Выбрать главу

Był taki przystojny, że to aż sprawiało ból!

– Irjo, to nie jest żaden nagły impuls – zaczął zdecydowanie. Myślałem o tym wielokrotnie w ostatnim czasie, ale zdawało mi się, że nie mam prawa ci tego proponować.

– Czy to prawda? – zapytała i spojrzała pospiesznie w górę.

– Właśnie tak. Poczekaj, aż ci powiem, co myślałem!

Irja siedziała, jakby nie była w stanie pojąć o czym jest mowa.

– Potrzebuję cię, Irjo. Potrzebuję cię rozpaczliwie z powodu tego mojego nieszczęsnego syna. Mam ci do zaoferowania tytuł baronowski, bezpieczną przyszłość i moją wierną przyjaźń. Wiesz przecież, jak bardzo cię cenię i lubię za twoją wierność.

Smutek stawał się coraz trudniejszy do zniesienia.

– Rozumiesz sama, że ze względu na dziecko nie mógłbym się nigdy ożenić. Widziałaś czym to się skończyło, kiedy próbowałem. Ale ty go przecież znasz, i on… on ciebie toleruje. To może jedyne, na co to dziecko stać, jeśli chodzi o uczucia do innych ludzi. Mnie na przykład, jak mi się zdaje, bezgranicznie nie cierpi.

– To nieprawda – zaprzeczyła Irja pospiesznie.

Tarald uśmiechał się gorzko.

– Czy on się kiedykolwiek ucieszył na mój widok, kiedy wchodzę do pokoju? I wyrywa się gwałtownie, gdy próbuję mu okazać czułość.

– On tego nie lubi – wymamrotała.

– Nie, i dlatego nie odważyłbym się ożenić z żadną inną kobietą oprócz ciebie. Jaka kobieta chciałaby podjąć ryzyko, że urodzi takie samo dziecko? I może umrze przy porodzie?

Irja wciąż nie mogła pozbyć się uczucia, że przeżywa coś upokarzającego.

Tarald przyglądał się swoim dłoniom.

– Niestety, nie mogę ofiarować ci miłości. Całe uczucie, jakie we mnie było, oddałem Sunnivie w pierwszym okresie. Będziesz, naturalnie, mogła mieć własny pokój, a ja nigdy nie będę cię tam niepokoił.

O święta naiwności!

– A jeśli kiedyś znowu spotka pan kobietę, która będzie chciała i pana i dziecko, takie jakie ono jest?

– Nigdy do tego nie dojdzie – przerwał jej. – Bądź tak dobra i mów mi ty, Irjo! Mimo wszystko jesteśmy przyjaciółmi z dzieciństwa i ja staram się o twoją rękę. Czy ty tego nie rozumiesz?

– Rozumiem – westchnęła. – Dziękuję. Będę mówić ty. Nie wiesz przecież, czy nie spotkasz w życiu innej kobiety, Taraldzie. Przypuśćmy, że tak się stanie. Co wtedy będzie ze mną?

Gdyby Tarald słuchał nieco uważniej, zrozumiałby, co ona ma na myśli. Wskazywał na to dobór słów i drżenie głosu.

– No, w takim razie… odzyskasz, naturalnie, wolność – odparł.

Dzięki, pomyślała Irja z rozdartym sercem.

Długo siedzieli w milczeniu.

– No? – zapytał Tarald w końcu.

– Sądzę, że się mylisz, jeśli chodzi o drugie takie samo dziecko. Bo to tylko twój związek z Sunnivą przyniósł takie niedobre następstwa.

Tarald zastanowił się.

– Tak, chyba masz rację.

– Uważam więc, Taraldzie, że nie powinieneś postępować pochopnie! (Chyba nie zauważył jak bardzo drży jej głos?). Naprawdę możesz spotkać odpowiednią dla ciebie kobietę i mieć z nią dużo dzieci.

– Bardzo bym chciał mieć jeszcze jedno, chyba mnie rozumiesz. To by mi pewnie pomogło pokonać uczucie zawodu. Ale wiesz, jestem całkowicie przekonany, że żadna kobieta nie weźmie mnie z taką kulą u nogi, jak Kolgrim. Sam zresztą nie sądzę, bym mógł się znowu zakochać, nawet gdybym spotkał kobietę jeszcze piękniejszą niż Sunniva. Nie, sparzyłem się zbyt boleśnie za pierwszym razem, to jest po prostu niemożliwe!

