– Chciałabym bardzo, panie.
– Are.
– A… Are – wyjąkała. Nie przywykła zwracać się do niego po imieniu.
– Posłuchaj mnie, Meto – objął jej ramiona. – Jeśli nie chcesz… – Nie, no jak to się mówi w takich sytuacjach? – Jeśli nie chciałabyś dzielić ze mną łoża, to nie musisz tego robić, bo ja nie należę do tych strasznie ognistych…
Czy to nie zabrzmiało głupio? Tak, na pewno tak, ale nie miał odwagi użyć innych słów.
– Żebyś tylko za mnie wyszła, to ja otoczę cię moją… miłością.
No, teraz to ona zacznie się ze mnie śmiać. Nie, dziwne, ale Meta się nie śmieje…
– Chociaż chciałbym… ech… bardzo bym chciał mieć dziecko, albo dwoje, to z pewnością rozumiesz. I matka ciągle marudzi na ten temat.
Meta pochyliła głowę tak nisko, że widział tylko jej blond włosy na karku.
– Ja też nie jestem z drewna – szepnęła. – Tylko gdy dzieją się takie rzeczy jak dzisiaj, to jakby wszystko, całe życie się dla mnie zamykało.
– Porównujesz mnie z Klausem?
Przerażona spojrzała na wysokiego, silnego chłopca o czarnych włosach i wystających kościach policzkowych, jakim był Are. To dzięki jego powadze i temu, że mocno stał na ziemi czuła się przy nim bezpieczna, uważała, że może na nim polegać i dlatego trwała przy nim wiernie.
– Nie! Och nie, nie robię tego! Ostrożnie przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło. Nic więcej. Ale był dumny, że zdobył się aż na tyle. Meta drżała, ale nie usunęła się.
– Pomyśl o tym – szepnął. Ze wzruszenia głos odmawiał mu posłuszeństwa. – I przynajmniej wróć ze mną do domu! Matka już oczywiście unieszkodliwiła Klausa, tak że nie masz się czego obawiać z jego strony.
O tym wszystkim Silje nic nie wiedziała. Ona – i wciąż dziwiąca się Irja – widziały tylko, że Are wjechał na dziedziniec, a przed nim na koniu siedziała promieniejąca szczęściem Meta. Po drodze do domu odbyli szczerą rozmowę.
– Matko, pobieramy się z Metą! – wołał Are z daleka, jakby chciał zawczasu ubiec wszelkie zastrzeżenia.
Nie było jednak żadnych zastrzeżeń. Silje i Tengel, a także rodzeństwo Arego, wszyscy cieszyli się z ich szczęścia.
A Klaus?
Silje, w kilka dni po tym, jak próbowała połączyć go z Rosą dostrzegła, że oboje przemykają się ukradkiem do stodoły. Uśmiechnęła się do siebie. Rosa będzie na pewno w stanie obejrzeć dumę Klausa.
– Czy oni mają zamiar młócić o tej porze roku? – zapytała zdumiona Irja.
– Można to i tak nazwać – uśmiechnęła się Silje.
Tengel i Charlotta dali Klausowi małe gospodarstwo, które od jakiegoś czasu leżało odłogiem. A on zdołał uczynić Rosę stateczną mężatką na tyle wcześnie, by nie doszło do skandalu. Nim Rosa osiągnęła granicę płodności, urodziło im się dwoje dzieci, którym wprawdzie nie było pisane dokonanie wielkich odkryć, ale które bystrością umysłu znacznie przewyższały i matkę, i ojca.
Meta nie była gorsza. W krótkim czasie wydała na świat, jednego po drugim, trzech chłopców. Nie była też taka oziębła, jeśli chodziło o Arego, o nie.
Mała Irja kochała mieszkańców Lipowej Alei. Wszystkich, bez wyjątku. Ale, rzecz jasna, najbardziej panią Silje.
Własnych rodziców nie mogła jednak zrozumieć. W dalszym ciągu mieszkała w rodzinnym domu i każdego dnia matka pytała niespokojnie:
– Nie idziesz dzisiaj do Lipowej Alei?
Gdy zaś Irja odpowiadała, że nie, bo to Sunniva pomaga dzisiaj pani Silje, matka robiła się zła i wykrzykiwała dlaczego to rozpieszczone dziecko, ta Sunniva, musi się tak do wszystkiego mieszać.
Poza tym Irja zawsze była za słaba, żeby nosić mniejsze rodzeństwo. Teraz, gdy stała się dużo zdrowsza i silniejsza niż dawniej, ofiarowywała swą pomoc, ale rodzice nawet słuchać o tym nie chcieli.
– Nie wolno ci dźwigać nic ciężkiego, bo byś mogła sobie kręgosłup uszkodzić – tłumaczyli troskliwie, ale upominali przy tym zawsze, by się dobrze opiekowała trzema synkami Mety i Arego.
