Выбрать главу

Opowiedziała z grubsza to, co usłyszałem od niej na pododdziale modułów sterylnych.

– Interesujące – zastanowił się, gryząc ołówek. – Więc może o to chodzi. Rodzice w pośpiechu zabrali dziecko z miasta, co wcale nie jest przestępstwem, póki szpital nie poda ich do sądu. Do koncepcji wyjazdu nie pasuje mi tylko samochód. Na pewno by go tu nie zostawili. Mam też drugą hipotezę: członkowie sekty załatwili całą sprawę za przyzwoleniem rodziców. To również nie jest zbrodnia. Jeśli jednak tego pozwolenia nie uzyskali, mamy do czynienia z prymitywnym porwaniem.

– A krew? – spytałem.

– No tak, krew. Technicy określili grupę. 0Rh+. Mówi wam to coś?

– O ile dobrze pamiętam dane z karty chorobowej – odparła Beverly – Woody i rodzice mają grupę zero. Nie jestem pewna czynnika Rh.

– Tej krwi nie było dużo. Na pewno nie tyle, ile traci człowiek zastrzelony lub zadźgany… – Dostrzegł wyraz jej twarzy i urwał.

– Milo – wtrąciłem – chłopiec choruje na raka. Nie jest jednak w stanie terminalnym… w każdym razie nie był wczoraj. Niestety trudno przewidzieć rozwój jego choroby. Może się rozwinąć i zaatakować główne naczynia krwionośne albo przekształcić się w białaczkę. Jeśli doszło do którejś z tych dwóch sytuacji, chłopiec mógł mieć nagły krwotok.

– Jezu! – jęknął mój przyjaciel. – Biedny malec.

– Co zamierzacie zrobić? – spytała Beverly.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby ich odnaleźć, ale, szczerze mówiąc, nie będzie to łatwe. Mogli do tej pory dotrzeć niemal w każde miejsce na świecie.

– Może roześle pan chociaż rysopisy? – nalegała.

– Już to zrobiliśmy. Natychmiast po telefonie Alexa skontaktowałem się z władzami w La Viście. Rządzi tam niepodzielnie jeden człowiek, szeryf Houten. Twierdzi, że nie widział ostatnio nikogo z rodziny Swope’ów, ale obiecał bacznie się rozglądać. Całkiem dokładnie opisał mi ich wszystkich, a ja telefonicznie przekazałem rysopisy komu trzeba. Dostała je drogówka, policja w Los Angeles, San Diego i wszystkie ważniejsze komisariaty pomiędzy tymi miastami. Nie wiemy jednakże, jakim pojazdem się przemieszczają, nie znamy numerów rejestracyjnych, co utrudnia poszukiwania. Ma pani jeszcze jakieś sugestie?

W jego pytaniu nie było złośliwości ani sarkazmu. Szczerze prosił o pomoc w trudnej sprawie. Beverly nieco się speszyła.

– Nie bardzo – przyznała. – Niczego nie potrafię wymyślić. Po prostu mam nadzieję, że znajdziecie małego.

– Ja również… Mogę ci mówić po imieniu?

– Och, jasne.

– Widzisz, Beverly, na razie nie wymyśliłem żadnej genialnej teorii w tej sprawie, ale obiecuję, że będę nad tym intensywnie pracował. Jeśli coś ci przyjdzie do głowy, zadzwoń do mnie. – Wręczył jej wizytówkę. – Cokolwiek ci przemknie przez myśl, dobrze? A teraz może któryś z moich ludzi odwiezie cię do domu?

– Alex mógłby…

Milo uśmiechnął się szeroko.

– Muszę przez kilka minut pogawędzić z Alexem. Lepiej załatwię ci transport. – Podszedł do sześciu policjantów, wybrał z grupy najprzystojniejszego: szczupłego wysokiego mężczyznę, który miał czarne kręcone włosy i białe lśniące zęby. Przyprowadził go do nas, do recepcji.

– Pani Lucas. A to jest funkcjonariusz Fierro.

– Dokąd pojedziemy, proszę pani? – Policjant kurtuazyjnie uchylił czapki.

Beverly podała mu adres w Westwood. Bez słowa poprowadził ją do radiowozu.

Ledwie wsiadła, Milo poszperał w kieszeni koszuli i zawołał:

– Hej, Brian, zaczekaj.

Fierro się odwrócił. Milo skierował się w stronę samochodu. A ja poszedłem za nim.

– Czy ten przedmiot kojarzy ci się z czymś, Beverly? – Wręczył jej płaskie reklamowe pudełko z zapałkami.

Obejrzała je dokładnie.

– „Adam i Ewa. Posłańcy. Usługi”. Tak, jedna z pielęgniarek mówiła mi, że Nona Swope załatwiła sobie pracę jako posłaniec. Zdziwiłam się. Po co podejmuje pracę, skoro przybyła tutaj wraz z rodziną jedynie na krótki czas? – Przyjrzała się jeszcze uważniej pudełeczku. – Co to za agencja? Czyżby Nona dorabiała jako prostytutka?

