Выбрать главу

– Chyba ma sporo problemów emocjonalnych. Ale dlaczego miałaby porywać brata? Wszystkie dane na temat jej charakteru sugerują raczej egocentryzm i brak rodzinnych uczuć. Najwyraźniej nie łączyły ją z Woodym bliskie stosunki. Rzadko go odwiedzała, a jeśli już, to późno w nocy, kiedy spał. Potrafię zrozumieć, dlaczego unikała rodziców. Jednak reszta nie trzyma się kupy.

– Rany, doskonały z ciebie kumpel – mruknął Milo. – Zawsze, gdy będę w kiepskim humorze, poproszę cię o pomoc. Masz to jak w banku.

Rozdziawił usta, ziewając potężnie. Kiedy odzyskał oddech, podjął:

– Wszystko, co mówisz, kolego, jest logiczne, musisz jednak dokładnie się temu przyjrzeć. Tuż przed przyjazdem tutaj zadzwoniłem do Houtena z La Visty. Obudziłem go i kazałem mu przetrząsnąć miasteczko w poszukiwaniu panny Swope i jej małego brata. Poraziła go wiadomość o śmierci ich rodziców. Powiedział, że już skrupulatnie przeszukał miasto, ale gdy poprosiłem, zgodził się zrobić to powtórnie.

– Odwiedzi również siedzibę Dotknięcia?

– W pierwszej kolejności. Może Melendez-Lynch miał od początku rację? Jeśli nawet Houten wyjdzie z pustymi rękoma, oficjalnie staną się podejrzani. Jadę dziś do La Visty, więc sprawdzę sektę. Zwłaszcza tę parkę, która złożyła Swope’om wizytę w szpitalu, podczas rozmowy położę nacisk na ich związki z Valcroix.

Powiedziałem mu, że Seth Fiacre podkreślał kastowy charakter sekty, której członkowie starali się nikomu nie rzucać w oczy, a następnie streściłem opowieść Mala o Normanie Matthewsie.

– Nie szukają nowych członków – stwierdziłem. – Żyją w odosobnieniu. Po co mieliby się pakować w kłopoty innych ludzi?

Odniosłem wrażenie, że Milo zignorował moje pytanie, za to wyraźnie był zaskoczony tożsamością Szlachetnego Matthiasa.

– Matthews został guru? Zawsze się zastanawiałem, jak skończył. Pamiętam tamtą sprawę, chociaż zdarzyła się w Beverly Hills i nie zajmowaliśmy się nią. Dramaturga zamknęli w Atascadero, gdzie pół roku później sporządził sobie zabójczy koktajl. – Uśmiechnął się niewesoło. – Kiedyś nazywaliśmy Matthewsa „kanciarzem gwiazd”. Któż by się spodziewał takiej przemiany?

Ziewnął znowu i napił się kawy.

– Po co mieliby się pakować w kłopoty? – powtórzył moje pytanie. – Może sądzili, że przekonali rodziców do „swojej” kuracji dla dziecka, a później sprawy wymknęły się spod kontroli.

– Jeśli tak, to bardzo się wymknęły – odburknąłem.

– Nie zapominaj, co jej powiedziałem w motelu. Świat naprawdę staje się coraz bardziej szalony. Poza tym może w czasie, gdy twój przyjaciel profesor badał sektę Dotknięcie, jej przedstawiciele unikali rozgłosu, a teraz to się zmieniło. Kto wie, świry są nieobliczalne, a w dodatku każdy z nich jest inny. Jim Jones był ich bohaterem, póki nie zreinkarnował się w Idi Amina.

– Pięknie powiedziane.

– Przecież jestem profesjonalistą. – Roześmiał się wesoło i przyjaźnie, szybko jednak ucichł na wspomnienie niedawnej okrutnej zbrodni.

– Jest jeszcze inna możliwość – odezwałem się w końcu.

– Tak, też o tym pomyślałem. – Zielone oczy Mila pociemniały. – Może zwłoki dzieciaków zakopano w innym miejscu. Morderca przestraszył się czegoś i uciekł z Benedict, zanim, pogrzebał wszystkie ciała.

Odkąd dowiedziałem się o zabójstwach, czułem się przybity, odrętwiały i nie do końca potrafiłem się skupić na tym, co mówił Milo, bo przez głowę przemykały mi potworne wizje. Nagle jednak dotarło do mnie pełne znaczenie jego słów.

– Jednak zamierzasz dalej go szukać, prawda? – zapytałem.

