Выбрать главу

Zawróciliśmy i ruszyliśmy ku wiaduktowi. Zastanowiłem się, co właściwie osiągnąłem, gdyż rewizja była – w najlepszym razie – symboliczna. Nie miałem najmniejszego powodu podejrzewać, że dzieci Swope’ów są tutaj. A nawet jeśli przebywały w Ustroniu, nie potrafiłbym ich znaleźć. Siedzibę Dotknięcia otaczały rozległe tereny należące do sekty, a sporą ich część stanowił las. Poza tym pod klasztorem mógł się znajdować labirynt podziemnych korytarzy, tajnych pomieszczeń i sekretnych przejść, które potrafiłby odkryć chyba jedynie archeolog.

Pomyślałem, że zmarnowałem dzień. Jeśli jednak pomogłem w ten sposób Raoulowi w konfrontacji z rzeczywistością, warto było. Chwilę później uprzytomniłem sobie, co oznacza owa rzeczywistość. Lepiej by było, gdybym mógł zanegować oczywiste fakty.

Houten kazał Bragdonowi przynieść rzeczy osobiste Raoula, które mieściły się w wielkiej szarej kopercie. W końcu zgodził się też przyjąć czek na sześćset osiemdziesiąt siedem dolarów. Gdy wypełniał formularz przyjęcia grzywny (w trzech egzemplarzach), niespokojnie chodziłem po pokoju. Chciałem już wyjechać z miasteczka.

Spojrzałem na mapę hrabstwa. Zlokalizowałem La Vistę i zauważyłem boczną drogę wiodącą na wschód, ku bezludnym terenom leśnym. Szlak omijał miasteczko. A zatem gdyby ktoś chciał uniknąć kontaktu z tutejszymi władzami, miałby całkiem łatwe zadanie. Wystarczyło wybrać tę drogę. Po krótkim wahaniu spytałem o nią szeryfa.

– Firma, która kupiła tę ziemię, zmusiła hrabstwo do zamknięcia owej drogi, ponieważ miały się tam znajdować bogate złoża ropy naftowej.

– Czy rzeczywiście okazały się takie bogate?

– Niestety, nie.

Zastępca szeryfa wyprowadził Raoula. Opowiedziałem mu o swojej wizycie w Ustroniu, oznajmiając, że nie dokonałem żadnych odkryć. Wysłuchał mnie z przygnębioną miną, pokiwał głową.

Szeryf, zadowolony z bierności aresztanta, podczas dopełniania ostatnich formalności potraktował go z uprzedzającą uprzejmością. Na koniec spytał Raoula, co zamierza zrobić ze swoim volvo. Raoul wzruszył ramionami i odparł, że zostawi auto w La Viście do naprawy, za którą oczywiście zapłaci.

Wyprowadziłem go z pomieszczenia, po czym zeszliśmy po schodach i opuściliśmy budynek.

Mój towarzysz przez całą drogę do domu milczał jak zaklęty. Nie zareagował nawet wówczas, gdy pucołowata strażniczka graniczna kazała nam zjechać na bok i poprosiła o okazanie dowodów tożsamości. A przecież zaledwie dwie godziny temu był taki agresywny, gotów do walki. Zastanawiałem się, czy pokonał go stres, czy też może cykliczne huśtawki nastrojów były dla niego typowe, a ja ich po prostu nigdy wcześniej nie zauważyłem.

Czułem głód, ale uznałem, że nie możemy wejść do restauracji, ponieważ Raoul był brudny, obdarty. Kupiłem dwa hamburgery i colę w budce w Santa Ana, po czym zjechałem na pobocze w pobliżu miejskiego parku. Jedliśmy, obserwując grupę nastolatków. Dzieci grały w softball, chcąc skończyć mecz przed zmrokiem. Kiedy obróciłem się i spojrzałem na Raoula, okazało się, że śpi. Bułka leżała na jego kolanach. Wrzuciłem ją do śmietnika i uruchomiłem silnik seville’a. Melendez-Lynch poruszył się, ale nie obudził. Kiedy dotarłem do autostrady, spokojnie chrapał.

Do Los Angeles przybyliśmy przed dwudziestą pierwszą, kiedy ruch do śródmieścia już słabnie. Skręciłem na Los Feliz i wówczas Raoul otworzył oczy.

– Gdzie mieszkasz?

– Nie, nie, zabierz mnie z powrotem do szpitala.

– Nie powinieneś tam jechać w takim stanie.

– Muszę. Helen będzie czekała.

– Przerazisz ją swoim wyglądem. Pojedź najpierw do domu i odśwież się trochę.

– Mam rzeczy na zmianę w biurze. Proszę cię, Alex.

Rozłożyłem bezradnie ręce i pojechałem do Zachodniego Centrum Pediatrycznego. Postawiłem samochód na parkingu dla lekarzy, wysiadłem i odprowadziłem Raoula aż do drzwi oddziału.

