– To głupio robił.
– Nie, chyba nie tak głupio. Ty nie możesz jednak zapominać, że jesteś także jednym z Meidenów. Jesteś małym baronem. I niech nas Bóg strzeże przed tym baronem – mruknęła na zakończenie.
– Meiden to gówno – oświadczył Kolgrim. – Ja jestem czarownikiem.
– Otóż to. Mówi się, że twoja babka, która poza tym była bardzo piękna, umiała przesuwać przedmioty tylko dzięki temu, że się w nie intensywnie wpatrywała. Tak mi powiedzieli twój dziadek i twoja babcia, to znaczy Dag i Liv.
Oczy Kolgrima stawały się coraz większe.
– Przesuwać przedmioty? Jak?
– No spójrz na przykład na tę małą miseczkę… otóż twoja babka, gdyby tylko mocno, ale to naprawdę mocno wpatrywała się w taką miseczkę, to mogłaby ją przesunąć tu, do mnie. Rozumiesz?
Chłopiec patrzył na miseczkę z takim natężeniem, że aż dostawał zeza.
– No, przesuń się, ty głupia misko! Ona nawet nie drgnęła – skarżył się.
– A coś ty myślał? Twoja babka, Sol, ćwiczyła przez wiele lat, zanim się tego nauczyła.
Cecylia zwróciła się do siedzących przy stole krewnych. Westchnęła ciężko.
– Wiecie co, czasami naprawdę mam takie uczucie, że już kiedyś przedtem żyłam. To przerażające, ale zarazem cudowne uczucie.
Dag i Liv spojrzeli na siebie. Dawno temu Are przekazał im ostatnie słowa Soclass="underline" „Czuję, że wrócę do was. W nowym, sympatyczniejszym wcieleniu”.
Cecylia wiedziała oczywiście, że jest bardzo podobna do Sol, ale tych słów nigdy nie słyszała. Nie powiedzieli jej, bo nie wiedzieli jak by to przyjęła, najchętniej chciałaby zapewne być sobą, a nie jakąś inną osobą, która „wróciła”.
– Ona się przesuwa! – wrzasnął Kolgrim. – Ciociu Cecylio, miska się przesuwa!
– Ha, ale oszukujesz, ty mały lisie!
– Nie oszukuję! Wcale nie!
– Oczywiście, że oszukujesz!. Myślisz, że kątem oka nie widzę twojej ręki? Chodź, Kolgrim! Spróbujemy wymyśleć coś naprawdę zabawnego i naprawdę zakazanego.
– Taaak! – wrzasnął Kolgrim: – Matko, moje ubranie!
Irja pomogła mu się ubrać, wdzięczna Cecylii, że chce się chłopcem zająć. Spodziewała się rozwiązania dosłownie w każdej chwili i Kolgrim bardzo ją męczył. Liv miała ręce pełne roboty z przygotowaniami do świąt. Wszyscy byli bardzo zajęci.
Dzień przed wigilią trzeba było wezwać położną.
Cecylia żartowała z brata:
– Czy nie można było staranniej tego zaplanować, Taraldzie? Kto ma czas zajmować się noworodkiem, kiedy wszyscy leją świece i robią kiełbasy?
– Wszystko jest od dawna gotowe, Cecylio – powiedziała Liv. – Nie denerwuj Taralda jeszcze bardziej. Pamiętaj, że on ma bolesne doświadczenia z porodami w tym domu!
– Och, to nie on ma bóle! Jego obowiązki, jeśli o to chodzi, były raczej przyjemne!
– Są też cierpienia psychiczne, Cecylio. Nie bądź taka cyniczna.
– Czy wy myślicie, że ja tak mówię poważnie? – rzekła Cecylia z żalem.
Po chwili zawołała wesoło:
– A gdzie się podziewa mój mały potwór?
Kolgrim pojawił się natychmiast nie wiadomo skąd i podbiegł do miłosiernej ciotki.
– Chodź, mój trollu. Pójdziemy sobie na dwór, ty i ja – zaproponowała Cecylia. – Myślę, że nic tu po nas. Mama Irja ma zamiar dać ci małą siostrę albo brata, co ty na to?
Kolgrim chwycił leżący na stole nóż i zaczął nim wymachiwać, jakby go wbijał w jakąś wyimaginowaną istotę. Oczy płonęły mu gniewnie.
– Nie, no wiesz co! – rzekła Cecylia chłodno. – Jeśli zrobisz coś temu małemu dziecku, to mowy nie ma, żebym cię zabrała na wielki bal czarowników. Bo trzeba ci wiedzieć, że tam nie przyjmą nikogo, kto wyrządził krzywdę swemu małemu rodzeństwu. Przychodzi tam wielki, okropny troll, tysiąc razy większy niż całe Grastensholm i pyta: „Czy wszyscy popełnili naprawdę wielkie niegodziwości? ” Na to wszystkie małe trolle odpowiadają – „tak”. Po czym on pyta znowu: „A czy byliście mili dla wszystkich, którzy są od was mniejsi?” Bo musisz sobie zapamiętać, że jest to dla trolla bardzo ważne.
