Выбрать главу

– Cześć – mruknęła. Głos miała łagodny, przypominał szept, niemal pozbawiony modulacji. – Jeśli chciał porozmawiać z moimi rodzicami, to źle trafił, bo właśnie wyszli.

– Tak, po to właśnie go przyprowadziłem. Kiedy wrócą?

Wzruszyła ramionami i strzepnęła popiół na podłogę.

– Nie powiedzieli. Spali w szpitalu, więc prawdopodobnie wrócili do motelu, żeby się odświeżyć. Może przyjdą tej nocy, może dopiero jutro.

– Rozumiem. A jak ty sobie radzisz?

– Świetnie. – Spojrzała na sufit i kilka razy nerwowo postukała obcasem.

Raoul podniósł rękę, by poklepać ją po plecach w typowym lekarskim geście, jednak jej spojrzenie go powstrzymało. Natychmiast opuścił dłoń.

Pomyślałem, że to twarda dziewczyna, ale zapewne nie jest jej łatwo.

– Jak się ma Woody? – spytał Melendez-Lynch.

To pytanie wyraźnie ją rozwścieczyło. Napięła się, upuściła papierosa i zmiażdżyła go butem. Łzy zebrały się w kącikach jej ciemnych oczu.

– To ty jesteś lekarzem! Dlaczego sam nie odpowiesz na to pytanie?! – Zacisnęła zęby, odwróciła się i uciekła.

Raoul nie patrzył mi w oczy. Podniósł niedopałek i wrzucił go do popielniczki. Przyłożył dłoń do czoła, głęboko wziął oddech i na jego twarzy pojawił się grymas. Zapewne bardzo bolała go głowa.

– Chodźmy – mruknął z rezygnacją. – Wejdźmy do środka.

Nabazgrany ręcznie napis w dyżurce pielęgniarek głosił: „Witamy w krainie medycyny ery kosmicznej”.

Tablica ogłoszeń była obwieszona karteczkami z harmonogramami, wyciętymi z czasopism dowcipami rysunkowymi oraz grafikami dawkowania chemioterapii. Dostrzegłem też ozdobione autografem zdjęcie jednego ze słynnych graczy Dodgersów. Obok bejsbolisty stał wózek z łysym chłopcem, który trzymał w obu rękach kij i nabożnie wpatrywał się w sportowca. Ten chyba nie czuł się najlepiej w towarzystwie malca oplecionego rurkami kroplówki.

Raoul wyjął ze skrzynki kartę zdrowia, obejrzał ją, po czym odchrząknął i wcisnął guzik na tablicy nad biurkiem. Kilka sekund później do pomieszczenia zajrzała ubrana na biało tęga kobieta.

– Tak? Och, witam, doktorze Melendez. – Spojrzała na mnie pytająco.

Raoul przedstawił mnie pielęgniarce, która nazywała się Ellen Beckwith.

– No dobrze – powiedziała z wyższością. – Na pewno znajdziemy tu dla pana coś do roboty.

– Doktor Delaware pełnił niegdyś funkcję głównego psychoterapeuty pododdziału modułów sterylnych. To ekspert o międzynarodowej sławie. Zajmuje się psychologicznymi skutkami wymuszonej izolacji.

– Och, to świetnie. Miło mi pana poznać.

Uścisnąłem podaną mięsistą dłoń.

– Ellen, kiedy państwo Swope’owie wrócą na oddział? – zapytał Raoul.

– Nie wiem, doktorze. Siedzieli tutaj przez całą noc. Dotychczas przychodzili codziennie, więc powinni się zjawić za jakiś czas.

Melendez-Lynch zacisnął zęby.

– Jesteś bardzo pomocna, Ellen – mruknął drwiąco.

Pielęgniarka zmieszała się, wyglądała teraz na zwierzę złapane w sidła.

– Przykro mi, doktorze, ale rodzice pacjentów nie muszą nam się opowiadać…

– Mniejsza o to. Jeśli chodzi o stan chłopca… wiesz coś więcej niż to, co widnieje w jego karcie?

– Nie, doktorze, teraz czekamy tylko na… – Uchwyciła spojrzenie, jakim ją obrzucił, i na moment zamilkła. – Właśnie zamierzałam zmienić pościel w sali numer 3, więc jeśli nie ma pan dalszych pytań…

– Idź, idź. Najpierw jednak sprowadź mi Beverly Lucas.

Ellen zerknęła na tablicę wiszącą na przeciwległej ścianie pokoju.

– Jakiś czas temu opuściła oddział. Wzięła pager.

Raoul podniósł wzrok na sufit i podkręcił wąsa, pod którym lekko drżały usta – jedyna oznaka jego straszliwej migreny.

