Выбрать главу

– Ona czy jakaś inna. Wy, mężczyźni, nigdy nie potrafiliście panować nad swoimi żądzami! Ale… Martinie… Mam do ciebie prośbę.

– Powiedz, o co chodzi.

– Nie chcę rozwodu. Nigdy bym nie zniosła takiego wstydu. Chciałabym cię prosić o dwie rzeczy. Żebyś rozważył propozycję biskupa… dokładnie. I… i… żebyś mnie nauczył kochać.

– Julio! – szepnął Martin.

– Nie teraz! Nie tak od razu – przerwała mu pospiesznie. – Ale powoli, powoli!

Zabrakło mu sił, żeby odpowiedzieć. Myślał o Cecylii, której nie miał więcej zobaczyć. A potem o swojej wieloletniej miłości do Julii, miłości, która nigdy nie doczekała się spełnienia i dlatego zgasła. Czy mogłaby ponownie zapłonąć?

– Spróbuję – obiecał, starając się, by nie było słychać obrzydzenia w jego głosie.

Julia wróciła do siebie.

Nie była zadowolona. Zapobiegła wprawdzie jednej katastrofie, mianowicie temu, że Martin wykrzyczy w kościele jej wstyd. I prawie jej obiecał, że będzie się ubiegał o godność proboszcza przy katedrze. Jaką jednak ceną musi opłacić to zwycięstwo! Z estetycznego punktu widzenia Martin był mężczyzną pociągającym i to nie do niego osobiście odczuwała wstręt. Jej wypaczony pogląd na sprawy miłości i grzechu określał stosunek Julii do mężczyzn w ogóle. Nigdy nie myślała o tym, by pozostać niezamężną, starą panną, to byłoby zbyt dotkliwe dla jej próżności. Martin zaś był najsympatyczniejszy ze wszystkich mężczyzn, których spotkała. I najłatwiej było nim manipulować. Linię postępowania Julii wyznaczały ambicje, jakie żywiła co do jego i własnej kariery.

Teraz jednak musiała przyjąć jego miłość. Musi pozwolić, by ją dotykał niecierpliwymi, pożądliwymi palcami, tak jak dotykał tę szlachecką dziwkę, co w Julii budziło nieopisany wstręt. Taki sam, jaki tego rodzaju myśli budziły w niej zawsze, jeszcze w dzieciństwie, na długo zanim spotkała Martina.

Dylemat, wobec którego postawił ją teraz, był zbyt trudny! Jedynie zemsta mogła przynieść jej ulgę. Na mężu zemścić się nie mogła, bo wtedy by ją opuścił. Cecylia zaś wyjechała.

Została jednak Irja, parweniuszka na Grastensholm. Ona zapłaci za wszystkich!

ROZDZIAŁ XIII

Po wyjeździe Cecylii Kolgrim popadł w dawną apatię i brak zainteresowania otoczeniem. Był zły, rozkapryszony i wyłącznie opowieść Cecylii o wielkim czarowniku przepędzającym dzieci, które dokuczają młodszym zdawała się powstrzymywać go od otwartego ataku na małego Mattiasa. Irja bardzo się nad nim użalała i robiła co mogła, by mu umilić życie, lecz nie była, niestety, Cecylią.

– Kiedy ona wróci? – pytał co chwila.

– Jak tylko będzie mogła, Kolgrimie. Bo ona też bardzo chce cię znowu zobaczyć. Za rok, może za dwa.

Chłopiec wzdychał ciężko na te słowa, zaś Irja, w głębi duszy, także. Cecylia była błogosławieństwem dla wszystkich, mimo że, prawdę mówiąc, mieszała małemu w głowie. Chociaż wszystkie te śmieszne opowieści o trollach i wiedźmach oraz wszelkie sekrety o Ludziach Lodu zdawały się nie czynić mu żadnej szkody, raczej wprost przeciwnie.

Stał teraz i tłukł kijem w łóżko, wściekły, lecz myślami jakby gdzie indziej. Irja nie miała już siły prosić go, by przestał. Zresztą, skoro mogło go to zająć, choćby na chwilę…

Mały Matttas patrzył na nią swoimi łagodnymi, przyjaznymi oczkami. Czasami zimno jej się robiło ze strachu na myśl, co Kolgrim mógłby zrobić. Dlatego też starała się zawsze dawać mu tyle miłości, ile mogła i baczyła, by nie okazywać, jak mocno kocha młodszego.

Wiedziała, że Liv i Daga zdumiewa fakt, iż Kolgrim, bez wątpienia dotknięty dziedzictwem Ludzi Lodu, nie wykazuje żadnych niezwykłych cech ani umiejętności zazwyczaj temu dziedzictwu towarzyszących. Irja słyszała o nich – o Sol, która umiała zabijać, nie dotykając ofiary, o Hannie, która znała wszelkie mroczne sprawy świata i ubóstwiała Złego, o budzącym grozę gniewie Tengela…

Aż zadrżała, pojmując, że mieli dużo szczęścia, jeśli chodzi o Kolgrima. Był po prostu małym, nieszczęśliwym dzieckiem. Objęła go i przytuliła, a on, jak zwykle, odsunął ją obojętnie od siebie.

