Выбрать главу

Już na cmentarzu zaczęły się szepty i ukradkowe spojrzenia. Ale Irja spokojnie zsadziła chłopca z sanek i poprowadziła do kościelnych drzwi. Na zewnątrz zachowywała spokój, lecz serce tłukło się boleśnie w piersi.

Pierwsze kłopoty pojawiły się w kruchcie. Kolgrim wyrywał się i ciągnął ją za rękę; za nic nie chciał wejść do tego zimnego, obcego budynku.

Jeśli teraz zacznie krzyczeć, to wszystko przepadło, pomyślała Irja zdenerwowana. Wtedy ludzie umocnią się w przekonaniu, że ta dziecko Szatana. Syn samego Złego.

Przezornie wzięła ze sobą trochę świątecznych łakoci, wyniesionych ukradkiem ze spiżarni w Grastensholm i teraz pospiesznie wsunęła chłopcu do ust kawałek słodkiego ciasta.

– Dostaniesz jeszcze, jeśli będziesz cicho i posłusznie pójdziesz ze mną – obiecywała.

I rzeczywiście, Kolgrim milczał. Akurat wtedy do kruchty wszedł pastor Martinius, co Irja przyjęła z ogromną ulgą. Znała go z najlepszej strony, od czasu ich wspólnej niedoli w okresie zarazy.

Podszedł do nich bez wahania i przywitał się.

Chociaż dziecko było dość ciężkie, Irja wzięła je na ręce.

– Panie Martiniusie, czy mogę was o coś prosić?

– Naturalnie, Irja.

Odbyli szeptem dłuższą rozmowę, a przez cały czas mijali ich wierni parafianie, rzucając ukradkowe spojrzenia.

W końcu pastor odprowadził Irję do ławki rodziny z Grastensholm. Na ten widok Tarald poczuł, jak przenika go zimny dreszcz niepokoju, że oto będzie musiał patrzeć na swego syna tutaj, publicznie, a i Dag przywitał ich niepewnym uśmiechem.

Na szczęście całą uwagę Kolgrima pochłonęły palące się świece. Skupiały na sobie jego zainteresowanie przez dobrą chwilę, a potem Irja pokazała mu wizerunek statku na suficie. Gdy i to go znudziło, odwrócił się i stał twarzą do zgromadzonych w kościele ludzi, którzy nie przestawali gapić się na niego, nierzadko z uczuciem lęku. Ale doznali rozczarowania, dziecko nie było aż tak odpychające, jak głosiły plotki. Tylko te oczy… Jeśli takie oczy nie pochodzą od Szatana, to oni już nic nie wiedzą!

Irja zdawała sobie sprawę z tego, że w kościele jest też wielu jej krewnych z Eikeby. Jeśli matka także, to z pewnością pragnie się teraz zapaść pod ziemię ze wstydu na widok córki spokojnie siedzącej na ławce rodziny z Grastensholm, z tym mały trollem na kolanach.

Kolgrim tymczasem zachowywał się jak bardzo powściągliwe dziecko, a gdy tylko robił minę wskazującą, że chciałby coś powiedzieć albo wywołać jakieś zamieszanie, Irja wsuwała mu do buzi coś słodkiego.

Pastor rozpoczął kazanie i zwrócił się wprost do wiernych, a Irja słysząc to drgnęła. Zaczęło się! Czy ludzie zechcą właściwie zrozumieć słowa kapłana?

– Mamy tu dzisiaj w kościele nowego, małego członka parafialnej społeczności. Małego chłopca. Ja sam go ochrzciłem, tuż po narodzinach, które jego biedna matka przypłaciła życiem. Powiedziano o tym dziecku wiele krzywdzących i głupich słów, lecz teraz ja chciałbym powiedzieć co nieco o jego pochodzeniu.

– Widzicie, do kogo jest podobny? Spójrzcie na te ramiona i te czarne włosy – Irjo, zdejmij mu kapturek! – i na te niezwykłe oczy! Malec jest podobny do człowieka, który urodził się tak samo nieszczęśliwy, jak on, bo również stał się przyczyną śmierci swojej matki, i z tego powodu musiał cierpieć przez cały okres dorastania. Do człowieka, którego dane nam było poznać jako najwspanialszego, najszlachetniejszego i najbardziej skłonnego do ofiary w całej okolicy. Do człowieka, którego kochaliśmy wszyscy, do pana Tengela, pradziadka tego chłopca. On także był bardzo trudnym dzieckiem. Czy chcielibyśmy uczynić dzieciństwo małego Kolgrima równie tragicznym i samotnym, jak dzieciństwo pana Tengela? Czy też przyjmiemy go z miłością, tak jak Chrystus już go przyjął?

W kościele panowała zupełna cisza. Po krótkiej pauzie pan Martinius rozpoczął odczytywanie zawiadomień o tym, kto się urodził, a kto zmarł.

