Выбрать главу

Irja pociągnęła nosem i próbowała się uśmiechnąć.

– Dziękuję, najlepsza pani baronowo!

– Nie, ty znowu wracasz do swoich dawnych przyzwyczajeń! Już od dawna przecież mówimy sobie ty. Między nami baronowymi.

Irja zbierała nerwowo jakieś drobne przedmioty w pokoju, przenosiła je z miejsca na miejsce, bez jakiegokolwiek ładu i składu. Miała na sobie ślubną nocną koszulę Charlotty Meiden, przeznaczoną dla panny młodej ze znacznie wyższego rodu niż ona. Ciemnoblond włosy rozpuszczone, spływały aż do talii, a z przodu zostały ułożone w długie loki. Liv umalowała ją dyskretnie i delikatnie skropiła różanymi perfumami.

Irja sama uważała, że jest dosyć ładna. Tak naprawdę, to nigdy przedtem taka ładna nie była. Na wszelki wypadek zamknęła drzwi do pokoju Kolgrima.

Po chwili rozległo się pukanie do drugich drzwi, tych od strony korytarza. Irja drgnęła, chciała zawołać „proszę wejść” ale zdołała wydobyć z siebie tylko słabiutki szept. Wciągnęła powietrze i podjęła jeszcze jedną próbę.

Jak sparaliżowana stała przy łóżku i mogła jedynie skinąć głową, gdy Tarald wszedł do środka. Przyglądał się jej w świetle łojowych lampek rozwieszonych na ścianach.

– Nie bądź taka przestraszona – uśmiechnął się. – Wszystko pójdzie dobrze.

Tak możesz mówić ty, bo masz doświadczenie, pomyślała. Och, nie wolno mi myśleć o tym, że on trzymał w ramionach Sunnivę w miłosnym oszołomieniu, myślała z desperacją. Nie wolno mi. W końcu on jej nie znosił, tak było. Nie, tak też nie wolno mi myśleć, to niesprawiedliwe wobec biednej Sunnivy. Ech, do diabła z Sunnivą!

Brzydkie słowo zrobiło jej dobrze.

– Jaka ty jesteś ładna, Irjo! Jesteś naprawdę ładna.

Tarald miał na sobie tylko cienką koszulę i ciemne spodnie. Ostrożnie podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach. Irja była tak spięta, że o mało nie upadła pod jego dotknięciem.

– Powinniśmy potraktować to chłodno i trzeźwo – powiedział przyjaźnie. – Tak będzie łatwiej, zobaczysz.

I ty w to wierzysz! – krzyczała w duszy. Chłodno, i trzeźwo? Ty, który jesteś dla mnie najpiękniejszym i najdroższym mężczyzną? Nie, ja tego nie zniosę, ucieknę stąd!

Ale on już zaczął zdejmować z niej nocną koszulę, a ona posłusznie podniosła ręce do góry. Jak dziecko.

– Może zgasimy światło? – szepnęła tchórzliwie.

– Zaraz. A teraz połóż się, moja droga. Nie musisz się bać.

O Boże, jakie ona ma jednak krzywe te nogi, pomyślał Tarald, zaszokowany. Nic dziwnego, że tak brzydko chodzi. I to ciało, takie zdeformowane. To oczywiste, że rozumie Kolgrima, skoro sama jest tak strasznie zbudowana.

No, może zbudowana… to niewłaściwe słowo. To przecież choroba uczyniła ją taką. Oset… Owszem, to trafne określenie!

Na moment przeniknął go strach. A jeśli ona w ogóle nie będzie mogła urodzić dziecka? Jeśli to wszystko na próżno?

Irja leżała już na łóżku, skulona, jakby chciała ukryć swoje biedne ciało, Tarald zdjął z siebie koszulę i rozpiął pasek, a potem położył się obok niej.

Nigdy w życiu nie zdołam tego zrobić, myślał. Ona, tak mało pociągająca, nigdy nie wzbudzi we mnie pożądania.

Irja jednak była miła i ciepła, temu nie mógł zaprzeczyć. Drżała jak liść osiki, chociaż w pokoju było gorąco. Nie chciał jej pieścić, a tym bardziej całować, to by było idiotyczne, mieli przecież pozostać tylko przyjaciółmi.

Irja próbowała opanować drżenie, ale bez powodzenia. Czuła skórę Taralda na swoich piersiach, to on, ukochany mężczyzna jej marzeń, leżał teraz przy niej! Jak ona zdoła ukryć swoją tęsknotę do niego? Jak zdoła zmusić swoje ręce i ciało do posłuszeństwa i dyscypliny? Teraz on uniósł się lekko i oparł na łokciu.