Irja siedziała w milczeniu, nie odczuwała już niczego. Była całkowicie pusta w środku. Zalała ją przemożna fala zmęczenia i rozczarowania.

Ojciec mnie potrzebuje, myślała. Nie mogę go zawieść.

Wiedziała wprawdzie, że ojciec i bracia, i wszyscy w rodzinie mogliby sobie poradzić, gdyby tylko chcieli współpracować i podzielić między siebie obowiązki, które dotychczas obciążały jej matkę, a które teraz najwygodniej byłoby przerzucić na nią. Tu zaś, w Grastensholm, była niezastąpiona, co do tego nie miała wątpliwości.

– Chyba, że ty byś…

Nie słuchała uważnie, spojrzała więc pytająco:

– Że co ja?

– Nie, o to nie mogę cię prosić.

– Owszem, powiedz o co chodzi.

– Chyba, że ty chciałabyś dać mi dziecko.

Irja przestała oddychać i siedziała tak przez chwilę, potem zerwała się ze zdławionym okrzykiem, chwyciła swój węzełek i wybiegła, potykając się, ciężka i niezdarna, jak najdalej z tego pokoju, jak najdalej z tego domu, drogą w dół.

Zima była bezśnieżna, pola i łąki leżały szare, a wilgotna mgła zalegała nad zamarzniętymi wodami.

Daleko, tam gdzie wiejska droga rozgałęziała się i skręcała da Eikeby, Irja zwolniła. Kroki stawały się coraz powolniejsze i powolniejsze.

Ojciec… i jego dławiąca, ascetyczna pobożność. Jego wykorzystywanie innych…

A tam, w Grastensholm i w Lipowej Alei, ta swobodna atmosfera, nie mająca sobie równej nigdzie w parafii.

Wszystkie młodsze siostry i bracia, małe dzieci rodzeństwa, siostrzeńcy i bratankowie, żądający, by była na każde zawołanie, chcący ją wykorzystywać, jakby była przedmiotem, tak jak to robili z jej matką. Do chwili, gdy nadawała się już tylko do tego, by ją wrzucić do grobu.

Czy ona sama mogła kiedykolwiek liczyć na inne życie? Na to, że wyjdzie za mąż? Kto chciałby się ożenić z Irją, taką dużą, brzydką, zgarbioną i krzywonogą, podobną do ostu?

Tarald z Grastenshalm, miłość jej życia, chciał. Na warunkach tak upokarzających, jak to tylko możliwe.

Czy stać ją na to, by powiedzieć nie? Czy to nie głupie z jej strony, odmawiać? Jak może odrzucić taką propozycję, ona, najmniej warta ze wszystkich?

Ale jego ostatnia prośba była zbyt okrutna. Potraktował ją jako materiał hodowlany, jak narzędzie, bo po prostu chciał dziecka.

Głupia Irja, a jak inaczej mogłaby mieć dziecko, którego tak bezgranicznie pragnęła? I to w dodatku z Taraldem?

Które upokorzenie jest gorsze? Niewolnicza praca w Eikeby, czy udręka duchowa w Grastensholm?

Stwierdziła, że już od dłuższej chwili stoi w tym samym miejscu.

W końcu ruszyła zdecydowanie dalej, do Eikeby. Podjęła swoją decyzję.

Panował tam nastrój przygnębienia. Zwłoki matki ułożono na podwyższeniu w oborze, a w izbie siedział ojciec w otoczeniu licznej gromady swoich dzieci.

Na widok Irji wszyscy odetchnęli z ulgą.

– No, nareszcie! – burknął ojciec. – Nastaw kaszę, dziewczyno. Nie jedliśmy nic od wczorajszego wieczora!

Kufel przechodził z rąk do rąk.

Irja wciągnęła powietrze.

– Prawdę mówiąc, jedzenie możecie sobie przygotować sami. Jesteście dorośli i jest was dostatecznie dużo. Przyszłam się tylko pożegnać z matką i zaraz wracam do Grastensholm.

– Co? Zwariowałaś? Chcesz nas zostawić na pastwę losu? To twój obowiązek, żeby…

– Moim obowiązkiem jest być z moim panem i mężem, a nie zaharowywać się dla was tak, jak to robiła matka. Wychodzę za mąż – oświadczyła Irja i zamknęła za sobą drzwi. Zdążyła szepnąć tylko kilka pełnych żalu słów pożegnania do matki, gdy cała gromada wyszła za nią. Pospiesznie ruszyła więc z powrotem do Grastensholm.