Выбрать главу

Przestawiłem kilka krzeseł, przesunąłem stolik i utworzyłem pośrodku pomieszczenia maleńki plac zabaw. Wyjąłem z teczki papier, ołówki, kredki, pacynki i przenośny teatrzyk lalkowy. Wszystko postawiłem na stoliku. Potem poszedłem po dzieci Moodych.

Czekały w bibliotece wraz z Darlene i Carltonem Conleyem. Chłopca i dziewczynkę ubrano jak do kościoła.

Trzylatka April miała na sobie białą taftową sukienkę, wykończone koronką skarpetki i białe sandałki z lakierowanej skóry. Jej jasne włoski były uczesane w warkocz i ozdobione wstążką. Dziewczynka kuliła się na kolanach matki, oglądała strupek na kolanie i ssała kciuk.

Jej braciszek prezentował się okazale w białej kowbojskiej koszuli, sztruksowych brązowych spodniach z wywiniętymi mankietami, wąskim krawaciku i czarnych bucikach. Miał przylizane ciemne włosy. Wyglądał na nieszczęśliwego, zapewne jak każdy dziewięciolatek w takiej sytuacji. Kiedy mnie dostrzegł, odwrócił głowę.

– No, Ricky, bądź uprzejmy dla pana doktora – upomniała go matka. – Powiedz „dzień dobry”. Witam, doktorze.

– Witam, pani Moody.

Chłopiec wepchnął ręce w kieszenie i łypał na mnie spode łba.

Siedzący obok Darlene Conley wstał i uścisnął mi dłoń z niepewnym uśmieszkiem na twarzy. Przypomniałem sobie, co mówiła sędzia. Miała rację. Mimo iż znacznie wyższy, był uderzająco podobny do swego poprzednika.

– Dzień dobry, doktorze – wybąknął.

– Witam, panie Conley.

April poruszyła się, otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mnie. Po naszych wcześniejszych spotkaniach oceniałem ją jako beztroskie, otwarte, miłe dziecko. Ponieważ była dziewczynką, ojciec ignorował ją, oszczędzając jej w ten sposób swojej destrukcyjnej miłości. Ricky okazał się jego ulubieńcem, co nie wyszło mu na dobre.

– Witaj, April.

Zamrugała rzęsami, pochyliła główkę i zachichotała. Urodzona kokietka.

– Pamiętasz zabawki, którymi bawiłaś się ostatnio?

Skinęła głową i znowu zachichotała.

– Mam je tutaj. Chciałabyś się znowu nimi pobawić?

Popatrzyła na matkę, prosząc o pozwolenie.

– Idź, kochanie.

Dziewczynka zeszła z jej kolan i wzięła mnie za rękę.

– Przyjdę za chwilę, Ricky – rzuciłem ponuremu chłopcu.

Spędziłem dwadzieścia minut z April, głównie obserwując jej zabawę laleczkami z teatrzyku. Jej działania były przemyślane, naturalne. Dziewczynka odegrała wiele epizodów rodzicielskiego konfliktu, które potrafiła szybko rozwiązywać przez skłonienie ojca do odejścia; później następowało szczęśliwe życie rodzinne. Ze scenariuszy tworzonych przez April zazwyczaj emanowała nadzieja i determinacja.

Zadałem jej kilka pytań o sytuację w domu i odkryłem, że doskonale – jak na swój wiek – rozumie, co się zdarzyło. Tato pogniewał się na mamę, a mama na niego, więc nie będą już ze sobą mieszkać. Za rozstanie rodziców nie obarczała winą ani siebie, ani Ricky’ego i, o dziwo, lubiła Carltona.

W rozmowie z dziewczynką znalazłem potwierdzenie mojej wstępnej oceny. Już wówczas April niezbyt się niepokoiła nieobecnością ojca i powoli przywiązywała się do Conleya. Gdy spytałem ją teraz o przyjaciela matki, jej ładna buzia się rozpromieniła.

– Carlton jest bardzo miły, panie doktorze. Wziął mnie do zoo. Widzieliśmy tam żyrafę. I krokodyla. – Pod wpływem wspomnień jej oczka się rozszerzyły.

