Выбрать главу

Znałem się doskonale na sztuce psychoterapii, potrafiłem drążyć przeszłość, aby dzięki niej rozwikłać teraźniejszość. Praca psychologa przypomina w pewnym sensie strategię detektywa, to znaczy… psycholog musi potajemnie wkraść się w sferę podświadomości, by wśród wielu ślepych uliczek znaleźć tę jedną właściwą. A zaczyna od tego, że skrupulatnie i szczegółowo analizuje całą historię.

Zginęły już cztery osoby. Żadna z nich nie zmarła z przyczyn naturalnych. Ich śmierć wydawała mi się dotąd zupełnie niezrozumiała, ponieważ nie skupiłem się na wcześniejszych wydarzeniach… nie przemyślałem historii.

Należało pilnie naprawić ten błąd. Czekało mnie coś więcej niż tylko akademickie ćwiczenie. Chodziło bowiem o ludzkie życie.

Czy dzieci Swope’ów jeszcze żyją? Chwilowo wystarczało mi, że są na to jakieś szanse. Po raz setny pomyślałem o chłopcu w plastikowym pomieszczeniu. Bezradny, zdany na kurację… Prawdopodobnie można go było wyleczyć, choć na razie jego ciało pozostawało siedliskiem straszliwej choroby. Nosił w sobie bombę zegarową… Musiałem go odnaleźć, w przeciwnym razie umrze w strasznych cierpieniach.

Mimo rozdrażnienia z powodu własnej bezsilności postanowiłem porzucić przesadny altruizm i skupić się na przetrwaniu. Milo usilnie nakłaniał mnie do ostrożności, pomyślałem jednak, że właśnie pozostanie w jednym miejscu może się dla mnie okazać najbardziej niebezpieczne.

Ktoś polował na mnie i w końcu dowie się, że ustrzelił zamiast mnie kogoś innego. Wtedy wróci po swoją ofiarę, czyli po mnie. A wcześniej zapewne dobrze się przygotuje, by tym razem nie zepsuć sprawy. Nie ma mowy, nie będę bezczynnie czekał na mordercę niczym skazaniec na egzekucję.

Czekała mnie ciężka praca. Musiałem przeprowadzić pewne badania. I dokonać swego rodzaju ekshumacji.

Kompas wskazywał południe.

19

Zaufanie komuś wiąże się z ogromnym ryzykiem. Ale bez zaufania niewiele można osiągnąć.

Nie zastanawiałem się już, czy w ogóle podjąć to ryzyko. Musiałem tylko zdecydować, komu zaufać.

Był oczywiście Del Hardy, uważałem jednak, że policja nie może mi zbytnio pomóc. Policjantów interesowały jedynie fakty. Ja natomiast mogłem im zaoferować wyłącznie swoje podejrzenia i intuicyjny strach. Hardy wysłuchałby mnie grzecznie, podziękowałby za wkład w sprawę i powiedział, żebym się nie martwił.

Odpowiedzi, których potrzebowałem, kryły się w La Viście. Na śmierć Swope’ów musiał rzucić światło ktoś, kto znał ich za życia.

Szeryf Houten z pozoru wydawał się osobą odpowiednią, choć zachowywał się jak wielka ropucha rządząca małą sadzawką. Podobnie jak inni tego typu ludzie przeceniał swoją rolę. Z drugiej strony, rzeczywiście uosabiał prawo w swojej osadzie i wszelkie zbrodnie popełnione na jej terenie odbierał zapewne jako osobistą zniewagę. Przypomniałem sobie, jak się rozzłościł, gdy zasugerowałem, że Woody i Nona przebywają gdzieś w mieście. Takie rzeczy po prostu nie mogły się zdarzyć w La Viście!

Tego rodzaju paternalistyczne podejście zaowocowało koegzystencją osady z sektą Dotknięcie. Dla osób pozytywnie nastawionych taki stosunek oznaczał tolerancję, dla malkontentów – hermetyczny ciemnogród.

Nie, w żadnym razie nie mogłem się zwrócić do Houtena po pomoc. Sądziłem, że niezależnie od sytuacji niezbyt chętnie wysłucha pytań zadawanych przez kogoś z zewnątrz, a incydent z Raoulem tylko potwierdził moje podejrzenia. Zresztą, ekscesy Melendeza-Lyncha wyzwoliły w szeryfie pragnienie obrony własnej pozycji. A ponieważ miasto było w jakimś sensie od niego uzależnione, nie mogłem tak po prostu wejść między mieszkańców i pogawędzić z nimi. Przez moment sytuacja wydawała mi się beznadziejna, a La Vista skojarzyła mi się z zamkniętym pudełkiem. Potem jednak przyszedł mi na myśl Ezra Maimon.

Według mojej opinii był człowiekiem uczciwym i niezależnym. Swoim zachowaniem zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Ledwie się pojawił, natychmiast wszystko uporządkował. Reprezentowanie interesów człowieka z zewnątrz przeciw interesom Houtena wymagało pewnej odwagi. Maimon potraktował swoje zadanie nadzwyczaj poważnie i bardzo dobrze je wykonał. Był śmiały, przebojowy i inteligentny.

