Выбрать главу

Z Irją wprost przeciwnie, mógł rozmawiać o wszystkim. Słuchała i rozumiała. Nigdy go nie drażniła, nigdy nie wyśmiewała jego powagi czy skrępowania, gdy musiał stwierdzić w jakiejś sprawie, że jego rozum nie sięga tak daleko. Tarald odczuwał dla Irji głęboką czułość. Czasami, kiedy był gdzieś daleko, nagle ogarniała go taka gorąca fala uczucia dla niej, takie wzruszenie, że wprost nie mógł oddychać, przełykać śliny, a nawet widzieć wyraźnie. Jakie znaczenie miał jej wygląd? Istniała po prostu Irja, jego ukochana, a do Irji należały zdeformowane nogi, niekształtne ciało i szeroka, ale wzruszająco życzliwa twarz, i on kochał to wszystko.

Często jej to powtarzał. Świadomość, że ją to cieszy, dawała mu jakieś poczucie bezpieczeństwa. A ile ona jemu dawała miłości…!

Tarald odnosił niejasne wrażenie, że w znacznej mierze zasługą jego małżonki jest to, iż stał się dojrzałym mężczyzną o silnym charakterze.

Cecylia przyjechała do domu w środku największych przygotowań do Bożego Narodzenia. Wkroczyła w to ożywiona, zaraźliwie radosna i szczęśliwa, że nareszcie może trochę pobyć w domu. Od pierwszej chwili zaczęła wywierać wpływ na ich życie. Grastensholm nabrało blasku, jakby Cecylia zarzuciła wszystko wokół kwiatami. Także Lipowa Aleja się ocknęła, ale to przede wszystkim dlatego, że i Tarjei przyjechał do domu na święta z Tybingi. On mógł sobie częściej niż Cecylia pozwolić na podróż do domu, bo dziadek Tengel przekazał mu, w tajemnicy, większą część tego co zarobił lecząc ludzi. Nie dlatego, by chciał wyróżniać jednego ze swoich spadkobierców pomijając innych, lecz Silje i on byli zgodni, że Tarjei powinien się kształcić. A na to trzeba pieniędzy. Tengel zawsze starał się jak mógł, gdy chodziło o jego najbardziej uzdolnionego wnuka. Poza tym Tarald i Cecylia mieli przecież także majątek Meidenów, nic więc dziwnego, że Tengel przeznaczył trochę więcej dla rodziny Arego.

Teraz oboje najbardziej uzdolnieni członkowie rodziny zjechali do domu. Wszyscy z radością oczekiwali świąt, nie przeczuwając, jak będą one bogate w wydarzenia.

ROZDZIAŁ X

Ledwie Cecylia zdążyła przekroczyć próg domu w Grastensholm i zamknąć za sobą pięknie rzeźbione drzwi, a natychmiast wszyscy zaczęli ją wypytywać o nowiny z Danii.

– Czy mogłabym najpierw zdjąć okrycie? – szczebiotała uszczęśliwiona.

Był to niezwykle wytworny płaszczyk z czarnej, podbitej futrem materii. Liv, która osobiście pomagała malować murowaną obudowę paleniska, zeskoczyła ze stołka, by powitać córkę, przybyłą tak nagle. Cecylia nie pozwoliła się jej jednak dotknąć, dopóki się nie rozbierze, nie, żadnych białych plam na tym płaszczu!

– Och! jak to cudownie być znowu w domu! Jak wy pięknie tu wszystko urządziliście. Mamo kochana, proszę się jak najszybciej umyć, muszę uściskać was wszystkich… No, nie, zaraz zacznę płakać, a tego nie powinnam robić, solennie to sobie przyrzekłam.

– Ach, ojcze! Jak ja za wami wszystkimi tęskniłam!

Wpadła w objęcia Daga, ogarnięta żalem po wszystkich, którzy już stąd odeszli. Charlotta, Jacob, Sunniva… Należeli do tego domu. I z Lipowej Alei odeszli ci, którzy byli samym jądrem rodziny – Tengel i Silje.

Minęło kilka godzin zanim Cecylia poczuła się tu znowu w domu, a wtedy matka i córka odbyły w dużym salonie szczerą rozmowę w cztery oczy.

– No, a poza tym… Co tam u tego pana o tak dostojnym nazwisku? – zapytała Liv, udając, że nazwiska akurat zapomniała. W rzeczywistości wiele walnych chwil spędziła na marzeniach, wyobrażając sobie Cecylię jako przyszłą margrabinę. Sądząc z listów córki, musiał to być bardzo miły pan.

