– Nie, mam się z nim spotkać w karczmie. Przychodzi tam prawie każdego wieczora, bo ze względu na swoje zajęcie wciąż jeździ po dystrykcie Akershus.
– Rozumiem. No, Bogu dzięki, mamy parę dni. Tylko nie zrób niczego nieprzemyślanego, Taraldzie.
– Nie, obiecuję ci – odparł wdzięczny, że ona bez wahania powiedziała „my”, „my mamy parę dni”.
– Jesteś taka dobra, Irjo. Jak mogłaś pomyśleć, że chciałbym cię zdradzić?
Tarald leżał i ogarniał go coraz większy gniew. Gdy opowiedział Irji o karcianym długu, poczuł ulgę i dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo Julia zraniła jego żonę.
– To jej nie może ujść bezkarnie – oświadczył oburzony. – Chodź, Irjo! Nie możemy tak tego zostawić.
Zerwał się z łóżka i pociągnął ją za sobą.
– Chodźmy na dół, do rodziców. Trzeba im to powiedzieć! Możesz zawołać kogoś do dzieci?
– Oczywiście. Ale…
Tarald nie chciał o niczym słyszeć. Irja szybko wezwała pokojówkę, żeby posiedziała przy śpiących chłopcach i zeszli na dół do rodziców Taralda, siedzących przy kominku. Liv szyła, Dag przeglądał swoje papiery.
– O – zdziwiła się Liv. – Myślałam, że poszliście już spać. Co się stało? Wyglądacie na bardzo przejętych.
– Bo jesteśmy – odparł Tarald. – Zaraz usłyszycie zupełnie szaloną historię!
Irja musiała więc jeszcze raz opowiedzieć o wizycie Julii, słowo po słowie. I o tajemniczym ostrzeżeniu Cecylii.
– Ależ to bezwstydne! – powiedział Dag wstrząśnięty, gdy skończyła. – Wprost trudno uwierzyć.
– Tak, ona tu dzisiaj rzeczywiście była – potwierdziła Liv, poruszona. – Powinniśmy z nią porozmawiać, ale pan Martinius jest naszym przyjacielem…
– On wyjechał do sąsiedniej parafii – rzekł Dag wstając. – Chodźcie dzieci. Jedziemy zaraz na probostwo! Czegoś takiego w moim domu nie będę tolerować. Mogła przecież narobić niepowetowanych szkód.
Wszyscy czworo ubrali się szybko do wyjścia i przekazali służbie wiadomość, dokąd się udają. Irji drżały ręce, gdy wkładała rękawiczki. Nie bardzo miała ochotę na spotkanie z duchową ozdobą parafii.
Pani Julia, szeleszcząc sztywnymi spódnicami, wyszła im na spotkanie do dużej sieni. Pobladła na twarzy, ale panowała nad sytuacją.
– Co za miła wizyta, tak późnym wieczorem – powiedziała, jak zwykle ukrywając złośliwości w eleganckich zwrotach. – Czemu zawdzięczam ten honor?
Głos zabrał Dag jako asesor i sędzia.
– Pani Julio, wystąpiła pani wobec mojej synowej z ciężkim oskarżeniem przeciw mojemu synowi. Proszę łaskawie wytłumaczyć się z tego!
Julia skuliła się. Ponieważ jej własne małżeństwo miało czysto formalny charakter, nie wzięła pod uwagę czegoś takiego, że małżonkowie mogą się darzyć wzajemnym zaufaniem. Nigdy by się nie spodziewała, że ta głupia, beznadziejna Irja ośmieli się wspomnieć mężowi o tym, co od niej usłyszała! Ale, ona mu to na pewno rzuciła w twarz podczas kłótni. Ta myśl sprawiła Julii przyjemność.
– Nie wiem, o co pani Irja oskarżyła swego męża, niezależnie od tego jednak, co ona mu zarzuca, ja przecież wyraźnie prosiłam, by mu tego oszczędziła. Pani Irja postąpiła inaczej i, moim zdaniem, zachowała się nielojalnie.
Oczy Taralda miotały skry.
– Irja niczego mi nie zarzuca i o nic mnie nie oskarża, pani Julio! Po prostu nie rozumie nic z tego, co pani jej opowiedziała, więc mnie zapytała. Zasmucona, ale spokojna.
Julia poczuła się bardzo niedobrze. Czegoś takiego spodziewała się najmniej. I sam asesor przychodzi z pretensjami. Cóż to za dziwaczne stosunki panują u tych snobów z Grastensholm? Dobrze, że Martininusa nie ma w domu!
– A co ja takiego powiedziałam o panu, panie Taraldzie? – zapytała chłodno.
