Nie wiedziała też, że zabiera ze sobą do Danii zarodek nowego życia, przekazany jej przez młodego, nieszczęśliwego pastora z parafii Grastensholm.
Przy jej pozycji na dworze oznaczało to katastrofę.
Z niepokojem oczekiwała spotkania z Alexandrem Paladinem. Odnosiła wrażenie, że przybyło jej wiele lat od czasu, gdy widzieli się po raz ostatni. Cecylia nie miała pojęcia, jak powinna się wobec niego zachować. Jeżeli w ogóle odważy się go zobaczyć. Żaden inny mężczyzna nie znaczył dla niej tak wiele, jak ten wysoki, z pozoru silny i pewny siebie margrabia. Ta prawda stawała się dla niej coraz bardziej oczywista.
W roku 1625 miało się okazać, który z wnuków Tengela odziedziczył po przodkach żółty błysk zła w oczach.
Przede wszystkim jednak był to rok rozpadu.
Tarjei opuścił już rodzinę. Został beznadziejnie wplątany w toczącą się w Niemczech wojnę, która wybuchła w dalekich Czechach jeszcze w roku 1618, a potem rozprzestrzeniała się na wszystkie strony z powodu nieczystych interesów małych i większych książąt. Wojna miała szaleć w Europie przez trzydzieści lat, a dotychczas minęło ich dopiero siedem.
Król Christian IV od dawna miał ochotę włączyć się do walki. Było raczej wątpliwe, czy powodują nim motywy czysto religijne. Równie mocno pociągały go podboje i możliwość zyskania osobistego prestiżu. Duńska Rada Państwowa była jednak skąpa, hamowała zapędy króla, nie godziła się dać ani pieniędzy, ani wojska.
Niebezpieczna stawała się konkurencja Gustawa II Adolfa ze Szwecji, wojownika dużej klasy, władcy głęboko religijnego. Gdyby Christian się nie pospieszył, Gustaw Adolf mógł zostać wodzem protestantów w wyprawie przeciwko postępującym naprzód katolikom w Niemczech. Przywództwo zaproponowano obu królom, lecz władca szwedzki spełniał więcej warunków.
Christian podjął więc działania na własną rękę, bez przyzwolenia Rady Państwowej. Obiecał protestanckim sojusznikom, że wystawi armię złożoną z wielu tysięcy piechoty i dragonów. Z entuzjazmem zaczął zbierać wojsko. Przeważnie europejskich żołnierzy zaciężnych, obok, rzecz jasna, duńskich poborowych. Próbował też wcielać do wojska norweskich chłopów, choć akurat w tym względzie Dania miała niedobre doświadczenia. W chłopach norweskich nie było w ogóle ducha walki!
To zresztą ocena dość niesprawiedliwa. Bo niby dlaczego duńscy królowie mieliby oczekiwać waleczności od Norwegów? Ci mogli się bić za Norwegię, duńskie kłopoty ich nie obchodziły.
Christian IV bardzo szybko przestał więc werbować Norwegów na tę wojnę. Nim jednak powziął taką decyzję, zdążono załadować cały statek chłopskimi synami, siłą wcielonymi do wojska, wyrwanymi z rodzinnych zagród w okolicach Oslo i Akershus.
Pewnego pięknego dnia, wczesną wiosną, duńscy werbownicy dotarli da parafii Grastensholm. Przerażone rodziny musiały patrzeć jak ich młodzi, silni synowie są, mimo rozpaczliwego oporu, uprowadzani z domów.
Wiadomości o wydarzeniach rozchodziły się błyskawicznie, młodzi ludzie uciekali więc i ukrywali się. Liv wysłała Irję do lasu, by odszukała Taralda i poleciła mu zostać w leśnym szałasie, dopóki Duńczycy nie opuszczą parafii. Młoda kobieta pobiegła natychmiast, z sercem tłukącym się ze strachu, że mogłaby stracić męża w jakiejś bezsensownej wojnie. Szukała w panice, by go odnaleźć, nim będzie za późno.
Klaus i Rosa o niczym jednak nie słyszeli. Werbownicy zaskoczyli ich, gdy przyszli zabrać ich młodego syna, Jespera.
Klaus, teraz pięćdziesięcioletni, patrzył na nich z rozpaczą.
– Na wojnę? Bić się? Z kim?
– Z katolikami, rzecz jasna, w Niemczech.
– A co ta za stworzenia? Trolle jakieś, czy co?
– Czyś ty głupi, człowieku? Pojmujesz chyba, że musimy bronić naszej wiary przed papistami.