Poza tym – co równie ważne – nikogo innego nie miałem.

Zdobyłem w informacji numer i zadzwoniłem do niego.

Odebrał telefon osobiście.

– Rzadkie owoce i nasiona. Uprawa i sprzedaż – odezwał się tym samym spokojnym głosem, który zapamiętałem.

– Dzień dobry, panie Maimon, mówi Alex Delaware. Spotkaliśmy się u szeryfa.

– Witam, doktorze Delaware. Jak się miewa doktor Melendez-Lynch?

– Nie widziałem go od tamtego dnia. Gdy się żegnaliśmy, był dość przygnębiony.

– No tak. Sprawy przybrały tragiczny obrót!

– Właśnie dlatego do pana dzwonię.

– Tak?

Opowiedziałem mu o śmierci Valcroix, o zamachu na moje życie i moim przekonaniu, że sytuacji nie da się rozwiązać bez przyjrzenia się rodzinie Swope’ów. Zakończyłem monolog, wprost błagając go o pomoc.

Przez chwilę po drugiej stronie panowało milczenie. Wiedziałem, że prawnik się zastanawia, podobnie długo rozmyślał bowiem po przedstawieniu sprawy Raoula przez Houtena. Niemal słyszałem, jak w jego głowie pracują trybiki.

– Jest pan osobiście zainteresowany rozwiązaniem tych zbrodni – ocenił w końcu.

– Rzeczywiście. Chodzi jednak o coś więcej. Woody’ego Swope’a można wyleczyć. Chłopiec nie musi umrzeć. Jeśli nadal żyje, chcę go odnaleźć i poddać kuracji.

Znowu zastanawiał się przez chwilę.

– Nie jestem pewny, czy wiem coś, co panu pomoże.

– Ani ja. Ale warto spróbować.

– Dobrze, zatem porozmawiajmy.

Serdecznie mu podziękowałem. Zgodziliśmy się, że spotkanie w La Viście jest wykluczone. Dla naszego dobra.

– Zwykle jadam kolacje przy Oceanside w restauracji U Anity – powiedział. – Jestem wegetarianinem, a tam mają świetne dania bezmięsne. Może mi pan potowarzyszyć dziś wieczorem? Zdąży pan dojechać do dwudziestej pierwszej?

Była teraz siedemnasta czterdzieści. Biorąc pod uwagę nawet najgorsze korki na drodze, powinienem dotrzeć przed czasem.

– Przyjadę.

– Dobrze, zatem wyjaśnię panu, jak znaleźć lokal. Udzielił mi wskazówek dokładnie takich, jakich oczekiwałem: prostych, jednoznacznych i precyzyjnych.

W recepcji Bel-Air zapłaciłem za następne dwie noce, wróciłem do swojego pokoju i zadzwoniłem do Mala Worthy’ego. Nie było go w biurze, ale sekretarka sama podała mi jego numer domowy.

Podniósł słuchawkę po pierwszym dzwonku. Sądząc po głosie, był bardzo zmęczony.

– Alex, przez cały dzień próbowałem cię złapać.

– Ukrywam się.

– Ukrywasz? Dlaczego? Przecież Moody nie żyje.

– To długa historia. Posłuchaj, Mal, dzwonię z kilku powodów. Po pierwsze, jak dzieci przyjęły informację o śmierci ojca?

– Właśnie w tej sprawie chciałem z tobą pomówić. Muszę się ciebie poradzić. To cholernie kłopotliwa sytuacja! Darlene w ogóle nie miała ochoty mówić dzieciom o śmierci ich ojca, ale przekonałem ją, że powinna. Podczas naszej późniejszej rozmowy powiedziała mi, że April bardzo płakała, ciągle zadawała pytania i nie puszczała jej spódnicy. Natomiast Ricky milczał i mimo pytań matki nie odezwał się. Zamknął się w sobie, poszedł do swojego pokoju i nie chciał z niego wyjść. Darlene miała wiele pytań, na które starałem się odpowiadać w miarę swoich możliwości, nie jestem wszakże psychologiem. Powiedz mi, czy dzieci zachowały się… normalnie?

– Nie chodzi o normalność bądź nienormalność ich zachowań. Zrozum, że te dzieci przeżywają wielki dramat. Większość ludzi nie ma takich problemów przez całe życie. Gdy rozmawiałem z nimi w twoim biurze, wyczułem, że potrzebują pomocy, i powiedziałem ci o tym. Teraz ta pomoc jest absolutnie konieczna. Dopilnuj, żeby ją dostały. Miej oko na Ricky’ego. Bardzo się identyfikował ze swoim ojcem. W przypadku chłopca nie można nawet wykluczyć próby samobójczej. Albo podpalenia. Jeśli w domu jest broń, niech Darlene natychmiast się jej pozbędzie. Każ jej bacznie obserwować syna. Niech go trzyma z dala od zapałek, noży, lin, pigułek. Przynajmniej do czasu, aż skieruje go na terapię. Potem musi wypełniać polecenia terapeuty. A jeśli Ricky zacznie wyrażać swój gniew, nie wolno jej go karać ani tłamsić w żaden sposób. Nawet jeśli zachowanie chłopca stanie się… niewłaściwe.