Co będzie, jeśli go obejmę? Czy to wypada? Och, wiem tak niewiele, i tak się boję, tak się boję, że on się wszystkiego domyśli. Nie, nie dam sobie z tym rady. Czuję, jak moje serce łomocze, a całe ciało zaczyna pulsować. Ono chce się poddać, o Boże, on nie może się o tym dowiedzieć, umrę ze wstydu! Nie mogę się odsłonić, chcę być zimna i trzeźwa, nie, no i moje ręce leżą na jego plecach, nie chciałam tego.

Jęknęła bezsilna. Nie mogła nic zrobić, żeby się do niego nie przytulać.

Tarald był oszołomiony, zdumiony, jak mocno zaczyna mu bić serce. Biedna Irja, dla niej to pewnie też niełatwe, zrobiła naprawdę wszystko, by nie czuł się niechciany.

Trudno! Trzeba przez to przejść, a im szybciej, tym lepiej – i nieoczekiwanie poczuł, że, owszem, będzie w stanie wykonać, co do niego należy. Tak szybko – tego się nie spodziewał.

Przyciągnął Irję pod siebie jednocześnie ściągając swoje ubranie.

Pieściła ustami jego szyję, oczy miała zamknięte. Westchnęła cichutko, gdy stwierdziła, że Tarald się rozebrał. Kocham cię, kocham cię, ale nie mam prawa ci tego mówić ani okazywać, żeby cię nie odstraszyć.

Kobiecie, która zdaje sobie sprawę z tego, że jest z jakiegoś powodu mało pociągająca, trudno na ogół wejść w świat rozkoszy. Irja jednak miała ten moment za sobą, zmysły wzięły górę i ciało przestało już jej słuchać. Instynktownie, bez udziału woli, stało się to poza nią.

Jęknęła, gdy poczuła go na sobie. Ogarnął ją gwałtowny pożar, drżała z pożądania, które spadło na nią jak najgorsza piekielna udręka…

I nagle krzyknęła, zaciskając wargi. O nie, nie, to nie może tak boleć!

– Bądź dobry – prosiła cichutko.

Tymczasem Tarald, który zaczynał tak chłodno i z dystansem, teraz stracił kontrolę nad sobą. Niczego nie pojmował, był przestraszony swoją reakcją, ale nie mógł się już opanować, nawet gdy zauważył jaki jej to sprawia ból. Irja była źle zbudowana, kości miednicy rozwinęły się nie tak, jak powinny, ale choć robił co mógł, ze względu na nią, nie był w stanie się powstrzymać. Nigdy przedtem nie doznał aż takiego napięcia.

W końcu najgorsze mieli za sobą i wtedy poczuł, jak mocno ramiona Irji obejmują jego kark, czuł jej wargi na swoim policzku, w oszołomieniu odszukał je swoimi ustami i trwał w głębokim pocałunku, dopóki obojga nie ogarnęła gwałtowna ekstaza.

Tarald opadł na łóżko. Czuł, że ona płacze cichutko, więc położył dłoń na jej policzku.

Irja ucichła nagle. Podniósł głowę i spojrzał na nią pytająco.

– No, jeżeli z tego nie będzie dziecka, to ja już nie wiem – uśmiechnęła się.

On uśmiechnął się także.

– Ale, dla pewności, spróbujemy jeszcze raz za kilka dni, kiedy nie będzie ci to już sprawiać bólu. A potem jeszcze następnego wieczora, i następnego. Bo bardzo to polubiłem, Irjo!

Ona westchnęła, uszczęśliwiona. Bardziej niż z Sunnivą? – chciała zapytać, ale nie zdobyła się na taką odwagę.

– Jeśli, rzecz jasna, będziesz chciała – dodał.

– Zawsze, Taraldzie – odparła. – Zawsze, kiedy mnie zapragniesz.

Następnego ranka, w pokoju Kolgrima, Liv z promiennej twarzy Irji odczytała, że jej syn zachował się wobec swojej małżonki godnie.

– No, wszystko poszło dobrze, jak widzę?

– O tak! On był taki miły, taki cudowny, pani Liv. I został u mnie aż do rana, to znaczy, on oczywiście zaraz potem zasnął, a ja nie miałam odwagi cofnąć ramienia, które mi w końcu zdrętwiało, ale taka jestem szczęśliwa, matko!