Klaus popatrzył na nich bezradnie. Określenie papiści nic mu nie mówiło. Rosa i młodsza córka płakały, a Jesper daremnie próbował się wyrywać.
– Gdzie są te Niemcy? – dopytywał się Klaus.
Werbownicy tracili cierpliwość.
– O, daleko, na południu.
– Na południe od Akershus?
– O Boże, na południe od Danii.
Klaus zawył.
– Nie dam mojego chłopaka, żeby się bił z kimś, o kim nic nie wiemy, w jakimś kraju, tak daleko stąd. Nie możecie go zabrać, ja muszę się rozmówić z panem baronem.
– To rozkaz króla i wszyscy muszą mu być posłuszni, baron także. Chodź, chłopcze.
– Ojcze! – krzyczał Jesper rozdzierająco, gdy wyciągnęli go z zagrody. Klaus biegł za nim, z twarzą zalaną łzami. Próbował wyszarpnąć syna, lecz żołnierze odepchnęli go kolbami karabinów tak, że upadł z trudem łapiąc powietrze.
W Lipowej Alei Are patrzył przerażony na werbowników.
– Obaj moi synowie? Ale ja już mam jednego daleko, w świecie, a tych dwu potrzebuję w gospodarstwie. Nie obejdziemy się bez nich!
– Jesteś jeszcze młody i energiczny, człowieku, sam dasz sobie radę z gospodarką. Jego Wysokość potrzebuje twoich synów. To wielki zaszczyt walczyć za ojczyznę.
– Za jaką ojczyznę! – parsknął Are ze złością.
– Za Danię, oczywiście, i za naszą wiarę.
– Gwiżdżę na jedno i na drugie! Nie poślę swoich synów na niepewny los w walce, która nas nie dotyczy.
Przerwał mu Trond.
– Pozwól mi pójść, ojcze! Zawsze marzyłem o tym, by być żołnierzem. Zostać oficerem i zdobyć sławę.
– Ależ Trond! My nie możemy cię utracić!
– Ja wrócę! – zapewnił syn. – Może nawet jako kapitan, ojcze.
– Jesteście przecież tacy młodzi. Brand ma dopiero szesnaście lat!
Duński werbownik odparł brutalnie:
– Armaty nigdy nie pytają o wiek mięsa. Twoi synowie są rośli i silni. Chodźcie chłopcy, przygotujcie się do drogi!
Meta zaczęła krzyczeć z rozpaczy.
– Stul pysk, babo! – wrzasnął żołnierz. – Już nie można wytrzymać tych babskich lamentów.
Możliwe, że król byłby zgorszony, gdyby wiedział jak sobie poczynają jego ludzie, by zdobyć dla niego wojowników. Aż takiego zdecydowania chyba od nich nie oczekiwano. W każdym razie, jak powiedziano, zaniechał przymuszania biednych Norwegów i tylko ta jedna grupa, załadowana na statek, została bez żadnej przyczyny rzucona na europejskie pola bitewne. Król wolał doświadczonych, zaciężnych żołnierzy, którzy całe swoje życie poświęcili zdobywaniu sławy i pozbawieniu życia jak najwięcej wrogów, wszystko jedno jakich.
Także w Grastensholm Dag stoczył swoją walkę z werbownikami. Irja zdążyła już wrócić z uspokajającymi wiadomościami. Tarald jest bezpieczny, a wraz z nim kilku parobków.
– Nie, nie możecie zabrać mego syna, on jest tutaj głównym zarządcą majątku – oświadczył Dag zdecydowanie. – A zresztą nie ma go w domu, wyjechał, żeby kupić dobre ziarno na wiosenne siewy.
– Gdzie jest teraz?
– Nie wiemy. Miał odwiedzić kilka miejsc w całym dystrykcie.
– A kiedy wróci?
– Wyjechał wczoraj i liczył, że podróż zajmie mu parę dni.
– Werbownicy rozglądali się. Właściciel majątku, asesor, baron Meiden był człowiekiem wpływowym. Lepiej zostawić go w spokoju. Pokiwali więc niechętnie głowami i poszli sobie.
W chwilę później Liv, stojąca z Kolgrimem przy oknie, zobaczyła furę z młodymi mężczyznami, zjeżdżającą drogą w dół, w stronę kościoła. Za wozem maszerowali królewscy werbownicy.
Serce jej się ściskało na ten widok. Rozpaczliwe krzyki pojmanych chłopców niosły się aż do Grastensholm.
– Nie chciała, by Irja to zobaczyła. Z pewnością było wśród nich wielu jej krewnych z Eikeby.