Kolgrim wytrzeszczał oczy i przytakiwał. Był tak przejęty, że łykał powietrze otwartymi ustami. Głośno przy tym mlaskał.
Cecylia mówiła dalej.
– Wszystkie trolle odpowiadają, że tak, lecz wielki troll rozgląda się wokół uważnie, po czym mówi: „Ale Kolgrim nie był miły dla swego braciszka”, albo siostrzyczki, zależnie od tego, co będzie. Po czym pokazuje palcem na Kolgrima i powiada: „Wynoś się stąd! Wynoś się! Nie chcemy cię tu więcej widzieć, bo ty nie jesteś, prawdziwym trollem. Byłeś niedobry dla mniejszych i dlatego nie wolno ci tu nigdy więcej przychodzić!” Wtedy wszystkie trolle cię wypędzą. Czy chcesz, żeby tak właśnie było, Kolgrimie?
Chłopiec gwałtownie potrząsnął głową, oniemiały z wrażenia.
– Czy wciąż chcesz być niedobry dla tego dziecka, które się urodzi?
– Nie, już nigdy! Kiedy pójdziemy do trolli?
– Najpierw musisz trochę podrosnąć. Pójdziemy tam oboje, kiedy dosięgniesz do tej tarczy, tam, na ścianie.
Kolgrim mierzył wzrokiem odległość tarczy od podłogi. Jego oczy mówiły wyraźnie, co myśli. A może by tak podstawić stołek? Żeby przyspieszyć?
– Będę bardzo miły. Dla tego małego dziecka, chciałem powiedzieć.
– W porządku. Takim cię lubię, Kolgrim. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, karzełku?
Chłopiec zarzucił jej ręce na szyję tak, że mogła spojrzeć wprost w siarczane, żółte oczy.
– Nie masz innego przyjaciela? – spytał zazdrośnie.
Dlaczego jej musiał przypomnieć, akurat teraz?
– Nie, nie mam innego przyjaciela – odparła bezbarwnie. Wiedziała jednak, że teraz potrzebna jest chłopcu.
Dag, który przysłuchiwał się całej tej historii o trollach, rzekł z namysłem:
– Powinnaś rozmawiać z nim raczej o chrześcijańskiej etyce, Cecylio, a nie…
– Ależ tak właśnie robię, ojcze! Tylko ją trochę nagięłam do jego potrzeb. Czy nie rozumiecie jakie normy ten chłopiec uznaje? A właśnie dzisiaj trzeba mu poświęcić szczególnie dużo uwagi.
– Oczywiście, rozumiemy to przecież.
– Czy czarownice też tam przychodzą? – dopytywał się Kolgrim.
– No jasne! Całe tłumy! I wodnice, i strzygi, i karzełki, i wiedźmy, i upiory…
– A czarownicy też?
– Setki.
Malec wzdychał uszczęśliwiony.
– No, chłopcze, idziemy stąd! Pójdziemy do ciotki Mety, do Lipowej Alei. Ona już pewno upiekła świąteczne placki. Zakradniemy się do kuchni i skubniemy po kawałku!
– Jasne! – ucieszył się Kolgrim.
Dag potrząsał z niedowierzaniem głową. Nie było to bardzo rozsądne, ale nigdy przedtem nie widzieli Kolgrima naprawdę szczęśliwego, więc przymykali oczy na szalone metody wychowawcze Cecylii.
– Ciekawe, jak masz zamiar zorganizować ten bal czarownic? – mruknął Dag pod nosem.
– O, do tego czasu wyrośnie na pewno z iluzji – odparła Cecylia.
Wyszli akurat w odpowiednim momencie, bo Irja zaczynała już mieć bardzo częste bóle.
ROZDZIAŁ XI
Akuszerka ujęła się pod boki.
– Znowu ma się urodzić dziecko Ludzi Lodu i nie mogę go przyjmować sama. Nigdy nie zapomnę tamtego porodu, kiedy Kolgrim przyszedł na świat.
Chciała, żeby młody Tarjei także przy tym był. Bo pan Tengel miał do niego zaufanie.
Po licznych wahaniach i wątpliwościach zgodzili się w końcu wezwać kuzyna.
Był to teraz młodzian blisko osiemnastoletni, średniego wzrostu, o dziwnie wyrazistych rysach twarzy i tak przenikliwym spojrzeniu, że ludzie, na których patrzył czuli się nieswojo i zaczynali się zastanawiać, czy nie mają czegoś na sumieniu. Wiadomo było, że na uniwersytecie dużo pracuje i że w ciągu minionych lat uczynił poważne postępy w sztuce leczenia, zarówno w szkole, jak i w samodzielnych studiach! To naprawdę godny dziedzic Tengela, a ponadto lepiej wykształcony i w swoich działaniach bardziej staranny.