Выбрать главу

Szeryf Houten poruszył szczękami. Najwyraźniej jego cierpliwość powoli się kończyła.

– Chcę, żeby pan opuścił moje miasto – oświadczył cicho.

– Nie wyjadę stąd – upierał się Raoul. Aby zademonstrować swoją desperację, chwycił obiema rękami ławkę.

– Szeryfie – wtrąciłem. – Niech pan wyjdzie. Chcę z nim porozmawiać na osobności.

Houten wzruszył ramionami. Odszedł, a gdy metalowe drzwi zatrzasnęły się za nim, odwróciłem się do Raoula.

– Co się z tobą, u diabła, dzieje?!

– Tylko nie praw mi kazań, Alex. – Wstał i potrząsnął mi przed twarzą pięścią.

Instynktownie cofnąłem się o krok. Popatrzył na swoją podniesioną rękę, opuścił ją i wymamrotał przeprosiny. Chwilę później uspokoił się i ponownie usiadł.

– Do jasnej cholery, co cię opętało?! Chciałeś w pojedynkę dokonać szarży? – spytałem go gniewnie.

– Wiem, że tam są – wydyszał. – Za tą bramą. Potrafię ich wyczuć!

– Przerobiłeś volvo w nacierający czołg z powodu przeczuć? Pamiętam, że kiedyś nazywałeś intuicję „jedną z form typowego dla kretynów bełkotu”.

– Ta sprawa jest zupełnie inna. Przecież nie pozwolili mi wejść. Jawny dowód, że coś ukrywają. Potrzebujesz lepszego?! – Uderzył pięścią w dłoń. – W jakiś sposób dostanę się do środka i będę tak długo szukał, aż znajdę dzieci. Jeśli trzeba będzie, rozwalę Ustronie w drzazgi!

– Zachowujesz się jak szaleniec. Co takiego odkryłeś w Swope’ach, że zmieniłeś się w kowboja?

Zakrył twarz rękoma.

Usiadłem obok niego i objąłem go ramieniem. Był mokry od potu.

– Wyjdźmy stąd – powiedziałem.

– Alex… – odezwał się chrapliwie, a ja poczułem jego kwaśny oddech. – Onkologia to specjalizacja dla ludzi, którzy potrafią przegrywać z honorem. Nie jest to równoznaczne z zaakceptowaniem niepowodzenia, ale należy znosić je z godnością, tak jak czynią to pacjenci. Wiedziałeś, że byłem najlepszy w swojej grupie na medycynie?

– Nie jestem zaskoczony.

– Mogłem wybrać sobie dowolną specjalizację i miejsce pracy. Wybrałem onkologię, gdzie codziennie musimy sobie radzić z niepowodzeniem.

Wstał, podszedł do kraty, przesunął rękoma w górę i w dół po chropowatych, pordzewiałych prętach.

– Z niepowodzeniem – powtórzył. – Za to zwycięstwa są niezwykle radosne. To tak, jakby się dawało nowe życie. Czy coś może dać większą iluzję wszechmocy?

– Czeka cię jeszcze mnóstwo zwycięstw – zapewniłem go. – Zresztą sam o tym wiesz najlepiej. Pamiętasz mowę, którą wygłaszałeś przed potencjalnymi sponsorami? Pokaz ze zdjęciami tych wszystkich wyleczonych dzieci? Może trzeba poświęcić to jedno…

Obrócił się i spojrzał mi w oczy.

– Póki będę o niego walczył, ten chłopiec będzie dla mnie żył. Uwierzę w jego śmierć dopiero wówczas, gdy zobaczę jego zwłoki.

Próbowałem coś powiedzieć, ale mi przerwał.

– Nie zająłem się tą dziedziną medycyny z powodu jakichś rodzinnych nieszczęść… Moja ukochana kuzynka nie zmarła na białaczkę, dziadek nie skonał na raka. Zostałem onkologiem, ponieważ medycyna jest nauką i sztuką walki ze śmiercią! A rak to śmierć. Ten truizm wciągnął mnie od pierwszego razu, gdy jako student medycyny oglądałem potworne, prymitywne, złośliwe… tak, złośliwe komórki pod mikroskopem. Już wtedy wiedziałem, że będę się tym zajmował przez całe życie.

Krople potu zebrały się na jego wysokim śniadym czole. Oczy o wyglądzie ziarenek kawy błyszczały i wędrowały po celi.

– Nie poddam się – oświadczył wyzywająco. – Widzisz, mój przyjacielu, tylko pokonanie śmierci pozwala choćby w przelocie dostrzec nieśmiertelność.

W żaden sposób nie mogłem do niego dotrzeć. Całkowicie zawładnęła nim donkiszoteria i wariacka wizja świata. Obsesyjnie i ostentacyjnie nie przyjmował do wiadomości wielce prawdopodobnego scenariusza: że Woody i Nona nie żyją, a ich ciała zakopano w jakiejś kupie gnoju pod miastem.

