Выбрать главу

– On jest podobny do Tengela – powiedział krótko.

– Tak – odparła Irja, rozumiejąc, że Tarald desperacko czepia się tej nadziei. – I pani Silje opowiadała, że pan Tengel także był w dzieciństwie nieznośny.

Wzrok Taralda rozjaśnił się na moment.

– I brzydki?

– Pewnie też.

– Dziadek był najwspanialszym człowiekiem jakiego znałem.

– Zgadzam się z tym. Poza tym rysy chłopca zmieniają się szybko, łagodnieją prawie z dnia na dzień.

– Prawda?

Tarald przykucnął obok i przyglądał się synowi.

– Hej – szepnął na próbę.

Kolgrim łypnął na niego swoim kocim wzrokiem, spod potarganej grzywki. Szerokie usta o złym wyrazie ściągnęły się w ostrzegawczym warknięciu.

– O Boże – szepnął Tarald wstrząśnięty i wstał.

– To nic groźnego – rzekła Irja łagodnie. – On w ten sposób rozmawia.

– Niech mnie Bóg ma w opiece!

Spojrzał na jej ręce.

– On cię gryzie!

– Tak – potwierdziła dzielnie. – Ale mnie uznaje.

Jakby dla potwierdzenia tego, Kolgrim złapał ją za policzek i uszczypnął. Irja zniosła to bez najmniejszego jęku.

– Czy on chodzi? – zapytał Tarald, odsuwając się na bok, pod ścianę.

– O tak! Chodzisz, prawda, Kolgrimie?

– Chłopiec zsunął się z jej kolan i zataczając się ruszył w stronę ojca.

– Proszę go wziąć – nakazała Irja cicho.

– On rozumie, co mówimy! – zawołał Tarald zaskoczony i mimo woli wyciągnął ramiona ku swemu małemu synkowi.

– Oczywiście. Dlaczego miałby nie rozumieć? Czy pan myślał, że… Nie, on jest całkiem normalnie rozwinięty, jak na swój wiek. I fizycznie, i umysłowo.

Kolgrim stał, chwiejąc się, a Tarald wykazał tyle rozumu, by niepostrzeżenie jeszcze bardziej wyciągnąć ręce, tak że chłopiec mógł wylądować w jego objęciach nim zdążył upaść.

Skrępowany, przerażony i ze ściśniętym gardłem Tarald przytulił malca do siebie. Kolgrim wynagrodził mu to takim ukąszeniem w ucho, że aż zaczęło krwawić.

Im chłopiec był większy, tym bardziej oczywiste stawało się, że to nie będzie nowy Tengel.

Spostrzeżenia Irji potwierdziły się: te groteskowe rysy, z którymi mały przyszedł na świat, powoli łagodniały, a jego twarz nabierała wprawdzie jeszcze nie w pełni dojrzałego, ale wyrazistego charakteru. Korpus rósł i ręce nie wydawały się już takie długie, poza tym wykształciła się szyja. Choć jednak rysy chłopca stawały się coraz bardziej ludzkie i nawet zapowiadały sporą urodę, to to, co najgorsze, czego Irja i rodzina dziecka chciałyby się najszybciej pozbyć, pozostawało: ów odpychający chłód jego spojrzenia, brak jakiegokolwiek życzliwego uczucia w żółtych, połyskliwych oczach.

I brak poczucia humoru. Przerażający wygląd z pierwszych tygodni po urodzeniu teraz właściwie pozostawał tylko wspomnieniem, jak zły sen, którego naprawdę nigdy nie przeżyli, lecz Irja w głębi duszy wolałaby, żeby raczej zachował mało piękną twarz zamiast tego pełnego zła spojrzenia. Bo pozbawionego urody człowieka można kochać miej lub bardziej, ale od nędznika trzeba się trzymać z daleka.

To przecież tylko dziecko, myślała często z rozpaczą. Zasługuje na naszą miłość. I otrzymywał tę miłość pełną miarą. Tyle, że wszystko, tak boleśnie, pozostawało bez odpowiedzi.

Tolerował kobiety, Irję i Liv, przynajmniej do pewnego stopnia. Bo miał z nich pożytek, po prostu dbały o niego. Wszystkich innych lekceważył.

Tarald bardzo się starał zawrzeć bliższą znajomość z synem, robił co mógł, by go zrozumieć, choć wielokrotnie musiał ciężko wzdychać z uczuciem porażki.

Jeśli chodzi o umysł Kolgrima, to wszystko było w porządku. Bardzo szybko uczył się siły słów, zwłaszcza władzy małego słówka „nie”. Używał go z niewyczerpaną energią.

Cierpliwość Irji była niewiarygodna. Liv musiała często kapitulować wobec małego dzikusa, a wtedy zmęczona wzywała na pomoc Irję, która spokojnie pozwalała się chłopcu wyzłościć. Gdy widział, że jego zachowanie nie wywołuje upragnionej rozpaczy opiekunki, dawał za wygraną.