Pierwsze lody zostały przełamane. Wszyscy z Grastensholm i rodzina Arego z Lipowej Alei odetchnęli z ulgą. Teraz już można było patrzeć przez palce na to, że dobre maniery Kolgrima się skończyły i że Irja musiała pospiesznie wynieść go z kościoła. Malec bowiem ruszył w stronę ambony, by dotrzymać pastorowi towarzystwa. Został wyniesiony mimo gwałtownych protestów.

Popełniają błąd, wszyscy, pomyślała Irja ze strachem. Nie wolno porównywać Kolgrima z panem Tengelem. Mały pozbawiony jest czegoś najistotniejszego. Tengel okazywał ludziom troskliwość a Kolgrim ma dla nich lekceważenie i pogardę.

Tego wieczora, kiedy układała chłopca do snu, przyszedł do nich Tarald. Stał i przyglądał im się tak długo, że zdenerwowana Irja upuściła but Kolgrima na podłogę.

Tarald podniósł go i podał jej.

– Dziękuję – szepnęła, nie mając jednak odwagi spojrzeć na niego.

Wtedy poczuła na ramieniu dłoń Taralda.

– To ja powinienem ci dziękować – powiedział ciepło.

Wkrótce odszedł. Lecz nabrał zwyczaju przychodzenia na rozmowę w czasie, gdy przygotowywała Kolgrima do snu. Irja wyglądała tych chwil i miała nadzieję, że będą się powtarzać. Bardzo lubiła rozmawiać z Taraldem, ale za nic nie chciała, by się domyślił jak wiele dla niej znaczy.

Nowy Rok i mroźna zima 1624 roku jakoś minęły, a tymczasem nerwy Irji zaczęły odmawiać posłuszeństwa w wyniku silnych napięć, na jakie była narażona; poniekąd dlatego, że nieustannie musiała się starać utrzymać Kolgrima w dobrym nastroju, a częściowo także z powodu trudności, jakie miała z ukryciem swojej miłości do Taralda.

Tego dnia, gdy cały dom cieszył się wiadomością, że Cecylia przyjedzie na następne święta, zmarła matka Irji, przy trudnym i całkiem już niepotrzebnym w jej wieku porodzie. Była umęczona, wykorzystywana przez wszystkich, a chyba najbardziej przez własnego męża. Ojciec Irji, który teraz został sam z liczną jeszcze gromadką małych dzieci, wezwał córkę do domu.

Liv zagryzała wargi. Rozumiała, oczywiście, gospodarza z Eikeby, ale jak ona poradzi sobie z Kolgrimem? Z ciężkim sercem poszła do pokoju małego. Nie można go było zostawić samego nawet na moment.

Tarald wrócił z pola i spotkał Irję w chwili, gdy właśnie miała opuścić dwór. Był przerażony.

– Oni cię zamęczą, tak jak zamęczyli twoją matkę! A my nie damy sobie rady bez ciebie! Ty jedna wiesz, jak obchodzić się z Kolgrimem, kiedy zaczyna wierzgać nogami.

– Ojciec nie ma nikogo innego. Wszystkie moje siostry są zamężne i mają własne rodziny, tylko ja nie wyszłam za mąż.

– To wyjdź za mnie! – wypalił.

W hallu, gdzie stali, zaległa cisza. Oboje sprawiali wrażenie tak samo przestraszonych.

W końcu Irja schyliła się po swój węzełek.

– Najlepiej będzie, jeżeli już pójdę.

– Ja mówiłem poważnie, Irjo.

– Tego nie mógłbyś zrobić, panie Taraldzie. Przy moim wyglądzie. No i Grastensholm.

Przyszła jej nagle do głowy straszna myśclass="underline" czy on nie robi tego, by ludzie zaczęli wierzyć, że to po niej chłopiec jest taki nieudany?

Nie, takie przewrotne rozumowanie, to niepodobne do Taralda. W każdym razie nie tak wyrachowane.

Wyjął jej z rąk węzełek i pociągnął ją za sobą do gabinetu Daga, o tej porze pustego.

– Najlepiej jeśli porozmawiamy spokojnie i dokładnie omówimy sprawę – powiedział.

Irja poszła za nim bez oporu, sama nie wiedziała dlaczego zrobiło jej się tak smutno.

Tarald usadowił ją w fotelu ojca i sam usiadł przy niej tak blisko że dotykali się kolanami. Irja dyskretnie odchyliła się do tyłu. Patrzyła się uporczywie w podłogę, ale i tak dobrze wiedziała, jak on wygląda. Jego rysy miała na stałe wyryte pod powiekami. Pięknie wygięte łuki brwi, powieki także cokolwiek łukowato zarysowane, a ciemne oczy osadzone dość głęboko. Nos całkiem prosty, a usta straciły już sporo ze swojej młodzieńczej niepewności. Były teraz silne, ładnie uformowane i ona często pragnęła przesunąć palcem po ich konturach. Miał po Ludziach Lodu wystające kości policzkowe, w ogóle jednak bardziej przypominał Meidenów, choć nie miał tak pociągłej, jak oni, twarzy. Szyję miał smukłą, jak grecki bóg, a ciało atletyczne.