W powozie opowiadali sobie nawzajem o swoich przeżyciach i w końcu Tarjei zapytał, rzecz jasna, o jej romanse i o to, czy znalazła sobie jakiegoś wielbiciela. Wtedy Cecylia opowiedziała historię o Alexandrze Paladinie, bo z Tarjeim zawsze mogła rozmawiać o wszystkim szczerze, choć był od niej pięć lat młodszy.
Gdy usłyszał, co miała do powiedzenia, spoważniał, zagryzł wargi i nie chciał niczego wyjaśniać.
– O co chodzi, Tarjei? – dopytywała się Cecylia niespokojnie.
– Ty naprawdę niczego nie rozumiesz?
– Dokładnie tak samo pytał Alexander. Więc ty wiesz, co to znaczy?
– Tak, nietrudno się domyśleć. Czy jesteś w nim zakochana?
– Nie wiem, ale naprawdę go lubię.
– Nie chciałbym zniszczyć ani urazić twoich szlachetnych uczuć, sądzę więc, że najlepiej, byś została przy swojej niewiedzy.
– Nie! – zawołała Cecylia, chwytając go za klapy. – Ja chcę wiedzieć! Czuję się, jakbym błądziła w ciemnym tunelu i starała się po omacku dotknąć czegoś przyjemnego, ale wokół jest tyle obrzydliwości, że nie mam odwagi dotknąć czegokolwiek.
– Tak, to bardzo trafne porównanie.
– No więc? Albo mi zaraz powiesz, o co chodzi, albo więcej z tobą nie rozmawiam.
– To groźba czy obietnica? – drażnił się z nią Tarjei. – No, ale mówiąc poważnie, czy ty naprawdę nie słyszałaś o takich mężczyznach, jak Alexander?
– Co rozumiesz przez „takich mężczyzn”?
Tarjei skrzywił się niechętnie na myśl, że będzie musiał naruszyć jej niewinny świat.
– Nie oczekuj nigdy miłości z jego strony, kuzynko!
Cecylia wyglądała teraz dosyć żałośnie. Skuliła się w kącie powozu.
– Dlaczego nie?
– Ponieważ istnieją mężczyźni, którzy… ale, na Boga… dziewczyno, czy ty nie pojmujesz, co młody Hans robił w nocy w jego pokoju?
– Nie.
– Oni… Och, Cecylio, rusz głową! Istnieją mężczyźni, którzy nie interesują się kobietami. Nie mogą ich kochać. Oni kochają mężczyzn!
Słowa z trudem torowały sobie drogę do jej umysłu. To, co powiedział Tarjei, brzmiało bezgranicznie głupio.
– Bardzo dobrze rozumiem, że pozycja twojego przyjaciela na dworze jest niepewna – oświadczył Tarjei brutalnie. – Takie sprawy są surowo karane. Niekiedy śmiercią.
– Myślisz, że…
Miała wrażenie, jakby jej mózg został otulony wełną. Nie była w stanie się skupić.
– Tak, tak właśnie myślę – potwierdził Tarjei. – Oni przecież nie siedzą, trzymając się za ręce!
– Ale… – zaczęła Cecylia z powątpiewaniem. – To przecież niemożliwe… Oni przecież nie mogą…
– To już ich sprawa. Ja wiem tylko, że ich miłość może być równie głęboka i czysta jak nasza, tyle, że jest tysiąc razy bardziej dramatyczna.
A ten Hans? Jak on wygląda? Szczupły, urodziwy i bardzo młody. Jej rywal… Nareszcie wyobraźnia Cecylii zaczęła znowu działać.
– Zatrzymaj powóz – bąknęła niewyraźnie. – Muszę wyjść. Potrzeba mi powietrza.
Zanim dotarli do Grastensholm zdołała się jakoś pozbierać. Gruntownie przedyskutowali tę sprawę z Tarjeim i Cecylia dowiedziała się, że zdarzają się też kobiety mające takie same skłonności. Poczuła, że nowy, niepojęty świat otwiera się przed jej naiwną duszą.
Nie chciała nigdy więcej widzieć Alexandra Paladina. Paladyna, jak go nazywano na dworze, nawiązując do dwunastu sławnych rycerzy, paladynów Karola Wielkiego. Paladyn Christiana IV – powiadano o Alexandrze.
– Niech to diabli porwą! – wrzasnęła nagle Cecylia w bezsilnej desperacji i wtedy Tarjei pojął, że najgorsze ma już ona za sobą. Oboje wybuchnęli śmiechem.
Ku zaskoczeniu wszystkich, Cecylia odnalazła drogę do serca Kolgrima.
Następnego ranka zeszła na śniadanie z okrzykiem:
– No, a gdzie się podziewa ta mała bestia?
Kolgrim, już teraz blisko czteroletni, zeskoczył z krzesła i rzucił się ku ciotce z taką siłą, że o mało jej nie przewrócił.