Tego właśnie Irja nie rozumiała. Nie pojmowała bowiem, że jest ich najcenniejszym źródłem dochodu. Wszystko, co otrzymywała w Lipowej Alei, a czasami także w Grastensholm, przynosiła do domu, bo dla niej nie miało to znaczenia. Dlatego jej rodzice tak się bali, by sobie czegoś nie zrobiła. Utraciliby wtedy wszystko, co przynosiła. Jedzenie, ubrania, a przede wszystkim pieniądze, które dostawała od Silje.
Dla niej samej najważniejsze było to, że mogła przebywać w Lipowej Alei. Stopniowo zanikało jej duchowe ubóstwo, brak pewności siebie i niedożywienie, które wyniosła z rodzicielskiego domu. Irja wprost połykała wiedzę i wszystkie umiejętności, jakie mogła przejąć od Silje, Tengela i Mety. Rozkoszowała się też wiernością trojga swoich małych przyjaciół.
Rozwijała się i dojrzewała. Była jednak tak cicha i niewidoczna, że długo nikt tego nie zauważał.
ROZDZIAŁ II
Aleją w kierunku dworu szła młoda dziewczyna. Poruszała się bez wdzięku, bowiem niedożywienie w latach wczesnego dzieciństwa sprawiło, że kości miała pokrzywione i zdeformowane. Teraz zaś osiągnęła wiek, w którym była już w pełni świadoma tego smutnego faktu. Zwłaszcza nogi miała krzywe i choć nosiła długą spódnicę, w żaden sposób nie dało się tego ukryć. Często zdarzało się, że ludzie odwiedzający jej dom rodzinny śmiali się, jak można mieć takie krzywe nogi! A ona nie potrafiła odpowiedzieć ostro ani zuchwale, bo nie leżało to w jej naturze.
Twarz jednak Irja miała zawsze niezwykle pogodną i życzliwą, a oczy promieniały przyjaźnią dla wszystkich. Dziewczyna była niewiarygodnie wytrzymała i nigdy nie mówiła nie, gdy się ją o coś prosiło. Nie miało więc znaczenia, że ciało było niezgrabne i mało urodziwe, a rysy twarzy nie należały do najpiękniejszych.
Irja kończyła właśnie dziewiętnaście lat. Oset stawał się kobietą.
Tego dnia, pod koniec sierpnia, Irja była szczęśliwa. Będą obchodzić urodziny – Tarald, Sunniva i ona. To Silje zdecydowała, żeby wszystkie urodziny połączyć i zorganizować jedno wielkie przyjęcie, na które przyjdzie cała młodzież. Sunniva, jak zawsze czarująca i wrażliwa, była jak elf i Irja wielbiła ją bezgranicznie. Nieraz w swojej samotnej rozpaczy pragnęła być równie krucha i eterycznie piękna jak ona. Nie wiedziała, że rozkwitłe osty także mają piękne kwiaty.
Dziś miała spotkać także Cecylię. Tę śmiałą i radosną Cecylię Meiden, która posiadała cały humor świata i całą jego pewność siebie. Jakież ona miewała repliki! Na samą myśl o tym Irja musiała się uśmiechnąć.
Delikatna Cecylia była o rok młodsza od całej trójki, z tego powodu czuła się źle traktowana i często głośno krzyczała, że dzieje się niesprawiedliwość. Nikt jednak nie potrafił lepiej niż ona bronić swoich praw. Cecylia była osobą bardzo silną psychicznie.
Irja zarumieniła się bezwiednie, gdy pomyślała, że na urodzinach będzie też Tarald. Nie miała odwagi wyrazić tej myśli słowami.
Dopiero dwa miesiące temu uświadomiła sobie, że zakochała się w młodym dziedzicu z Grastensholm. Ale nigdy, nigdy w życiu nikt się o tym nie dowie. Bo czymże była Irja? Brzydką, niezdarną, nic nie znaczącą istotą z nędznego gospodarstwa. Dobrze wiedziała, że ludzie mówią o niej oset.
Liczyła się z tym, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Matka i ojciec przygotowywali ją na to i ona sama taką sytuację akceptowała. Czy w takim razie Bóg nie był bezlitosny, obdarzając ją sercem, które nie chciało podporządkować się okrutnej prawdzie?
Doszła właśnie do końca drogi. Przypomniała się jej legenda o pierwszych ośmiu drzewach tej alei. Opowiadano mianowicie, że każde z nich jest poświęcone jednemu z mieszkańców obu dworów i że drzewa umierają po śmierci tych, z którymi są związane. Dwa drzewa już uschły i zostały zastąpione innymi. Jedno należało do starej baronowej – wdowy, której Irja nigdy nie widziała, a drugie do Sol, pięknej matki Sunnivy. Obie zmarły dość dawno temu i teraz na miejscu starych drzew zdążyły już wyrosnąć nowe.