Liv ogarnęło wzruszenie, gdy została nazwana matką.
A Irja ciągnęła dalej, jednym tchem:
– Ja mu, rzecz jasna, nie powiedziałam, jak bardzo go kocham, bo z jego strony o niczym takim nie ma mowy. On mnie po prostu lubi i jest mu ze mną dobrze. Pani Liv – on chce mnie mieć! Pomyśleć tylko, Tarald mnie chce! I powiedział, że znowu do mnie przyjdzie.
Liv uśmiechnęła się i nie wypowiedziała głośno przestrogi, którą już, już miała na końcu języka, by Irja nie zadowalała się tylko takimi dowodami jego sympatii. Zamiast tego odezwała się przyjaźnie.
– Wiesz, uważam, że to wygląda na bardzo obiecujący początek miłości z jego strony.
– O Boże, gdyby to tylko mogła być prawda! – szepnęła jej synowa.
Irja bardzo szybko zaszła w ciążę. Tarald jednak nadal do niej przychodził. W końcu zamieszkali razem, a drzwi do pokoju jego małego synka zostawiali na noc otwarte.
Pewnego dnia lata, gdy Irja była z chłopcem w ogrodzie i usiłowała go przekonać, by nie zrywał wszystkich kwiatów babci, podniosła nagle głowę i zobaczyła, że przyszedł do nich Tarald, w roboczym ubraniu; brudny i umazany gliną.
Uśmiechnęła się na powitanie, ale jego twarz pozostała poważna.
– Kocham cię, Irjo – powiedział spokojnie. – Kocham cię dużo bardziej i szczerzej, i dużo goręcej, niż kiedykolwiek kochałem Sunnivę. Ty dajesz mi niewiarygodnie więcej, i w dzień i w nocy.
Gorące uczucie szczęścia ogarnęło Irję, zerwała się i pobiegła do domu, zasłaniając twarz rękami, by ukryć płacz.
– Co, na Boga…? – zapytała Liv, zajęta w pobliżu jakąś pracą. Co ty jej powiedziałeś, Taraldzie?
Młody mężczyzna potrząsnął głową.
– Powiedziałem tylko, że ją kocham. Nic nie rozumiem.
– Nie? Ale za to ja rozumiem – oświadczyła Liv, podchodząc bliżej. – I zaraz usłyszysz parę słów prawdy! Irja kochała cię gorąco i szczerze od dawna, zanim jeszcze wdałeś się w tę szaloną aferę z Sunnivą. Cierpiała przez ciebie wiele lat. Potem się zjawiłeś w domu z inną dziewczyną, która cię, na szczęście, nie chciała. Zraniłeś Irję strasznie swoimi cynicznymi konkurami, a tamtego dnia, kiedy oświadczyłeś, że odwiedzisz ją wieczorem, siedziała w pokoju kąpielowym i płakała rozpaczliwie ze strachu, że nie będą ci się podobały jej nogi i że mógłbyś się domyśleć, jak bardzo ona cię kocha. Dziękuję ci, mój synu, dziękuję, że byłeś dla niej dobry po tamtej nocy i że powiedziałeś jej o swoim uczuciu właśnie teraz!
Tarald długo patrzył na matkę.
– Ale dlaczego ona nic nie powiedziała?
– Nie, no wiesz co – westchnęła Liv zgnębiona. – Czasami zaczynam się zastanawiać, czy nie odziedziczyłeś kurzego móżdżku po swoim dziadka Jeppe Marsvinie. Kobiety zostały wyposażone i w nieśmiałość, i w dumę, nawet te niewykształcone, jak Irja. Ona… Och, ratunku! Chłopiec!
Rzucili się oboje ku ścianie domu, gdzie Kolgrim robił co mógł, żeby się zabić – wdrapał się na wysoki kamienny fundament.
Tarald zdjął go stamtąd, mimo wściekłych protestów, oddał pod opiekę babki, a sam pobiegł za Irją.
Znalazł ją w sypialni, gdzie próbowała usunąć ślady łez.
– Irja, kochana moja, dlaczego nic mi nie mówiłaś? – zapytał ją i objął mocno. – Matka opowiedziała mi o twojej miłości. Straciliśmy tyle czasu!
Irja promieniała szczęściem.
– Nie, niczego nie straciliśmy. Najpóźniejsze zimowe jabłka potrzebują bardzo dużo czasu, żeby dojrzeć.
– Porównujesz mnie do zimowego jabłka? – roześmiał się Tarald. No tak, jestem chyba trochę cierpki, to muszę przyznać. Wybacz najdroższa wszystek ból, jaki ci sprawiłem przez to, że tak nic nie rozumiałem!
– Taka byłam szczęśliwa w ostatnim czasie, przecież wiesz. A teraz mogę ci nareszcie powiedzieć, jak bardzo cię kocham. Nie, Taraldzie, puść mnie! – wołała z uśmiechem. – Przyniosłeś tu ze sobą ziemię z połowy pola!
