Musiało mi się przywidzieć, pomyślała zaraz. Może on w taki sposób wyraża radość?
Gdyby jednak któreś z nich wierzyło, że po tym wszystkim będzie im z chłopcem łatwiej, to musiałoby doznać rozczarowania. Był i pozostał małym trollem, całkowicie świadomym swojej władzy i tego, jak należy się nią posługiwać.
I, podobnie jak to kiedyś Silje odkryła u Sol, przekonali się, że kara była czymś najgorszym, co można było wobec niego stosować, wtedy bowiem nienawiść i żądza zemsty czyniły Kolgrima śmiertelnie niebezpiecznym. Z czasem udało im się uzyskać pewien rodzaj równowagi pomiędzy miłością i surowością wobec niego, lecz utrzymanie tej równowagi szarpało ich nerwy i wymagało siły.
Nie, w żadnym razie nie jest to nowy Tengel dobry, już raczej Tengel zły, myślała częsta Liv bezbożnie.
Ale należał do nich, był małym dzieckiem, które się nie prosiło na świat i które ich potrzebowało. W głębi serc żywili dla niego czułość i smutek z powodu gorzkiego losu, jaki mu przypadł w udziale.
ROZDZIAŁ IX
I znowu w Grastensholm przygotowywano wesele.
Liv nie bardzo wiedziała jak to wszystko urządzić.
– Czy mogłabym zaproponować skromną uroczystość, Irjo? Miewaliśmy tu już wspaniałe wesela, na przykład moje pierwsze z Laurentsem Bereniusem. A bardziej nieszczęśliwego małżeństwa niż nasze nigdy chyba nie widziano! Potem był mój drugi ślub, z Dagiem, wesele dużo skromniejsze i spokojniejsze, a przecież sama wiesz, jacy jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Wesele Taralda i Sunnivy też było szumne, ale małżeństwa nie ułożyło się najlepiej. Więc może teraz zrobilibyśmy skromne, ciche przyjęcie, dobrze?
Irja uśmiechnęła się.
– Oczywiście, tak, tak będzie najbezpieczniej. Ale bardzo bym chciała zaprosić mojego ojca…
– Och, kochanie, oczywiście wszyscy twoi bliscy przyjdą! I nasi z Lipowej Alei. Ale z zewnątrz nie chciałabym nikogo, tym razem.
Mimo to wpadła w panikę, kiedy obie z Irją sporządziły listę gości, umieszczając na niej wszystkich z Eikeby i rodzeństwa panny młodej mieszkające w okolicy. Bracia, siostry, wujowie, ciotki, kuzynowie i rodzina z Lipowej Alei, razem osiemdziesiąt pięć osób. Niemało, jak na skromną uroczystość.
Gdy po weselu udało im się nareszcie wyprawić ostatnią falę gości z Eikeby, wyczerpani byli wszyscy, gospodarze i służba. Jeszcze przy sprzątaniu znaleźli pod stołem jednego z kuzynów Irji, ale poza tym było pusto.
Tak więc Irja i Tarald zostali małżeństwem. Pastor ich pobłogosławił i wygłosił krótką, ale piękną mowę o tym, jak to wspaniale, że dwoje jego przyjaciół odnalazło się nawzajem. Młoda, lalkowata pastorowa siedziała sztywno przy stole, sprawdzała palcami jakość tkanych ręcznie mat rozłożonych na ławach i kilimów na ścianach, nie przestając się uśmiechać łagodnie, lecz zarazem cierpko. Nieoczekiwanie Tarald i Irja doznali olśnienia. Zaczęli się teraz domyślać dlaczego pan Martinius jest taki zgorzkniały. Później, wieczorem, stało się to zresztą jeszcze bardziej oczywiste. Żona pastora, Julia, rozmawiając z Liv, traktowała ją wyniośle! Żeby się nikomu nie wydawało że stoi w parafii choćby o źdźbło wyżej, niż żona pastora. Liv popatrzyła na nią z szelmowskim błyskiem w oczach i wyciągnęła kieliszek w stronę Irji.
– Na zdrowie! I witaj w rodzinie, kochana baronowo!
Od strony pastorowej dało się słyszeć stłumione prychnięcie.
Wesele dobiegło końca. Kiedy nareszcie wszyscy sobie poszli, Tarald zatrzymał się przy drzwiach Irji.
– Dziękuję ci za dzisiejszy dzień, droga przyjaciółko. Wypełniłaś swoje obowiązki w najlepszym stylu. Teraz ja powinienem wypełnić moje.
Irja drgnęła, ale on tylko ujął jej rękę: – Dobranoc, Irjo. Lepszej matki nie mógł Kolgrim mieć!
Potem odszedł do siebie. Irja weszła do swojego pokoju, połączonego przez otwarte drzwi z pokojem Kolgrima. Długo leżała, wpatrując się w ciemność i dopiero przed świtem zapadła w sen.