– U Alexandra Paladina? – pomogła jej Cecylia z udaną swobodą. A owszem, widuję go czasami. Ale tylu mam adoratorów…

– Naprawdę? – rzekła Liv, jakoś nieprzyjemnie poruszona.

– Tak. Mogę wybierać i przebierać. Och, to ten wazon wciąż tutaj jest? No, nie, stałam się okrutnie sentymentalna!

Paplała bez przerwy, żeby zagłuszyć ból. Wkrótce poprosiła, by mogła pójść do swojego pokoju i ogarnąć się po podróży.

Alexander Paladin… Cecylia rozpakowywała się, a myślami wracała do niedawnej przeszłości. Nie mogła zaprzeczyć, że marzyła o nim.

Przeważnie Cecylia przebywała na zamku Frederiksbarg, na północ od Kopenhagi, ponieważ tam właśnie mieszkały królewskie dzieci. Niekiedy do zamku przyjeżdżał także margrabia, ale nie zdarzało się to zbyt często. Od czasu do czasu spotykali się w Kopenhadze, w trakcie jej rzadkich wypraw do stolicy. Były to jednak prawie zawsze spotkania przypadkowe – wpadali na siebie gdzieś na zamkowych korytarzach, albo bywali na tych samych przyjęciach. Zawsze wtedy odbywali dłuższe rozmowy i to nie Cecylia była ich inspiratorką.

Mimo jednak że margrabia chciał, jak się sam wyraził, „otoczyć opiekuńczym ramieniem tę małą, norweską panienkę, tak bezbronną wobec dworskich intryg”, wciąż jakoś dziwnie jej unikał.

Zdarzało się wprawdzie, od czasu do czasu, że przychodził prosić, by mu towarzyszyła na jakiś koncert lub przedstawienie teatralne na zamku, organizowane przez króla. Chętnie się na to godziła i zawsze bardzo dobrze czuła się w jego towarzystwie. Nie mogła jednak nie dostrzegać jakiegoś spłoszonego, niemal zaszczutego wyrazu jego oczu ani ukradkowych spojrzeń innych ludzi.

Nigdy nie powiedział niczego, co by świadczyło, że choć odrobinę jest w niej zakochany. Nigdy jej nie dotknął, z wyjątkiem okoliczności, kiedy znajdowali się w otoczeniu innych. W takich sytuacjach zdarzało się, że kładł jej poufale rękę na ramieniu i szeptał do ucha coś najzupełniej obojętnego, lecz z takim uśmiechem, jakby to był niesłychany sekret.

Potem jednak zawsze żegnał się przed drzwiami jej pokoju, całował uprzejmie w rękę i dziękował za miłe towarzystwo.

Owszem, rozmawiali ze sobą swobodnie. Cecylia jednak traciła orientację i zupełnie nie rozumiała jego postawy, dopóki nie doszło do tych okropnych wydarzeń, które spadły na nią jak bolesne ciosy. Na ich wspomnienie jeszcze teraz rumieniec oblewał jej policzki.

Cecylia uświadomiła sobie, że przerwała pracę. Usiadła na łóżku, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zmęczona podróżą i zgnębiona wspomnieniami, położyła się w końcu, zasłaniając twarz ręką.

Wszystko zaczęło się tuż przed wyjazdem z dziećmi z Frederiksborg do Dalum Kloster, gdzie miały pozostać pod opieką babki, Ellen Marsvin, dalekiej kuzynki tego nikczemnika Jeppe Marsvina, dziadka Cecylii. Pokrewieństwo było jednak tak dalekie, że już prawie zupełnie pozbawione znaczenia. Dobrze, że dzieci mogą tam pojechać, myślała, bo pani Kirsten naprawdę nie jest dobrą matką. Pani Kirsten, osoba pełna temperamentu i porywcza, biła je często tak, że zostawały sińce na całym ciele. Szczególnie okrutnie traktowała najstarszą córeczkę, Annę, bo dziewczynka była podobna do ojca, króla Christiana, a tego Kirsten Munk nie mogła znieść. Cecylia musiała pocieszać biedactwo i, w miarę upływu czasu, stawały się sobie coraz bliższe. Pociechą dla dziewczynki było i to, że ojciec bardzo ją kochał. Zresztą to właśnie mała Anna wyjednała u ojca, że Cecylia została opiekunką także jej młodszych sióstr. Król chciał, żeby pozostała na dworze, Alexander tego chciał i dzieci także. Pani Kirsten i jej ochmistrzyni niewiele mogły więc zrobić. Po kryjomu dręczyły jednak Cecylię złośliwym wytykaniem jej rzeczywistych czy wymyślonych błędów, zaczepkami, złym słowem.