– Dziękuję ci – powiedział wyraźnie zakłopotany, wpatrując się w swoje stopy.

– Uważaj na siebie.

W drodze powrotnej do samochodu spotkałem Beverly Lucas. Akurat wychodziła. Wyglądała na zmęczoną i przybitą. Wydało mi się, że zbyt duża torebka strasznie jej ciąży.

– Alex, dobrze, że cię widzę.

– O co chodzi?

Rozejrzała się, jakby chciała mieć pewność, że nikt jej nie podsłucha.

– Chodzi o Augiego. Zmienił moje życie w koszmar od chwili, gdy twój przyjaciel detektyw go przesłuchał. Nazywa mnie parszywą zdrajczynią. Próbował mnie nawet obrazić podczas obchodu, na szczęście powstrzymał go lekarz dyżurny.

– Co za drań!

Pokręciła głową.

– Rozumiem go. Kiedyś byliśmy… blisko. A teraz ja go wydałam i mój donos wygląda na zemstę odrzuconej kochanki.

Objąłem ją.

– Dobrze postąpiłaś. Jestem przekonany, że gdybyś tylko potrafiła spojrzeć na całą sprawę z odpowiedniego dystansu, sama byś to zauważyła. Nie pozwól mu sobą pomiatać.

Wzdrygnęła się pod wpływem mojego zdecydowanego tonu.

– Wiem, że masz rację. Teoretycznie. Ale on się załamał i to mnie boli. Nic nie poradzę na swoje uczucia.

Zaczęła płakać. Ponieważ w naszą stronę szły trzy pielęgniarki, skierowałem ją do korytarza wyjściowego, a później do schodów prowadzących na poziom gabinetów lekarskich.

– Co miałaś na myśli, mówiąc, że Valcroix się załamał?

– Dziwnie się zachowuje. Ćpa i pije bardziej niż zwykle. Robi się okropny. Boję się, że go przyłapią. Dziś rano wyciągnął mnie z oddziału i poprowadził do salki konferencyjnej. Zamknął drzwi na klucz… – Zakłopotana spuściła oczy. – Wyznał mi, że byłam jego najwspanialszą dziewczyną, i nawet próbował mnie przytulić i pocałować. Kiedy go powstrzymałam, wyglądał na zdruzgotanego. Potem zaczął wygłaszać jakieś teksty na temat Melendeza-Lyncha… Że Raoul niby wybrał go sobie na kozła ofiarnego i zamierza wykorzystać sprawę Swope’ów, by rozwiązać z nim umowę. Zaczął się śmiać… takim szaleńczym, przepełnionym gniewem rechotem. Powiedział, że ma asa w rękawie i że Melendez-Lynch nigdy się go nie pozbędzie.

– Wyjaśnił, o co mu chodzi?

– Spytałam go wprost, ale znowu się roześmiał i wyszedł. Alex, bardzo się martwię. Właśnie zamierzałam pojechać do hotelu, gdzie mieszka Augie, żeby upewnić się, że nic się mu nie stało.

Usiłowałem ją odwieść od tego pomysłu, ale była zdecydowana. Miała straszliwe poczucie winy. I dobre serce, które stale ktoś wykorzystywał.

Oczekiwała, że pójdę z nią do hotelu. Chociaż czułem się potwornie zmęczony, zgodziłem się jej towarzyszyć, na wypadek gdyby wydarzenia przybrały nieoczekiwany obrót. Gdyby Valcroix rzeczywiście miał w rękawie asa i zamierzał go wyciągnąć.

Hotel dla lekarzy stał po przeciwnej stronie bulwaru. Trzy piętra gołego betonu nad podziemnym parkingiem. Niektóre z okien ożywiały rośliny doniczkowe lub kwiaty. Stały na parapetach albo wisiały w uplecionych ze sznurka koszyczkach.

Przy drzwiach dyżurował starszy czarny strażnik. Ponieważ w okolicy zdarzały się napady, lekarze zażyczyli sobie ochrony. Strażnik uważnie obejrzał nasze szpitalne legitymacje i dopiero wtedy nas wpuścił.

Apartament Valcroix znajdował się na drugim piętrze.

– Jedyne czerwone drzwi – wyjaśniła Beverly.

Korytarz i wszystkie pozostałe drzwi pomalowano na kolor beżowy. Drzwi Valcroix były szkarłatne i wyróżniały się na tle reszty niczym krwawa rana.

– Sam je tak ozdobił? – Przesunąłem ręką po powierzchni, która była chropowata, upstrzona pęcherzykami zaschniętej nierówno farby. Drzwi skojarzyły mi się z opowieściami o narkomanach, którzy przeżywają halucynacje w technikolorze, mając nadzwyczaj wyraziste, surrealistyczne fantazje seksualne.