– Zostaw tę sprawę policji, Raoul. Mój przyjaciel detektyw obiecał przyjechać jak najszybciej. Wszystko sprawdzimy.

– Policja – warknął. – Po gliniarzach nie można spodziewać się niczego dobrego. Sami biurokraci i karierowicze. Mierne umysły z klapkami na oczach. Podobni do tego głupiego kowboja. A dlaczego nie ma ich tutaj w tej chwili… Przecież dla tego małego chłopca każdy dzień jest decydujący. Ale policjanci w ogóle się tym nie przejmują! Dla nich nasz Woody Swope jest tylko kolejną ofiarą w statystyce. Nie dla mnie jednak!

Najwyraźniej zapomniał, gdzie się znajduje. Nie zdawał sobie sprawy z własnego okropnego wyglądu.

Zawsze sądziłem, że nadwrażliwość przeważnie bywa zabójcza, a zbyt wielka intuicja zdecydowanie szkodliwa. Najlepiej radzą sobie w życiu (są na ten temat całe tomy rozpraw) osoby, które nie przejmują się rzeczywistością. Wzruszają ramionami i idą dalej.

Raoul wydawał mi się człowiekiem, który będzie szedł przed siebie tak długo, dopóki nie padnie.

Może był równie szalony jak Richard Moody, ale na szczęście natura obdarzyła go wspaniałym intelektem, dzięki czemu potrafił odpowiednio wykorzystać nadmiar energii. Dla dobra społecznego.

Cóż, zbyt wiele niepowodzeń spadło ostatnio na niego. Odrzucenie kuracji przez Swope’ów uznał za odrzucenie jego samego. Czuł się strasznie, a parę dni później spotkał go kolejny cios – rodzice uprowadzili jego małego pacjenta i do dotychczasowych negatywnych emocji doszło upokorzenie i utrata kontroli nad sytuacją. Niestety nie był to koniec jego nieszczęść – pojawiło się widmo śmierci, co stanowiło ostateczną zniewagę.

Te wszystkie wydarzenia razem wzięte doprowadziły go niemal do obłędu.

Nie mogłem go zostawić w takim stanie, lecz równocześnie nie miałem pojęcia, jak mu pomóc.

Zanim któryś z nas zdążył się odezwać, milczenie przerwał odgłos zbliżających się kroków, a po chwili do celi zajrzał Houten z kluczami w ręku.

– Jesteście gotowi, panowie?

– Nie udało mi się go przekonać, szeryfie – powiedziałem.

Ta wiadomość pogłębiła zmarszczki smutku wokół jego oczu.

– Woli pan posiedzieć u nas, doktorze Melendez-Lynch?

– Tak, poczekam, aż znajdziecie mojego pacjenta.

– Pańskiego pacjenta nie ma na naszym terenie.

– Nie wierzę w to.

Szeryf zacisnął usta i z rezygnacją pokręcił głową.

– Niech pan już idzie, doktorze Delaware.

Wsunął klucz do zamka, przytrzymał ledwie uchyloną kratę, bacznie obserwując Raoula.

– Do widzenia, Alex – powiedział Raoul z miną męczennika.

Houten odezwał się do niego ostrym tonem:

– Drogi panie, jeśli dotąd sądził pan, że w więzieniu jest zabawnie, teraz zmieni pan zdanie. Obiecuję. Tymczasem załatwię panu adwokata.

– Zdecydowanie odmawiam.

– Załatwię go panu tak czy owak, doktorze. Wszystko, co się potem panu przydarzy, będzie przynajmniej zgodne z prawem.

Odwrócił się na pięcie i ciężkim krokiem odszedł.

Kiedy opuszczałem areszt, po raz ostatni spojrzałem na siedzącego za kratkami Raoula. Czułem się jak zdrajca.

16

Szeryf zadzwonił do kogoś, jednak rozmowy nie słyszałem. Dziesięć minut później na progu pojawił się jakiś mężczyzna w samej koszuli i Houten poszedł się z nim przywitać.

– Dzięki, że przyszedłeś tak szybko, Ezra.

– Nie ma sprawy, szeryfie, zawsze do usług – odpowiedział przybysz cichym, spokojnym głosem.

Na oko miał pod pięćdziesiątkę, był średniego wzrostu, szczupły i nieco przygarbiony w sposób typowy dla naukowców. Modelowy przykład pedanta. Jego małą głowę pokrywały rzadkie, proste szpakowate włosy starannie zaczesane do tyłu. Delikatne uszy niemal nie odstawały od głowy. Rysy twarzy miał regularne, lecz trudno go było określić mianem przystojnego. Biała koszula z krótkimi rękawami prezentowała się nieskazitelnie, mimo panującego gorąca nie było na niej śladu zagnieceń. Spodnie koloru khaki wyglądały na świeżo odebrane z pralni. Gość nosił ośmiokątne okulary bez oprawek, a etui na nie tkwiło w kieszonce na piersi.