Выбрать главу

Wyciągnął pęk kluczy z kieszeni.

– Chodźcie, udowodnię wam, że ich tam nie ma. Ale potem odejdziecie, tak?

– W porządku.

Miał na sobie workowate spodnie, które trzepotały, gdy szedł przez asfalt. Mamrotał coś przy tym i pobrzękiwał kluczami.

Przekręcił klucz. Drzwi zaskrzypiały, gdy je otwierał. Weszliśmy do środka. Na widok pokoju recepcjonista zbladł, a Beverly wyszeptała: „O mój Boże”. Mnie też ogarnęło przerażenie.

Pokój był mały, mroczny i kompletnie zdemolowany.

Ktoś powyciągał rzeczy rodziny Swope’ów z trzech kartonowych walizek, które leżały zgniecione na jednym z dwóch pojedynczych łóżek. Ubrania i przedmioty osobistego użytku walały się po całym pomieszczeniu: szampon, odżywka i płyny czyszczące wyciekły z pękniętych butelek, znacząc lepkie szlaki na wytartym dywanie. Części kobiecej bielizny wisiały na statywie plastikowej lampy ściennej. Książki i gazety podarto i porozrzucano niczym konfetti. Wszędzie znajdowały się puszki i pudełka po jedzeniu, ich zawartość tworzyła na podłodze zakrzepłe kopce. Pokój śmierdział zgnilizną i stęchłym powietrzem.

Dywanik obok łóżka też był brudny. Widniała na nim ciemnobrązowa nieregularna plama szeroka na piętnaście centymetrów.

– Och, nie, tylko nie to – jęknęła Beverly.

Złapałem ją w ostatniej chwili, żeby nie upadła.

Nie trzeba szpitalnego doświadczenia, żeby rozpoznać plamę zaschniętej krwi.

Irańczyk zbladł. Bezgłośnie poruszał szczękami.

– Chodźmy. – Chwyciłem go za ramię i wyprowadziłem. – Teraz koniecznie trzeba powiadomić policję.

Znajomy funkcjonariusz policji może się czasami okazać niezwykle przydatny. Szczególnie jeśli jest to akurat twój najlepszy przyjaciel. Zgłaszając zbrodnię, masz wówczas pewność, że nie uzna cię za podejrzanego. Dałem sobie spokój z numerem 911 i zadzwoniłem pod wewnętrzny numer Mila. Był akurat na zebraniu, ale tak długo naciskałem, aż go wywołali.

– Detektyw Sturgis.

– Witaj Milo, mówi Alex.

– Cześć, stary. Wyrwałeś mnie z fascynującego wykładu. Najwyraźniej zachodnia strona naszego pięknego miasta zmieniła się ostatnio w wielką wytwórnię syntetycznych narkotyków. Właściwie nie rozumiem, co mam wspólnego z tą sprawą, ale jak tu przekonać przełożonych. No dobra, o co chodzi?

Opowiedziałem mu o motelowym pokoju i Milo natychmiast zmienił ton.

– Zostań tam i nie pozwól nikomu niczego ruszać. Wysyłam ludzi. Pewnie pojedzie cała ekipa. Może się zrobić zbiegowisko, więc zadbaj o swoją towarzyszkę. Niech się nie wystraszy. Ucieknę jakoś z tego zebrania i przyjadę jak najszybciej. W razie kłopotów powołaj się na mnie. Mam nadzieję, że nie zaczną się wówczas jeszcze bardziej nad tobą znęcać.

Odłożyłem słuchawkę i wróciłem do Beverly. Popatrzyła na mnie otępiałym wzrokiem w sposób typowy dla podróżników, którym przytrafiło się coś złego w obcym kraju. Otoczyłem ją ramieniem i posadziłem obok recepcjonisty, który mamrotał coś do siebie po persku.

Po drugiej stronie kontuaru stał ekspres do kawy. Podszedłem do niego i napełniłem trzy kubki. Irańczyk przyjął kawę z wdzięcznością, chwycił kubek w obie dłonie i pił, głośno przełykając. Beverly postawiła swój kubek na stole i dalej trwała w bezruchu. Ja sączyłem kawę. Mogliśmy tylko czekać.

Pięć minut później dostrzegliśmy pierwsze błyskające światła radiowozów.

6

Z dwóch muskularnych policjantów w cywilu jeden był blondwłosym białym, drugi – czarnym jak węgiel Murzynem, który wyglądał niczym fotograficzny negatyw partnera. Beverly i mnie zadali tylko kilka pytań, natomiast irańskiemu recepcjoniście poświęcili znacznie więcej czasu. Najwyraźniej poczuli do niego instynktowną niechęć, którą w sposób charakterystyczny dla policjantów z Los Angeles maskowali przesadną uprzejmością.

