na pewno będzie milczeć – i gdyby on sam nic nie mówił, Rosa nie musiałaby się dowiedzieć, że naprawdę Klaus interesował się zupełnie inną dziewczyną…
– No, tak… Rzeczywiście widziałam go przez okno. Ale nawet bym nie pomyślała, że ten duży, przystojny mężczyzna…
– Wiesz, Roso, on nie jest specjalnie bystry. Ale za to miły…
– Och, ja też nie jestem taka bystra, o ile mi wiadomo. Acha, czyli Klaus…? Czy mówił, kiedy tu znowu przyjdzie?
– Nie wprost. Ale ostatnio wciąż ma tutaj jakieś interesy.
Rosa zastanawiała się przez chwilę.
– Czy mogłabym zaprosić go na pszenny placek, pani gospodyni? Wzięłabym ten najstarszy.
Silje roześmiała się.
– Możesz go poczęstować tym, co mamy w domu najlepszego, Roso! Zasłużył na to, mimo że nie jest geniuszem.
Wstydź się Silje, śmiała się potem sama z siebie, wracając do swego pokoju. Co ty próbujesz zrobić?
Kiedy gospodyni wyszła, Rosa złapała za rękę Irję, która właśnie zamierzała pójść za swoją panią.
– Irjo, ty często chodzisz do Grastensholm, prawda?
– Chodzę.
– To może byś powiedziała Klausowi – to jest ten najprzystojniejszy chłopak we dworze, nie pomylisz się – że jak tu przyjdzie, to czeka go u mnie świąteczny poczęstunek. Powiedz mu… powiedz mu, że zasłużył na to, bo tak dobrze kurował chorego konia pana Tengela tej zimy!
Irja kiwając głową obiecała, że tak właśnie powie. Wiedziała oczywiście, który to jest ten Klaus, ale że jest najprzystojniejszy we dworze… Nie, tego jakoś nie mogła zrozumieć.
Rosa patrzyła zadowolona z siebie na to niezgrabne biedactwo, wymykające się z kuchni tuż za Silje, którą najwyraźniej ubóstwiało. Pomyślała, że nie może przecież czekać, aż Klaus przyjdzie tu znowu za jakimś interesem. Taki dzielny młodzian!
Irja wślizgnęła się do pokoju dokładnie w chwili, gdy Silje doznała kolejnego szoku. Pan Tengel wyszedł im naprzeciw, ogromny i groźny z pozoru, Irja wiedziała jednak, że za tym ponurym wyglądem kryje się sama dobroć. Wiedziała też, że niedługo skończy sześćdziesiąt lat, ale wyglądał znacznie młodziej niż jej ojciec, któremu daleko było jeszcze nawet do pięćdziesiątki.
– Co to znaczy, Silje? – zapytał pan Tengel. – Meta wymówiła miejsce u nas i poszła sobie. Do jakiejś rodziny w Tonsberg, która chce ją przyjąć na służbę. Powiedziała, że albo ona, albo Klaus musi stąd odejść i uznała, że ona jest dla nas mniej ważna.
W tym momencie w drzwiach stanął Are. On także usłyszał ostatnie słowa ojca.
– A to co znowu? Meta sobie poszła? Ale przecież my nie potrafimy się bez niej obejść?
– Będziemy musieli, skoro nie chce tu zostać – odparł pan Tengel. – Ty przecież i tak wciąż narzekasz na jej pracę. Nieustannie jej wyrzucasz, że niszczy to, co ty robisz. Ale o co w tym wszystkim chodzi?
Pokojówka, która poinformowała Tengela o odejściu Mety, też niczego nie wiedziała.
– Musiało zajść coś pomiędzy nią a Klausem – powiedziała. – Bo Meta była strasznie zdenerwowana, płakała i szlochała i chciała jak najszybciej sobie pójść.
– Kiedy poszła? Wzięła coś ze sobą? – krzyczał zdenerwowany Are.
– Tylko mały węzełek. Poszła jakąś godzinę temu, a może dwie…
– Biorę konia i natychmiast ruszam za nią – oświadczył Are wzburzony.
Silje wyszła z synem do sieni.
– Are… bądź spokojny! Pamiętaj, co Meta kiedyś przeżyła. Ona dlatego dzisiaj uciekła.
Are zbladł.
– Klaus?
– Nic jej nie zrobił. Tylko chciał, żeby go oglądała. A to wzbudziła bolesne wspomnienia.
– Rozszarpię go na sztuki!
– Nie, Klausem ja już się zajęłam. Nie będzie jej więcej niepokoił.
– Czy to pewne?
– Możesz na mnie polegać. On już się interesuje kim innym.
