Tak, pastorowa była słodka. Siedziała w takim miejscu, by jednocześnie mogła obserwować i wiernych, i swego męża. Jakaż ona ładna, myślała Cecylia. Blond loki pod czapką matrony otaczały małą twarzyczkę w kształcie serca, o wielkich oczach i małych ustach. Zbyt małych ustach, które z latami będę się coraz bardziej zaciskać, pomyślała Cecylia, która często bywała złośliwa wobec osób nie budzących w niej sympatii. A Julii nie cierpiała w najwyższym stopniu. Zimne spojrzenie, powiedział Tarald. Ale nie na pierwszy rzut oka. Na zgromadzonych w kościele wiernych spoglądała łagodnie. A teraz… teraz nie odrywała wzroku od męża. Jej oczy zwężały się, pełne wyrzutu za każdym razem, gdy pastor niepewnie plątał się w kazaniu. Po chwili spojrzenie Julii padło na Cecylię. Było lodowate, nieprzejednane.
Ona wie, pomyślała Cecylia przerażona. Wie, że Martin i ja rozmawialiśmy. Że dobrze się ze sobą czujemy i rozumiemy się nawzajem. A nawet podejrzewa, że doszło do czegoś więcej! Ten mały, świętoszkowaty potworek ma po prostu robaczywą wyobraźnię!
Odpowiedziała ufnym, otwartym spojrzeniem, przyglądając się przyjaźnie, co musiało tamtą strasznie irytować.
Tymczasem myśli Julii dalekie były od łagodności.
A więc to ona, ta wywłoka, która poluje na mego męża! Ale co, na Boga, Martin w niej widzi? Przecież wcale nie jest ładna, nie mogłaby się nawet równać ze mną! Ciemnorude włosy, już tylko to jedno świadczy, że to grzesznica, i ma bezwstydne oczy. Tak, bezwstydne, chociaż próbuje wyglądać niewinnie. Wiem to na pewno! Wiem, że chciałaby mi odebrać męża po to, by zostać pierwszą damą w parafii. Sprowadziłaby go na manowce, gdyby tylko mogła. Ale nie uda jej się to żadną miarą, zresztą zaraz wyjeżdża! Szkoda, że nie zdążę się na niej zemścić. A ta druga siedząca obok niej na ławce? Nie pani Liv, ona jest zbyt silna…
Już nie planowała tego wszystkiego na zimno i świadomie, to tkwiło głęboko ukryte w jej duszy. Gdyby znała Liv lepiej, wiedziałaby, jak łatwo ją zranić. Może najłatwiej ze wszystkich. Julia jednak nigdy nie starała się nikogo dobrze poznać.
Młodsza z kobiet, myślała, ta beznadziejnie niezgrabna. Co ona robi w Grastensholm, tego Julia nie mogła pojąć. Wiejska dziewucha, córka biednego chłopa… a pozycją niemal przewyższa pastorową! Zgroza i obraza boska!
Kiedy nabożeństwo dobiegło końca i ludzie tłoczyli się ku wyjściu, Julia stanęła przy drzwiach, by witać i pozdrawiać parafian. Pastor czynił to samo, lecz z drugiej strony wejścia i Julia nie mogła słyszeć tego, co mówi.
(Dzień dobry, matko Alvhilde, jak tam z waszym najmłodszym? O, to miło słyszeć! Nie, dzień dobry, Peter, pomogła kocia skórka? A czy to mała Merete? Ona jest najmłodsza, prawda? Jak urosła!)
Wreszcie nadeszli oni – rodzina Meidenów. Szli na końcu, bo zajmowali pierwsze ławki, tuż przy ołtarzu. Julia skończyła całowanie i obejmowanie małych dzieci i wyciągnęła ku nadchodzącym małą, miękką dłoń, sprawiającą wrażenie, że jest zupełnie pozbawiona kości i że, gdyby ją mocniej ścisnąć, zostanie zmiażdżona. Liv ujęła rękę pastorowej i obie panie wymieniły kilka obojętnych, choć uprzejmych słów.
– Domyślam się, że to jest panna Cecylia? – zapytała Julia, przygotowując się jednocześnie do przywitania z Irją. Martin, po drugiej stronie wejścia wyglądał na przestraszonego, lecz on także musiał rozmawiać z parafianami, wojowniczo patrząc
– Tak – odparła Cecylia, wojowniczo patrząc jej prosto w oczy. Zdaje mi się, że nie miałam przyjemności…
– Jestem tutejszą pastorową – oświadczyła Julia wściekła że ktoś może nie wiedzieć, kim ona jest. – Może nie jestem zbyt okazała, jeśli chodzi o wzrost, ale służę parafii najlepiej, jak potrafię – skończyła, zadowolona z siebie.
– A tak, Martin wspominał mi o pani – powiedziała Cecylia, przeciągając się leciutko, jak kot.