Przez kilka minut wychwalała potencjalnego ojczyma, a ja modliłem się w duszy, by proroctwo sędzi Severe się nie spełniło. W moim życiu poddałem terapii wiele dziewczynek, które cierpiały z powodu niezdrowych (albo żadnych) stosunków łączących je z ojcami, i byłem świadkiem bolesnych szkód, jakie wyrządzały owe układy dziecięcej psychice. Ta malutka ślicznotka z pewnością zasłużyła na lepszy los.

Przypatrywałem jej się jeszcze przez jakiś czas, a gdy upewniłem się, że dziewczynka radzi sobie w miarę dobrze, odprowadziłem ją z powrotem do matki. Stanęła na paluszkach i wyciągnęła do mnie szczuplutkie rączki. Pochyliłem się. Pocałowała mnie w policzek.

– Pa, pa, panie doktorze.

– Pa, kochanie. Jeśli kiedyś zechcesz ze mną porozmawiać, powiedz swojej mamie. Pomoże ci do mnie zadzwonić.

Powiedziała „dobrze” i wczołgała się z powrotem do bezpiecznego schronienia – na miękkie kolana matki.

Ricky stał sam w rogu pokoju i spoglądał przez okno. Podszedłem do niego, położyłem mu rękę na ramieniu i odezwałem się tak cicho, że tylko on mógł mnie usłyszeć.

– Wiem, wiem. Jesteś naprawdę wściekły, że kazali ci tu przyjść.

Zesztywniał i skrzyżował ręce na piersi. Darlene wstała, ciągle trzymając w ramionach April. Zaczęła coś mówić, lecz gestem poleciłem jej usiąść.

– To przykre, że nie możesz widywać swojego taty. Musi ci być naprawdę trudno – zauważyłem.

Stał wyprostowany niczym kadet z marines, starając się wyglądać na twardego, nieustępliwego młodzieńca.

– Słyszałem, że uciekłeś.

Brak odpowiedzi.

– Pewnie przeżyłeś prawdziwą przygodę.

Cień uśmiechu pojawił się na jego wargach, po czym zniknął.

– Wiedziałem, że masz silne nóżki, Ricky, ale przejść osiem kilometrów… No, no. Coś takiego!

Uśmiech wrócił i tym razem pozostał nieco dłużej.

– Widziałeś coś interesującego?

– Aha.

– Opowiesz mi o tym?

Zerknął za siebie, na pozostałych.

– Nie tutaj – zapewniłem go. – Przejdźmy do drugiego pokoju. Tam możemy też rysować i bawić się. Tak jak ostatnim razem. Zgoda?

Zmarszczył brwi, ale poszedł za mną. Biuro Mala zadziwiło go i kilka razy obszedł ogromne pomieszczenie, zanim się usadowił.

– Widziałeś kiedyś taki pokój?

– Aha. W filmie.

– W jakim?

– O złych facetach, którzy chcieli rządzić światem. Mieli biuro z laserami i innymi bajerami. Wyglądało podobnie.

– Kwatera złych facetów, co?

– Tak.

– Sądzisz, że pan Worthy jest złym facetem?

– Mój tata tak mówił.

– Powiedział ci, kto jeszcze jest zły?

Chłopiec się speszył.

– Na przykład ja? I doktor Daschoff?

– Aha.

– Rozumiesz, dlaczego twój tata tak twierdził?

– Bo oszalał z wściekłości.

– Zgadza się, rzeczywiście oszalał. Ale nie z powodu czegoś, co zrobiłeś ty czy April. Postępuje teraz bardzo nierozsądnie, bo nie chce się zgodzić z wyrokiem sądu.

– Jasne! - warknął chłopiec z nagłą wściekłością. – I to jest jej wina!

– Rozwód?

– Tak! Wykopała tatę z domu, za który zapłacił własnymi pieniędzmi!

Posadziłem go na krześle, usiadłem naprzeciwko niego, położyłem mu ręce na drobnych ramionach i powiedziałem:

– Ricky, przykro mi, że twoja sytuacja jest właśnie taka. Wiem, chciałbyś, żeby twoja mama i tata wrócili do siebie. Tylko że to się, niestety, nie zdarzy. Nie pamiętasz, że przez cały czas się kłócili?

– Tak, ale potem przestawali i było wszystko w porządku.

– Wtedy było dobrze, prawda?

– Tak.

– Jednak awantury stawały się częstsze i rzadko kiedy było miło.