Irja przygryzła wargi, czuła się rozpaczliwie bezsilna. Dziś miała jeszcze jedno zmartwienie. Jej ukochany Tarald zrobił się dziwnie nerwowy w ostatnich dniach i jakiś nieobecny. Siedział posępny, pogrążony we własnych myślach, gryzł kciuk i stukał nogą w krzesło. Musiała powtarzać po kilka razy, nim drgnął i odpowiedział.

Irja była przestraszona i bezradna. Ma mnie dość? – zastanawiała się. – Żałuje tego, co zrobił? – Tarald wyszedł do pracy bez słowa.

Weszła pokojówka, więc Irja odebrała Kolgrimowi kij, choć nie obeszło się bez walki.

– Gość do pani baronowej.

Chociaż pokojówka pochodziła z tego samego środowiska co Irja, w jej głosie nie było żadnego lekceważenia czy niechęci. Spokojna, życzliwa ludziom Irja była przez służbę lubiana i poważana. Być może żywili dla niej trochę współczucia, ale zapewne i dumę z tego, że młody pan wybrał dziewczynę z ich stanu.

– Gość? Do mnie? – zdziwiła się. – Czy to ktoś z Eikeby?

– Nie, pani baronowo. To żona pastora.

– O, mój Boże! Byłabyś dobra zająć się na chwilę chłopcami?

– Oczywiście.

Pokojówka dobrze wiedziała jakiej odpowiedzialności się podejmuje. Dwaj bracia nigdy nie byli pozostawiani sami sobie. Nie ucieszyła się specjalnie tym, że musi zajmować się nieobliczalnym Kolgrimem, ale rozumiała, że ktoś przecież musi to zrobić. Chłopak zaczął też natychmiast kopać w krzesło, żeby zobaczyć, czy pokojówka się zdenerwuje. Ona jednak dobrze wiedziała o co mu chodzi i trzymała nerwy na wodzy.

Irja zeszła do salonu, gdzie czekała Julia. W ostatniej chwili młoda baronowa powstrzymała się, żeby przed nią nie dygnąć.

Pani Julia była, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej doskonała niż zwykle w swoim eleganckim, acz niebywale prostym stroju.

Interesu, z którym tu przyszła, Irja nie pojmowała. Jakieś pytania i prośba o radę w sprawie starej matki Augustyny, z drugiego końca parafii. Dlaczego przyszła z tym do Irji, która nic nie wiedziała o matce Augustynie?

Piękna pani nie zabawiła długo. Zdecydowanie podziękowała za coś orzeźwiającego do picia i zaczęła się żegnać. Gdy włożyła rękawiczki i stała gotowa do wyjścia, rzuciła ze smutnym uśmiechem, jakby mimochodem:

– A przy okazji… Proszę przekazać pozdrowienia małżonkowi, droga baronowo Meiden, i powiedzieć, że już się na niego nie gniewam. Postanowiłam puścić tę całą historię w niepamięć!

Irja patrzyła na nią pytająco.

– Nic nie rozumiem…

– Och, przecież wiemy jak trudno żyć mężczyźnie, gdy jego żona jest w błogosławionym stanie. Przyznam, że i było to dla mnie szokujące, ale już nie żywię urazy.

Ruszyła ku drzwiom. Irja stała jak ogłuszona, pośrodku pokoju, a jej czerwone dłonie zwisały bezwładnie wzdłuż bioder.

– Tarald? – powtarzała bezradnie. – Czyżby on… Nie rozumiem.

Pani Julia, która obok wysokiej Irji wydawała się jeszcze mniejsza i delikatniejsza niż zwykle, spłoszona przysłoniła dłonią usta.

– O Boże, czy on nic nie mówił? – Nie, no nic się nie i stało, proszę zapomnieć o tym, co powiedziałam, proszę, droga, miła… och, to okropne! Ale ja myślałam… Własna żona i wszystko… Och, proszę zapomnieć!

Irja nie spuszczała z niej wielkich, wytrzeszczonych oczu.

– I proszę nie wspominać małżonkowi, błagam panią – powtarzała pastorowa, wyraźnie nieszczęśliwa. – Ja mu już wybaczyłam, więc nie ma potrzeby rozgrzebywania starych spraw. Mężczyznom tak trudno panować nad własnymi żądzami i byłoby mu na pewno przykro, gdyby mu wypominać takie mało ważne zdarzenie. Już się z pewnością otrząsnął z tego bzdurnego zadurzenia, bo przecież to był tylko taki nierozsądny wybryk z jego strony. Proszę mu zatem nie wspominać o tym, niech zapomniane pozostanie zapomnianym. Żegnam, pani Irjo, i dzięki za nieocenioną pomoc!