– Obawiam się, że jest to możliwe.

– Od razu wiedziałam, że to szalona dziewczyna – odrzekła z gniewem i oddała reklamówkę Milowi. – Masz jeszcze jakieś pytania?

– Nie, chwilowo nie.

– W takim razie chciałabym pojechać do domu.

Milo dał znak policjantowi. Fierro siadł za kierownicę i uruchomił silnik.

– Nerwowa kobitka – ocenił Milo po odjeździe radiowozu.

– Kiedyś była słodką dziewczyną – odpowiedziałem. – Ale wieloletnia praca na oddziale onkologicznym bardzo człowieka zmienia.

Mój przyjaciel zmarszczył brwi.

– Niezły bałagan w tym domku – oświadczył.

– Paskudnie to wygląda, nieprawdaż?

– Chcesz, żebym spekulował? Pokój przetrząsnął ktoś naprawdę rozwścieczony. Może któreś z rodziców, osoba przygnębiona i rozżalona ciężką chorobą swojego dziecka, a równocześnie przerażona i zdezorientowana własnym czynem. W końcu potajemnie wywieźli dziecko ze szpitala… Pracowałeś już z ludźmi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Widziałeś, by ktoś dostał takiego szału?

Cofnąłem się myślami o kilka lat.

– Tak, ciężkiej chorobie zawsze towarzyszy gniew – odparłem. – Większość ludzi wyżywa się głównie słownie, urządzając potworne awantury lekarzom. Niektórzy jednak rzeczywiście dostają szału. Pamiętam, jak ojciec chorego dziecka pobił lekarza stażystę. O groźbach nawet nie warto wspominać, to normalka. Pewien facet, który stracił nogę w wypadku na polowaniu, miał córkę chorą na nowotwór nerek. Trzy tygodnie później zmarła, a on dzień po jej śmierci wpadł do szpitala z dwoma pistoletami. Najbardziej wybuchowo reagują zazwyczaj ludzie, którzy w ogóle nie dopuszczają do siebie myśli o możliwości śmierci własnego dziecka i nie chcą z nikim rozmawiać o jego chorobie.

Przyszło mi do głowy, że mój opis pasuje do opinii Beverly na temat Garlanda Swope’a. Powiedziałem o tym Milowi.

– Może więc facet po prostu dostał szału – oświadczył nieco niepewnym tonem.

– Odnoszę wrażenie, że nie bardzo w to wierzysz.

Wzruszył ramionami.

– W tej chwili trudno cokolwiek stwierdzić. Ale wiesz, że mieszkamy w szalonym mieście, gdzie wszystko jest możliwe. Z każdym rokiem popełnia się tu więcej zabójstw i ludzie tracą życie z coraz bardziej niesamowitych powodów. W ubiegłym tygodniu jakiś stary dziwak wbił sąsiadowi w pierś nóż do steków, ponieważ był przekonany, że facet zabija hodowane przez niego pomidory szkodliwymi promieniami, emitowanymi przez pępek. Obłąkane dupki wchodzą do fast foodów i koszą z pistoletów maszynowych dzieciaki zajadające hamburgery. Na litość boską! Gdy zacząłem pracować w wydziale zabójstw, świat wydawał mi się w miarę logiczny i całkiem prosty. Naprawdę. Ludzie zabijali się najczęściej z miłości, zazdrości albo dla pieniędzy. Niekiedy dochodziło też do tragicznych w skutkach waśni rodzinnych… No, wiesz, normalne ludzkie konflikty. Teraz to co innego, compadre. Ktoś znajduje zbyt wiele dziur w kawałku szwajcarskiego sera, więc idzie zakatrupić sprzedawcę z delikatesów. Świat kompletnie zwariował.

– Czy to, co widziałeś, wygląda na robotę szaleńca?

– A któż to może wiedzieć? Do cholery, nie wybierajmy od razu najgorszego scenariusza. Bardzo prawdopodobne, że jest tak, jak ci powiedziałem na początku. Jedno z nich, najpewniej ojciec, przemyślało sobie własne zachowanie, wkurzyło się i zdemolowało pokój. Zostawili samochód, przypuszczalnie więc wyszli na krótko. Z drugiej strony – dodał po chwili – nie mogę zagwarantować, że nie znaleźli się przypadkiem w złym miejscu o niewłaściwej porze. Mogli trafić na świra, który uznał ich za wampiry pragnące zawładnąć jego wątrobą. – Potrząsnął pudełkiem reklamowym. – No cóż, to wszystko, co w tej chwili mamy. Agencja znajduje się poza moim rewirem, ale ponieważ ci zależy, złożę wizytę właścicielce i sprawdzę ten ślad. Jesteś zadowolony?