Nigdy by nie uwierzyli, że takie małe dziecko może być tak piekielnie przewrotne!

Liv dostała list od Cecylii i przeczytała go Irji na głos.

„Tęsknię do domu, mamo! Tak bardzo tęsknię, zwłaszcza teraz, kiedy Boże Narodzenie już za progiem, a ja pamiętam wszystkie przygotowania w Grastensholm.

Ale i w tym roku nie będę mogła być z wami, bo wszyscy gdzieś wyjeżdżają, jedni tu, drudzy tam, dobrze nie wiem, ale głównie na mnie spadnie odpowiedzialność za dzieci. Nie o to chodzi, że czuję się tu źle, już chyba naprawdę zapuściłam w Danii korzenie i mam tu wielu przyjaciół, ale przecież nie byłam w domu od wielu lat. Mały synek Taralda zdążył już skończyć dwa i pół roku, babcia Charlotta i Jacob umarli, i Sunniva, i dziadek Tengel, i babcia Silje. Tyle się wydarzyło w domu a ja w niczym nie mogłam wziąć udziału! Nie byłam na żadnym ślubie ani na pogrzebie, ani na chrzcinach. Tak się boję, że mogłoby się stać coś jeszcze. Och, przychodzi mi do głowy, że powinnam się spieszyć, przyjechać do domu, zanim znów ktoś umrze! Żebym mogła być w domu, chociaż tylko na samiutkie święta! Tak bardzo tęsknię!”

Liv opuściła dłoń, trzymającą list, na kolana.

– Moja biedna, mała córeczka. Muszę porozmawiać z Dagiem, on to jakoś załatwi, żeby mogła choć na trochę przyjechać do domu. Ja też tak okropnie za nią tęskniłam, ale wydawało mi się, że jest jej tam dobrze.

– Jak by to było miło znowu spotkać Cecylię – powiedziała Irja, próbując ubrać Kolgrima, czego on szczerze nie znosił.

Irja nigdy z nikim nie rozmawiała o tym fatalnym wydarzeniu, jakie miało miejsce przed kilkoma miesiącami, gdy Tarald rozpromieniony opowiedział rodzinie, że znalazł sobie nową dziewczynę. Wszyscy się naturalnie bardzo ucieszyli, tylko Irja musiała stłumić piekący ból w sercu. Panna przyjechała z wizytą, śliczna córka szlacheckiego rodu, wszyscy przyjęli ją ciepło i życzliwie.

Ale zobaczyła też Kolgrima – dziecko Taralda. Nienaturalnie szerokie spiczaste barki, które odebrały życie Sunnivie. Twarz, która wciąż miała w sobie coś odpychającego. Oczy, świdrujące ją na wylot z instynktowną zazdrością, przepełnione nieludzką nienawiścią.

Spędziła w Grastensholm kilka dni – tyle, ile wcześniej postanowiono, lecz już nigdy więcej się nie pokazała. Tarald dostał od niej tylko list z wyrazami ubolewania.

Po tym wszystkim zamknął się w sobie i długo nie był w stanie nawet spojrzeć na syna.

Po okolicy krążyły na temat Kolgrima rozmaite plotki. Wciąż gadano o podmieńcu i nie było na to rady, chociaż i akuszerka, i Irja szczerze zaprzeczały tego rodzaju pogłoskom. Obie przecież były przy porodzie i same widziały, jak to dziwne dziecko opuszcza matczyne łono. Żadne trolle nie miały tam dostępu, a pastor natychmiast dziecko ochrzcił.

Zaczęto wobec tego mówić, że Sunniva miała dziecko z Szatanem. To wszystko okropnie dręczyło Liv. Pastor próbował uciszyć ludzkie gadanie, zapewniając, że dziecko zostało przecież ochrzczone w imię Boga, ale ciekawość pozostawała nienasycona. Wszyscy chcieli zobaczyć tego dziwoląga, o którym tyle szeptała służba w Grastensholm.

Dotychczas chłopiec nie opuszczał okolic domu. Teraz jednak Irja miała dość plotek i złych języków, żywiła zresztą głębokie współczucie dla tego dziecka, bo sama także boleśnie doświadczyła ludzkiej niechęci i bezmyślności, nie tolerującej nikogo obdarzonego jakąś ułomnością.

Którejś niedzieli, pięć tygodni przed Bożym Narodzeniem, ubrała Kolgrima w co miał najlepszego, zaczesała mu włosy do tyłu tak, żeby ich nie było widać spod czapki, posadziła na sanki i zawiozła do kościoła. Liv bolało tego dnia gardło, musiała więc zostać w domu i o niczym nie wiedziała. Wszyscy inni pojechali wcześniej, dużymi saniami.