Małżeństwo było szczęśliwe, choć zostało zawarte na tak niezwykłych warunkach. Tarald okazywał jej dużo więcej szacunku niż przedtem i często wszyscy czworo siadywali w długie zimowe wieczory, gdy Kolgrim poszedł już spać, i rozmawiali, albo grali w jakieś gry. Dobrze się czuli razem i nikt nie traktował Irji jak znacznie niżej od rodziny stojącej analfabetki, którą przecież w istocie była. Uważali, że jest im równa we wszystkim – mądra młoda kobieta, o gorącym sercu.
Pewnego dnia, w połowie marca, Tarald rozmawiał z Irją w pokoju Kolgrima. Stał przy oknie i wyglądał na dwór.
– Czy zastanawiałaś się może nad sprawą drugiego dziecka?
Irja drgnęła tak mocno, że to aż zirytowało Kolgrima.
– Tak – odrzekła cicho.
– Myślisz, że byłabyś już w stanie przez to przejść?
Zawahała się na moment.
– Masz na myśli długi czas oczekiwania? I poród? Tak. Jeśli tego chcesz.
Nie odwracając się powiedział.
– Czy odpowiadałoby ci, gdybym przyszedł dzisiaj wieczorem?
O, moje biedne serce, nie szarp się tak strasznie. Zostanę przecież rozerwana na kawałki.
– Tak. Odpowiada mi.
W ostatnim momencie zdążyła powstrzymać cisnące się jej na wargi „dziękuję”.
Poszła natychmiast umyć włosy i wykąpać się. Ręce dygotały jej tak, że z trudem nalewała wodę do miednicy. W końcu usiadła na ławce, zasłoniła twarz rękami i wybuchnęła gwałtownym płaczem.
Liv, która akurat tamtędy przechodziła z brudną bielizną, poruszona otworzyła drzwi i zapytała:
– Irjo, na Boga, co ci jest?
Irja, siedząca w samej tylko koszuli, nie była w stanie odpowiedzieć. Liv objęła ją, przytuliła i czekała aż synowa trochę się uspokoi.
– Tak się boję – wyszlochała na koniec Irja.
– Opowiedz mi, o co chodzi.
– Nie. Ja nie mogę o tym rozmawiać.
– Cokolwiek by to było, sama, jak widzisz, nie możesz sobie z tym poradzić.
– Ale to dotyczy tylko mnie i Taralda.
Liv siedziała bez ruchu.
– Czy on cię źle traktuje?
– Nie, nie, oczywiście, że nie!
– On jest moim synem, może jednak mogłabym ci pomóc?
– Tak się boję… bo on może uważać, że moje ciało jest okropne. I że nie uda mi się ukryć, że… że ja go kocham.
O Boże, pomyślała Liv, zamykając oczy. Co ten mój niemożliwy syn zrobił? Jak naprawdę głęboko zranił tę dziewczynę.
– Chcesz powiedzieć, że wy nigdy… nie byliście ze sobą?
Irja przełknęła łzy.
– Nie, nigdy. Ale teraz on chce mieć drugie dziecko. To ma się stać dziś wieczorem. Wykąpię się, mogę się ładnie ubrać i upiąć włosy tak, jak mi pokazała pani Silje, ale nie mogę zmienić swoich nóg!
Jej głos przeszedł w cienki pisk i znowu zaczęła płakać.
Taraldzie, jak możesz być taki okrutny? – myślała Liv zgnębiona. Czy ty nie jesteś naszym synem, wnukiem Charlotty, Silje i Tengela? Skąd ci się bierze ta nonszalancja i ten brak uczuć? Może to po twoim dziadku Jeppe Marsvinie? Albo po tym okropnym ojcu Charlotty?
Nagle Liv zapałała gniewem.
– Posłuchaj no, Irjo! Jesteś tysiąc razy lepsza od tego zimnokrwistego głupca, zapamiętaj to sobie! To on powinien ci dziękować, że może do ciebie przyjść, to on powinien odczuwać pokorę wobec twojej wiernej miłości. Bo ty go od dawna kochasz, prawda?
– Tak, od wielu lat. Pani Silje wiedziała o tym.
Och, ile to musiało być gorzkich lat, pomyślała Liv, poruszona. I jeszcze Sunniva na dodatek!
– Irjo, ja nie mogę się w to mieszać. Jeśli teraz pójdę i powiem mu, co do niego czujesz i co on powinien czuć do ciebie, jeszcze pogorszę sprawę. Ale jeśli jutro zobaczę, że jesteś rozżalona albo smutna… To ja go wtedy obiję, nie zważając na to, że jest dorosłym mężczyzną. Wierz mi, ja wiem, co to znaczy być ranioną w małżeństwie. Przeżywałam z Laurentem Bereniusem prawie to samo, co ty, a byłam wtedy nawet młodsza od ciebie. No, a teraz umyj się i zobaczymy, co należy zrobić. Mam trochę perfum i różu, na policzki i na wargi. Będziesz taka śliczna, że mój nierozgarnięty syn nawet nie spojrzy na mało ważne nogi.