– Kochani, czy macie jakąś uzdę, żeby okiełznać tego szaleńca? – jęknęła i uniosła w górę malca, który chichocząc uszczęśliwiony, ciągnął ją za włosy.
– Co, chcesz mnie powiesić, ty przewrotny diable? – wrzasnęła Cecylia stawiając go na podłodze, po czym rozpoczęli dziką gonitwę po pokojach, przodem Kolgrim, zanoszący się śmiechem, a za nim Cecylia, wykrzykująca wszelkie możliwe przekleństwa.
W końcu z własnej woli dał się schwytać, a ona udawała, że zaraz stłucze go na kwaśne jabłko. Potem, przy stole, siedział tuż przy niej.
Zatroskani członkowie rodziny prosili, żeby się tak nie męczyła, ale ona odpowiadała, że ma znakomity trening z królewskimi dziećmi. Nie uważała też, że mały wygląda jakoś szczególnie odpychająco.
– Nie wiem, gdzie wy macie oczy? – pytała. – Czy nie widzicie, że tu rośnie prawdziwy zdobywca kobiet? Będzie to porywający, budzący lęk a zarazem tak przystojny mężczyzna, że żadna mu się nie oprze.
Zapewne miała rację. Choć trzeba było rzeczywiście szczególnej przenikliwości, by dostrzec przyszłego uwodziciela w raczej osobliwych rysach Kolgrima. Gdyby jednak Sol mogła zobaczyć swojego wnuka, rozpoznałaby go natychmiast. Z czasem Kolgrim stanie się całkowicie podobny do tamtego mężczyzny, którego spotykała podczas swoich wizyt w Rozpadlinie Ansgara, do swego oszałamiająco urodziwego przodka o lodowato zimnych oczach. Tego, który wyglądał tak uwodzicielsko, że Sol drżała ze szczęścia, dopóki nie zobaczyła w jego rękach odciętej kobiecej głowy.
To rysy tamtego mężczyzny ujawniały się powoli w twarzy Kolgrima, tak w pierwszych miesiącach życia groteskowej.
– Czy zrobiłeś dzisiaj coś naprawdę szalonego? – pytała na przykład Cecylia. – A wiesz, co ja uważam za naprawdę szalone? Nie zranienie kogoś, człowieka albo zwierzęcia, bo to po prostu głupie i dla takiego mądrego chłopca, jak ty, to żadna zabawa. Prawdziwe szaleństwo to na przykład pozwiązywać razem firanki, albo schować dziadkowi kapcie, albo coś w tym rodzaju.
Następnego ranka Kolgrim powiązał swoją pościel w ogromny węzeł, na co Irja wpadła w złość:
– Potraktuj to spokojnie – uśmiechała się Cecylia. – Chłopiec potrzebuje ujścia dla swojej nieokiełznanej natury. A to lepsze, niż miałby się rzucać na ludzi lub zwierzęta. Ale nie rozsupłuj tego sama, moja droga. Usiądź i odpocznij, a ja rozplączę węzeł.
Irja posłuchała z wdzięcznością. Cecylia podeszła do niej i pogłaskała ją po policzku.
– Bardzo się cieszę, że jesteś moją bratową – szepnęła serdecznie.
Irja zdołała tylko skinąć głową. Ze wzruszenia nie mogła wykrztusić ani słowa.
Podczas obiadu Kolgrim rzucił w twarz Cecylii swoją kaszę i patrzył, czy ciotka się rozzłości. Lecz gdy ona zamiast tego wyrzuciła mu na twarz swoją kaszę, zaskoczenie całkiem zaparło chłopcu dech. Po czym wpadł we wściekłość, bo poczucia humoru to on akurat nie miał. Cecylia uspokoiła go szybko.
Wytarła siebie i bratanka, a potem przytuliła go mocno.
– Ty, Kolgrim, i ja, jesteśmy dwiema częściami jednej całości – powiedziała. – Oboje pochodzimy z Ludzi Lodu.
– Cecylio, nie powinnaś z nim rozmawiać o Ludziach Lodu! – upomniała Liv.
– Dlaczego nie? Dlaczego się zapierać istnienia w rodzie pięknego i szlachetnego nurtu? No, to porozmawiajmy teraz z mniej szlachetnym potomkiem Ludzi Lodu. – Czy ty wiesz, Kolgrim, że twoja babka umiała czarować?
– Cecylio, na Boga! – syknął Dag.
Ona jednak zdawała się nie zauważać przestrogi.
– Żebyś wiedział, że umiała. To była prawdziwa wiedźma.
Chłopiec słuchał z przejęciem.
– Wielu wśród Ludzi Lodu to czarownicy albo wiedźmy. Mój dziadek też był czarownikiem, ale on się czarami nie interesował.