Are skinął głową. Wiedział, że Klaus nie jest zły, tylko ograniczony.
W chwilę potem Irja usłyszała oddalający się szybko tętent końskich kopyt. To Are wyruszył, by przywieźć z powrotem Metę.
Mała dziewczynka nie dowiedziała się nigdy, co zaszło podczas tej jego podróży. Zresztą w ogóle niewiele rozumiała z całego zdarzenia. Klaus zrobił w oborze coś złego, ale co, tego ze swojej kryjówki nie widziała.
Silje i Tengel też nie wiedzieli, jak przebiegała akcja ratunkowa Arego. Poznali naturalnie rezultaty, lecz o samej podróży nigdy im nie opowiedział.
Tymczasem Are gnał jak szalony do Tonsberg, a po drodze zdążył przemyśleć wiele spraw i gorzko żałować straconych lat.
Dość szybko dogonił Metę. Boże drogi, jaka ona drobna, pomyślał i przypomniał sobie tamten dzień sprzed siedmiu lat, kiedy Sol wróciła do domu, prowadząc ze sobą tę zabiedzoną, wpół żywą istotę. Jakże on jej dokuczał z powodu skańskiego dialektu. Był dla niej naprawdę niedobry.
Zeskoczył z konia. Dziewczyna patrzyła na niego przestraszona, oczyma zapuchniętymi od płaczu.
– Meta, co ty? – zaczął Are trochę zbyt surowo. – Dlaczego uciekasz w ten sposób?
Wargi Mety znowu zadrgały i Are zrozumiał, jak źle się wyraził.
– Nie możemy się bez ciebie obejść w Lipowej Alei, rozumiesz to chyba? – wrzasnął niemal.
Dziewczyna odwróciła się.
– Ja nie mogę się bez ciebie obejść, Meta.
– Ty, panie? Ale przecież ciągle mi wymyślasz.
– Ja? – krzyknął Are zaczepnie. – Może na początku, ale czy w ostatnich latach tak robiłem?
Meta zastanowiła się.
– Nie – przyznała zdumiona. – Tylko, że ja tak to odczuwałam.
– Wmawiałaś sobie – oświadczył Are. – Bo przecież pracowało się nam razem bardzo dobrze, czyż nie?
– Tak – szepnęła z pochyloną głową.
Are myślał o tym wiernym cieniu, który towarzyszył mu wszędzie, na polu i w zabudowaniach. I ona miałaby teraz odejść? Powiedział bardzo szybko, nie robiąc pauz między słowami:
– Meta, czy chciałabyś wyjść za mnie?
Bardziej spłoszonej twarzy nigdy jeszcze nie widział. On sam był także zaskoczony i przestraszony tym, co powiedział.
– Ja? – szepnęła. – Ale przecież ja jestem… jestem tylko zwyczajną dziewczyną do posług.
– Nie, jesteś kimś znacznie ważniejszym. Ale ja nie rozumiałem jak wiele dla mnie znaczysz, dopóki sobie nie poszłaś.
Łzy popłynęły spod jej przymkniętych powiek. Are sam nie mógł pojąć, skąd wziął tyle odwagi, żeby to wszystko powiedzieć i skąd w ogóle brały mu się te słowa. W swoim dotychczasowym życiu dziewczynami zajmował się mało. Nie miał więc pojęcia, jak powinien się zachować i może dlatego trochę za bardzo wprost przedstawił sprawę.
– Nie chcesz? – zapytał cicho.
– Ja nie mogę – szepnęła w odpowiedzi.
– Z powodu tego, co stało się kiedyś, dawno temu?
Meta potwierdziła nerwowo.
– Ale…
Jak na Boga miał to powiedzieć? Przestępował z nogi na nogę, szukając odpowiednich słów.
– Ale czy ty mnie lubisz, Meta? Chociaż troszkę?
– Bardzo – pisnęła ledwie dosłyszalne.
– A więc gdyby tamto się nie stało, to byś powiedziała tak?
– Ja stoję o tyle niżej od ciebie, panie – Och, przestań z takimi sprawami!
Nie, znowu mówił nie takim głosem, zbyt surowo. Uff, nie poszło to, jak trzeba. Czy nie ma nikogo, kto by mu pomógł rozwiązać tę łamigłówkę? Ale, jak okiem sięgnąć, wiejska droga była pusta. Zresztą, szczerze mówiąc, nie chciałby mieć żadnych widzów dla tych swoich, wołających o pomstę do nieba, żałosnych zalotów.
– Moi rodzice też nie zawsze byli tak szanowani; przekonywał wciąż tak samo nieszczęśliwy. – Był czas, że musieli uciekać i to ciotka Charlotta uratowała ich od głodowej śmierci. No, co teraz powiesz?