Wspominał? Wspominał?
– Pan Martinius – poprawiła ją Julia łagodnie, lecz z lodowatym spojrzeniem. – O, a oto panienka z Eikeby, prawda? Czy to ciebie nazywają Oset? Zabawne imię.
– Baronowa Irja jest moją bratową – oświadczyła Cecylia. – Cała rodzina bardzo ją kocha. Ona i ja jesteśmy przyjaciółkami z dzieciństwa. A oset, pani pastorowo, jest bardzo silną rośliną. Mówić o kimś oset to okazywać mu szacunek!
Julia nie potrafiła już dłużej zachować maski. Głos pozostał wprawdzie łagodny i przyjazny, ale nie przebierała w słowach.
– Tak, rodzina Meidenów zawsze lubiła chłopów, zarówno jeśli chodzi o towarzystwo, jak i o wzory postępowania.
– No właśnie – potwierdziła Cecylia, udając naiwną, jakby brała słowa pastorowej za dobrą monetę. – W tym jest nasza siła.
– Schodzić do niższych warstw społecznych? Czy duńska rodzina nie ma na ten temat nic do powiedzenia?
– My mieszkamy w Norwegii i uważamy się za Norwegów. A norweska szlachta może robić, co jej się podoba, zwłaszcza że i tak nie mamy takich przywilejów jak Duńczycy.
Czy ona na wszystko ma odpowiedź, zastanawiała się Julia zaciskając zęby, i zaraz uderzyła poniżej pasa:
– Ale to się może źle odbijać na potomstwie, prawda?
Piekielne babsko! – pomyślała Cecylia, starając się ze wszystkich sił bronić Kolgrima.
– Jak dotychczas niczego takiego nie zauważyliśmy – odparła swobodnie. – Wręcz przeciwnie, trochę świeżej krwi może nam tylko wyjść na zdrowie. Domyślam się, że pani nie widziała jeszcze Mattiasa, małego synka Irji. To najładniejsze dziecko w okolicy. A czy pani także ma dzieci?
Tego dla Julii było za wiele. O mało nie wyrwało jej się: „Taka niemoralna to ja nie jestem”, lecz uznała, że lepiej nie zagłębiać się w mroczne strony swojego małżeństwa. Ta niegodziwa kobieta mogłaby się poczuć usprawiedliwiona, że pocieszała pana Martiniusa
Z bladym uśmiechem powiedziała więc, że nie, odwróciła się i bez słowa pożegnania odeszła do męża. Cecylia, mrużąc oczy jak kot, pociągnęła za sobą Irję, by dogonić Liv i Daga. Uznała, że wygrała ten pojedynek.
– Ależ to żmija! – rzekła do Irji. – Wystrzegaj się jej!
Irja, bardziej prostolinijna i łatwowierna, uważała, że Cecylia obeszła się zbyt surowo z tą drobną, miłą żoną pastora.
Cecylia miała wyjechać następnego dnia, lecz statek musiał jeszcze zostać w porcie z powodu jakiegoś uszkodzenia i podróż trzeba było odłożyć. Wiadomość o tym przyszła na czas, nie musiała więc czekać w Oslo i zyskała jeszcze jeden dzień w domu. Wykorzystała go do ostatniej chwili.
Po południu poszła na cmentarz, niosąc woskowe świece na groby. Ze smutkiem odwiedzała tych wszystkich, których tak kochała, a których zabrakło już wśród żywych.
Przyszłość rysowała się przed nią dość beznadziejnie. Wracała do Danii na dwór, przeciwko czemu zresztą nic nie miała, a nawet uważała, że to interesujące próbować dać królewskim dzieciom trochę radości.
Lecz Alexander? Jak zdoła spojrzeć mu w oczy? W każdym razie szukać go nie będzie i może się już więcej nie spotkają.
A Martin? Taki do tamtego podobny, za co tak go polubiła. Jakie bolesne i nieszczęśliwe jest jego małżeństwo!
Długo chodziła po cmentarzu. Przyglądanie się świecom płonącym spokojnie na grobach wpływało na nią dziwnie kojąco, wyobrażała sobie, że to dusze zmarłych przyszły na spotkanie z nią. Bardzo by chciała móc porozmawiać ze swoimi bliskimi, właśnie teraz. Tacy byli rozumni, dziadek Tengel, czy babcia Charlotta, albo drobna Silje, która tyle wiedziała dzięki niezwykłej intuicji.
Zmierzch już zapadał, a ona wciąż stała. W końcu pozbierała resztki starych bukietów, jakieś puste naczynia i zaniosła to do szopy za kościołem, gdzie przechowywano szpadle, wiadra i inne rzeczy, które nie powinny poniewierać się byle gdzie w tym miejscu spokoju. Już miała zamknąć za sobą drzwi, gdy wśród drzew przy kościelnym ogrodzeniu dostrzegła jakąś postać.