Większa część ich przesłuchania miała oczywiście związek ze Swope’ami. Pytali, kiedy ich ostatnio widział, jakie samochody wjeżdżały i wyjeżdżały z parkingu, kto wezwał policję. Gdyby wierzyć słowom recepcjonisty, motel stanowił oazę niewinności, a on sam nigdy nie miał do czynienia ze złem.

Policjanci odgrodzili taśmą teren wokół domku numer 15. Widok radiowozu na środku parkingu wyraźnie wzbudził popłoch – w wielu oknach zauważyłem poruszające się firanki. Policjanci również to dostrzegli i żartowali, że warto wezwać obyczajówkę.

Dwa kolejne czarnobiałe samochody wjechały na parking. Wysiadło z nich czterech mundurowych, którzy przyłączyli się do pierwszych dwóch. Po chwili dotarła furgonetka techników i nieoznakowany brązowy matador.

Mężczyzna, który wysiadł z matadora, miał około trzydziestu pięciu lat, był duży, mocno zbudowany, ale poruszał się lekko. Na twarzy miał ślady dawnego trądziku. Krzaczaste brwi ocieniały zmęczone oczy o zaskakująco jasnozielonej barwie. Jego czarne włosy zostały przycięte krótko z tyłu i z boków, natomiast były znacznie dłuższe na czubku głowy na przekór wszelkim modom; grzywka opadała na czoło. Podobnie niemodnie prezentowały się jego baczki, sięgające aż do płatków uszu, oraz jego strój: zmięta sportowa, bawełniana, kraciasta marynarka w zbyt intensywnym odcieniu turkusu, granatowa koszula, szarobłękitny pasiasty krawat i jasnoniebieskie spodnie, które wisiały nad cholewami zamszowych kozaczków.

– A ten to kto? – zdziwiła się Beverly.

– To jest właśnie Milo.

– Twój przyjaciel… – Była wyraźnie zakłopotana.

Milo naradził się z mundurowymi, potem wyjął notes i ołówek, przestąpił taśmę zawieszoną przy wejściu do domku numer 15 i wszedł do środka. Został tam przez jakiś czas. Gdy wyszedł, robił notatki.

Dużymi krokami skierował się do recepcji. Spotkaliśmy się przy drzwiach.

– Witaj, Alex. – Jego wielka, miękka dłoń wręcz pochłonęła moją. – Straszny bałagan… tam w środku. Tak naprawdę jeszcze nie wiem, jak nazwać to, co zobaczyłem.

Dostrzegł Beverly, podszedł i się przedstawił.

– Jeśli będzie się pani trzymać tego faceta – wskazał na mnie – z pewnością wpakuje panią w kłopoty.

– Zauważyłam.

– Spieszy się pani? – spytał.

– Nie wracam już do szpitala – odparła. – Na dziś mam zaplanowany tylko jogging o piętnastej trzydzieści.

– Jogging? Stymulację sercowo-naczyniową? Tak, tak, też próbowałem biegać, ale zaczęło mnie kłuć w piersiach, a przed oczyma zatańczyły mi wizje jawnie zapewniające mnie o mojej śmiertelności.

Uśmiechnęła się zakłopotana. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie podejrzewała nawet, jak wspaniale jest czasem mieć Mila obok siebie… z bardzo wielu powodów…

– Proszę się nie martwić, nie zepsujemy pani harmonogramu dnia. Chciałem tylko wiedzieć, czy może pani poczekać do czasu, aż przesłucham pana… – zajrzał do notesu – Fahrizbadeha. To nie powinno potrwać długo.

– Poczekam.

Wyprowadził recepcjonistę na zewnątrz. Poszli razem do piętnastki. Beverly i ja siedzieliśmy w milczeniu.

– Okropne – wydukała w końcu. – Ten pokój. Tyle krwi.

– Siedziała sztywno na krześle i ściskała kolana.

– Może chłopcu nic nie jest – powiedziałem bez większego przekonania.

– Mam nadzieję, że masz rację.

Po chwili Milo wrócił z Irańczykiem, który, nie patrząc na nas, wszedł za ladę, po czym zniknął na zapleczu.

– Bardzo mało spostrzegawczy facet – podsumował Milo.

– Ale sądzę, że był szczery. Mniej więcej. Najwyraźniej ten motelik należy do jego szwagra. On sam studiuje wieczorowo zarządzanie i pracuje tutaj, zamiast się wysypiać. – Popatrzył na Beverly. – Co może pani powiedzieć o tych Swope’ach?