– Że nastawałem na pani cześć, kiedy Irja oczekiwała dziecka. Że nie umiałem opanować swoich żądz i zainteresowania panią. To śmieszny pomysł! Kocham Irję, a pani nic mnie nie obchodzi, nie tylko dlatego, że jest pani żoną mojego najlepszego przyjaciela, lecz po prostu pani mnie nie pociąga.
To była już zbyt grubiańskie i Dag powstrzymał go gestem.
Julia roześmiała się, ale zabrzmiało to nienaturalnie.
– Ależ mili państwo, to kompletne nieporozumienie! Nigdy przecież nie powiedziałem, że pan Tarald mnie osobiście czynił jakieś propozycje! Mówiłam, że to pewna dziewczyna z naszej parafii była narażona na pana zaczepki i pan dobrze o tym wie, panie Taraldzie. Dziewczyna przyszła do mnie ze skargą, a ja byłam pełna oburzenia, że pan mógł zrobić coś takiego swojej małżonce.
Irja znowu poczuła się niepewnie, lecz Tarald nie dał się zbić z tropu.
– Ale kłamstwa! – krzyknął rozgniewany. – Co to za dziewczyna?
– Nie, tego nie mogę panu powiedzieć. Zresztą sam pan dobrze wie, o kogo chodzi.
– Otóż nie wiem! A nie chodzę śpiąc i odkąd ożeniłem się z Irją, nie upijam się. Więc o co tu właściwie chodzi?
Liv, dotychczas milcząca, podeszła do Julii i położyła jej ręce na ramionach.
– Biedna pani Julia. Pani jest chora – rzekła łagodnie i podprowadziła oniemiałą kobietę do kanapy. – Proszę usiąść. Pani jest po prostu samotną, nieszczęśliwą istotą, dręczoną zmartwieniami, o których my nie mamy pojęcia.
W końcu jednak pastorowa odzyskała mowę.
– Chora? Ja? To wy macie zwyrodniałe dusze. Było tak, jak powiedziałam, pewna dziewczyna z parafii przyszła i… przyszła i powiedziała mi o tym, to ona, oczywiście, była chora. Tak. Tak właśnie było!
Zdołała się już opanować, znowu była spokojna i łagodna, jak zawsze.
– Powinniśmy więc puścić w niepamięć tę nieprzyjemną historię, która wyniknęła z czystego nieporozumienia. Dziewczyna ma źle w głowie i coś sobie ubzdurała…
Teraz Irja nie ustępowała.
– Ja zdecydowanie odniosłam wrażenie, że to pani Tarald się jakoby narzucał. A wiem, że on tego nie zrobił.
– To nie byłam ja, mogę na to przysiąc – oświadczyła Julia. – To tamta dziewczyna.
W mądrych oczach Liv pojawił się błysk.
– Kiedy to wszystko miało miejsce?
– To było… niech sobie przypomnę…Tak, to było w sierpniu!
– Jest pani tego pewna?
– Muszę się zastanowić! Dziewczyna była u mnie w końcu sierpnia. Tak, że to musiało się stać na krótko przedtem.
– Dziękuję za odpowiedź – rzekła Liv spokojnie. – Wtedy Tarald ciężko chorował na świnkę. Przez cały miesiąc leżał w łożu. Nie sądzę, by wtedy miał siły uwodzić kobiety.
Julia wstała, uznając rozmowę za zakończoną.
– Jest tak, jak mówiłam. Dziewczyna musiała sobie to wszystko wymyśleć.
Widocznie jednak ich sceptyczne miny podziałały jak kropla, która przepełniła czarę.
– Państwo nie chcą wierzyć żonie pastora? Wierzą państwo raczej swojemu rozpustnemu synowi, który oszukuje swoją paskudną, podobną do ostu żonę i kłamie jej w żywe oczy?
Meidenowie długo przyglądali się jej bez słowa, a Julia zbyt późno spostrzegła, że posunęła się za daleko. Oni jednak zbierali się już do wyjścia.
– Ze względu na pani męża nie będziemy dalej roztrząsać tej sprawy – oświadczył Dag zimno.
Liv potwierdziła skinieniem.
– Od dawna wiedzieliśmy, że jego małżeństwo nie jest szczęśliwe i zastanawialiśmy się, dlaczego. Teraz już wiemy. Biedny Martin! Biedna pani Julia! Ze wszystkich najbardziej żal mi pani, bo panią dławi własna pycha i niezdrowe ambicje. I jakieś psychiczne zahamowania.
Meidenowie wyszli. Julia wściekła otworzyła jeszcze za nimi drzwi i wrzeszczała tak, że było ją słychać na całej plebanii.
– Nie wyobrażajcie sobie, że możecie być tacy zarozumiali, o nie! Wiem takie rzeczy o waszej córce, że to was zaraz sprowadzi na ziemię, jak się dowiecie!