– W takim razie zadzwoń na pager, na miłość boską!

Pielęgniarka odeszła pospiesznie.

– I ci ludzie uważają się za specjalistów – warknął. – Czują się równi lekarzom i sądzą, że potrafią z nimi współpracować. Kompletna bzdura!

– Używasz jakichś leków przeciwbólowych? – spytałem.

Pytanie to zbiło go z tropu.

– Co takiego? Och, moja migrena nie jest aż tak straszna – skłamał gładko i błysnął wymuszonym uśmiechem. – Czasami coś biorę.

– Próbowałeś autohipnozy albo akupunktury?

Pokręcił głową.

– Powinieneś. To naprawdę działa. Nauczysz się siłą woli rozszerzać własne naczynia krwionośne albo uciskać odpowiednie miejsca.

– Nie mam czasu na naukę.

– To nie trwa długo, jeśli pacjent ma silną motywację.

– Tak, no cóż… – przerwał mu dźwięk telefonu. Odebrał, wydał polecenia do słuchawki i ją odłożył.

– Zjawi się za chwilę. Beverly Lucas, pracownica opieki społecznej. Wprowadzi cię we wszystko.

– Znam Beverly. Odbywała tu praktykę studencką, gdy byłem na stażu.

– No i co?

– Zawsze uważałem ją za przebojową osóbkę.

– Skoro tak mówisz. – Popatrzył z powątpiewaniem. – Niezbyt mi pomogła w sprawie Swope’ów.

– Mnie również może się nie powieść, Raoul.

– Ty to co innego. Myślisz jak naukowiec, a równocześnie potrafisz nawiązać kontakt z pacjentami. Posiadasz rzadką kombinację różnych cech, przyjacielu, i właśnie dlatego cię wybrałem.

Prawdę mówiąc, nigdy mnie nie wybierał, ale nie podjąłem tematu. Może po prostu zapomniał o początkach naszej współpracy.

Wiele lat temu Melendez-Lynch otrzymał rządową dotację na badanie medycznych aspektów odosobnienia chorych na raka dzieci w sterylnym środowisku. Owe „środowiska” przybyły do szpitala z NASA i były plastikowymi modułami używanymi do kwarantanny astronautów powracających z wypraw kosmicznych w celu ochrony przed zainfekowaniem reszty społeczeństwa kosmicznymi bakteriami. Moduły były stale filtrowane powietrzem. Równomierny przepływ był niezwykle ważny, ponieważ nie dopuszczał do powstania obszarów, w których zbierałyby się i rozmnażały zarazki.

Znaczenie skutecznej ochrony chorych na raka przed mikrobami było oczywiste dla każdego, kto choć trochę rozumiał zasady chemioterapii, bowiem wiele leków używanych do zabijania nowotworów niszczyło także układ immunologiczny organizmu. Równie duża liczba pacjentów umierała w trakcie kuracji zarówno z powodu infekcji, jak i samej choroby.

Raoul miał jako naukowiec doskonałą reputację, toteż rząd chętnie przysłał mu cztery moduły i przekazał do dyspozycji mnóstwo pieniędzy. A on natychmiast stworzył minioddział i laboratorium, podzielił chore dzieci na dwie grupy: eksperymentalną i kontrolną; te drugie leczono w normalnych salach szpitalnych konwencjonalnymi metodami, używając w celu izolacji masek i fartuchów. Zatrudnił mikrobiologów, którzy monitorowali poziom zarazków. Załatwił sobie dostęp do komputera w Kalifornijskim Centrum Techniki, gdzie analizował dane.

Wtedy ktoś zwrócił uwagę na ewentualne szkody psychologiczne.

Raoul wyśmiał ryzyko, jednak ludzie z eksperymentalnego zespołu medycznego zaczęli mieć wątpliwości, zwłaszcza że doświadczeniu poddawano bardzo małe dzieci, nawet dwuletnie. Miesiące w plastikowym pokoju, podczas których skóra dziecka nie miała żadnego kontaktu ze skórą innych ludzi, oddzielenie od normalnych życiowych czynności… „Środowisko” z pewnością pełniło funkcję ochronną, lecz również mogło się okazać szkodliwe. Tak czy owak, większość lekarzy uważała, że eksperymentowi należy się dobrze przyjrzeć.

W owym czasie byłem psychologiem stażystą i otrzymałem tę pracę tylko dlatego, że żaden inny terapeuta nie chciał mieć nic wspólnego z nowotworami. Poza tym nikt nie miał ochoty współpracować z Raoulem Melendezem-Lynchem.