– Przetrząsnęliśmy Benedict od Bulwaru Zachodzącego Słońca aż po Valley. Chodziliśmy od drzwi do drzwi i pytaliśmy, czy ktoś coś widział. Było jednak ciemno, więc nie liczymy na naocznych świadków. Zamierzamy także sprawdzić inne kaniony: Malibu, Topanga, Coldwater, Laurel i tutaj, w Glen. To pochłonie mnóstwo czasu i wątpię, czy coś znajdziemy.

Wróciłem do tematu morderstwa rodziców, ponieważ wolałem nie myśleć o losie Woody’ego.

– Czy zostali zastrzeleni tam, w Benedict? – spytałem.

– To absolutnie niemożliwe. Nie znaleźliśmy śladów krwi ani łusek. Wprawdzie padał deszcz, ale pamiętaj, że mieli w ciałach wiele dziur po kulach. Taka kanonada robi dużo hałasu, no i musiałyby zostać łuski. Nie, nie, zabito ich gdzie indziej i dopiero po śmierci trafili do kanionu. Hm… Nie udało nam się także znaleźć śladów stóp ani opon, lecz być może zawinił tu deszcz.

Wsunął do ust kromkę chleba, gryząc ją małymi ostrymi zębami.

– Jeszcze kawy? – zaproponowałem.

– Nie, dzięki. I bez niej mam nerwy napięte jak postronki.

– Pochylił się do przodu, zaciskając na krawędzi stołu grube walcowate palce. – Przykro mi, Alex. Wiem, że się bardzo niepokoisz o chłopca.

– Ta sytuacja przypomina mi koszmarny sen – przyznałem. – Staram się o nim nie myśleć. – Zaraz jednak, na przekór moim słowom, przed oczyma zamigotała mi mała, blada, dziecięca twarzyczka. Partia warcabów w plastikowej kapsule…

– Gdy obejrzałem ich pokój w motelu, naprawdę sądziłem, że wyjechali do domu. Uznałem, że to ich rodzinna sprawa – ciągnął posępnym, tonem. – Po pobieżnym oglądzie ciał koroner ocenił, że Swope’ów zamordowano już kilka dni temu. Prawdopodobnie wkrótce po zabraniu chłopca ze szpitala.

– Właściwie nic podejrzanego nie odkryliśmy, Milo.

– Próbowałem mówić przekonująco. – Kto mógł się spodziewać, że doszło do tragedii?

Kiedy Milo wyszedł, usiłowałem się uspokoić… Niestety, z miernym skutkiem. Ręce mi się trzęsły, umysł szalał. Nie miałem ochoty zostawać sam na sam ze swoją bezradnością i udręką. Postanowiłem poszukać zapomnienia w aktywności. Pojechałbym do szpitala i zawiadomił Raoula o morderstwach, ale Milo prosił, żebym się przez jakiś czas wstrzymał z informowaniem kogokolwiek. Krążyłem zatem po pokoju, nalałem sobie filiżankę kawy, wylałem ją do zlewu, chwyciłem gazetę i otworzyłem na stronach poświęconych filmowi. W studyjnym kinie w Santa Monica wyświetlano na porannym seansie dokument poświęcony Williamowi Burroughsowi. Pomyślałem, że ze względu na ekscentryczność bohatera film powinien mnie oderwać od smutnej rzeczywistości. Akurat gdy wychodziłem, zadzwonił telefon. To Robin telefonowała z Japonii.

– Witaj, kochanie – powiedziała.

– Witaj, mała. Tęsknię za tobą.

– Ja za tobą też, najdroższy.

Wziąłem telefon do łóżka i usiadłem naprzeciwko fotografii w ramce, przedstawiającej nas oboje. Pamiętam dzień, kiedy ją zrobiliśmy. Poszliśmy do parku w kwietniową niedzielę i poprosiliśmy przygodnego osiemdziesięcioletniego staruszka, żeby zrobił nam zdjęcie. Mimo iż tłumaczył się, że drżą mu ręce i nie zna się na nowoczesnych aparatach fotograficznych, zdjęcie wyszło pięknie.

Staliśmy na tle purpurowego królewskiego rododendrona i śnieżnych kamelii. Robin opierała się o mnie, a ja otoczyłem rękoma jej talię. Tego dnia miała na sobie obcisłe dżinsy i biały golf, który podkreślał jej kształty. Pod wpływem słońca jej kasztanowe długie kręcone włosy przypominały miedziane winogrona. Uśmiechała się szeroko, pokazując idealny półksiężyc białych zębów. Ciemne, żywe, wesołe oczy zdobiły jej twarz w kształcie serca.

Po raz nie wiem który pomyślałem, że Robin jest piękną kobietą o złotym sercu. Jej głos sprawiał mi równocześnie rozkosz i ból.

– Kupiłam ci jedwabne kimono, Alex. Szarobłękitne. Będzie pasowało do twoich oczu.