Na dole, w ogrodzie, Liv walczyła z Kolgrimem, który stawał się coraz większy i silniejszy.
– Będziesz siedział na ziemi, ty mały…
Uznała, że lepiej nie wymawiać tego słowa, które przyszło jej do głowy.
Dag wrócił konno z zarządu gminy i wobec możliwości posiedzenia na koniu chłopiec zapomniał o walce z babką.
Pozwolono mu, rzecz jasna, wspiąć się na siodło,
– No? – zapytał Dag małżonkę. – Co tu słychać?
– List od Cecylii – odparła Liv, próbując uporządkować włosy po szarpaninie z wnukiem. Będzie mogła nas odwiedzić. Przyjedzie na Boże Narodzenie i zostanie przez dwa miesiące.
– Nareszcie dobre nowiny! A z Irją, wszystko w porządku?
– Bardzo dobrze. Dzisiaj jest wyjątkowo szczęśliwa, bo Tarald ostatecznie zrozumiał, że to ona jest kobietą jego życia.
– O tak, ten chłopak zawsze wolno myślał.
Liv spoglądała na Kolgrima, który z rozjarzonymi, żółtymi oczami próbował nakłonić konia, by znowu ruszył galopem na drogę. Na szczęście dziadek i babka zdołali go powstrzymać.
– Dag, tak się martwię…
– Ale czym, wszystko przecież układa się teraz dobrze.
– Nie byłabym tego taka pewna – mruknęła pod nosem. – Bo jak ten nasz tyran przyjmie małą siostrę albo brata, jak myślisz?
Dag zaczął się zastanawiać.
– To naprawdę trudne pytanie, masz rację! Na dodatek taki jest przywiązany do matki tego nowego dziecka. Cóż, możemy mieć tylko nadzieję, że będzie dobrze.
– Boję się, że to na nowo zachwieje i tak niepewną równowagę. Zastanawiam się często, czy nie popełniliśmy wtedy błędu, kiedy ojciec nas pytał.
– Masz na myśli wtedy, gdy nas prosił, żeby przerwać to wszystko? – zapytał Dag. – Zanim nowe życie się narodziło? Tak, muszę przyznać, że i ja stawiałem sobie to pytanie. Myślę jednak, że postąpiliśmy słusznie. Z chrześcijańskiego punktu widzenia…
– Chrześcijański punkt widzenia często zmusza człowieka do wybierania z dwojga złego. Ochroni się jedno życie, a potem trzeba resztę swego strawić na walce, by to uratowane nie niszczyło życia innych.
– Chyba trochę przejaskrawiasz – rzekł Dag, dużo bardziej oddany sprawom wiary niż jego żona. – Kochamy go przecież, czyż nie?
– Wyrażasz się trochę zbyt otwarcie – ostrzegła Liv. – Małe saganki też mają uszy. Ale, oczywiście, że go kochamy. Tylko, że ta smutna miłość, pomieszana z żalem. Nie, Kolgrim, nie wolno wbijać koniowi palców w oczy. Schodź na dół, zaraz będzie obiad.
To było słowo, które Kolgrim rozumiał. Natychmiast zeskoczył na ziemię.
W ogóle rozumiał dużo. Mówił niewiele, ale wykazywał jakąś osobliwą inteligencję, która nieustannie ich zaskakiwała. Co jednak sobie myślał w głębi duszy, nie wiedział nikt.
Tego lata dzieci w okolicy chorowały na świnkę. Kolgrim także, a od niego zaraził się Tarald. Cierpiał bardzo, bo świnka zaatakowała wszystkie węzły chłonne. Pielęgnował go Tarjei, który przyjechał właśnie do domu z Tybingi.
– Masz szczęście, że Irja właśnie teraz oczekuje dziecka.
– Co moja świnka ma z tym wspólnego.
– To będzie twoje ostatnie dziecko.
Tarald zbladł.
– A skąd ty o tym wiesz?
– Na świnkę powinno się chorować w dzieciństwie. Dorośli mężczyźni na ogół ponoszą poważne szkody.
Po wyjściu kuzyna Tarald długo leżał, pogrążony w myślach. Jego ostatnie dziecko… Żeby tylko wszystko dobrze poszło…!
Dręczył go okropny niepokój. Irja nie czuła się ostatnio najlepiej – miewała bóle w plecach i nogach, a przecież musiała zajmować się tym dzikusem, Kolgrimem…
Taralda zdumiewały jego własne reakcje. Miłość do Sunnivy miała w sobie coś z igraszek motyli. Uwielbiał na nią patrzeć, nosić ją na rękach, żyć wraz z nią w jakimś fantastycznym świecie piękna. Nigdy ze sobą nie rozmawiali, wzdychali tylko i zachwycali się wszystkim, przemawiali do siebie pieszczotliwie dziecinnym językiem, a Sunniva przez cały czas odgrywała jakąś rolę, była słodką i bezradną, wciąż za mało kochaną boginką. O Boże, jakże go to w końcu nudziło!