Выбрать главу

– W teorii. Drzewko jest bowiem wybredne. Wymaga umiarkowanego klimatu i stałej wilgotności, choć potrafi się przystosować do subtropikalnego pasa biegnącego wzdłuż wybrzeża Kalifornii od granicy meksykańskiej przez Ventura County na północ. Może rosnąć wszędzie tam, gdzie awokado. Niestety, istnieją komplikacje, do których dojdę… Tak czy owak, Garland kupił na kredyt ziemię. O ironio, duża część tego terenu pierwotnie należała do jego ojca. Potem wyprawił się do Ameryki Południowej i przywiózł kilka młodych drzewek. Rozkrzewił sadzonki i stworzył sad. Musi minąć dobrych kilka lat, zanim drzewka zaczną owocować. W końcu jednak Swope miał największy sad czerymojowy w całym stanie. W tym czasie podróżował na północ i południe, reklamował owoce, opowiadając producentom o cudach, które wkrótce wypełnią ich gaje. Kampania musiała być iście tytaniczna, ponieważ Amerykanie nie jedzą zbyt dużo owoców i traktują je nieufnie. Pomidor uważaliśmy kiedyś za trujący, bakłażan obarczaliśmy winą za sprowadzanie na ludzi szaleństwa. To tylko dwa przykłady… Istnieją setki jadalnych roślin, które dobrze się rozwijają w naszym klimacie, lecz je ignorujemy. Garland jednakże był wytrwały, co mu się opłaciło. Otrzymał sporo zamówień i zaliczek na swoje plony. Gdyby czerymoja się przyjęła, zmonopolizowałby rynek i zostałby bogaczem. Po jakimś czasie zapewne musiałby podjąć współpracę z jakąś centralą ogrodniczą w celu dystrybucji na większą skalę. Po prawie dziesięciu latach zebrał pierwsze plony. Proszę mi wierzyć, że było to prawdziwe osiągnięcie. W rodzimym środowisku czerymoję zapylają tamtejsze pszczoły. Tutaj proces ten wymaga starannego zapylania ręcznego. Pyłek kwiatowy z pręcików jednego kwiatu trzeba przenieść na słupki innego. Pora dnia jest także istotna, ponieważ roślina podlega cyklom urodzajności. Garland zajmował się swoimi drzewkami prawie tak troskliwie jak własnymi dziećmi.

Maimon zdjął okulary i przetarł je. Oczy miał ciemne i dziwnie nieruchome.

– Dwa tygodnie przed terminem zbierania owoców lodowaty prąd powietrzny przyniósł z Meksyku zabójczy przymrozek. Karaiby przeżywały wówczas serię tropikalnych burz i przymrozek był tak zwanym efektem wtórnym. Większość drzewek wyginęła z dnia na dzień, te zaś, które przetrwały, straciły owoce. Garland starał się za wszelką cenę ratować ukochane rośliny. Sprowadził do pomocy wielu ludzi, których później spotkałem na Florydzie. Opisali mi tamte dni ze szczegółami: Garland i Emma biegali po gajach z dymiącymi rondelkami i kocami. Starali się otulać drzewa, ogrzewać glebę, robić wszystko, by ocalić sad. Ich córka, jeszcze mała dziewczynka, obserwowała ich i płakała. Walczyli przez trzy dni, ale sytuacja była naprawdę beznadziejna. Garland jako ostatni przyjął do wiadomości tę straszliwą prawdę. – Pokręcił głową ze smutkiem. – Lata pracy zostały zmarnowane w ciągu siedemdziesięciu godzin. Później Swope zrezygnował z ogrodnictwa i zmienił się w kompletnego odludka.

Klasyczna tragedia – marzenia pokrzyżowane przez los. Katusze bezradności. Ostateczna rozpacz.

Zacząłem rozumieć, co oznaczała dla nich diagnoza Woody’ego.

Rak u dziecka zawsze jest potworny. Dla każdego rodzica oznacza ściskające serce poczucie bezradności. Ale Garland i Emma Swope’owie przeżyli wyjątkowy wstrząs. Niemożność uratowania dziecka przypomniała im wcześniejszą tragedię. Pewnie nie mogli znieść tej myśli…

– Czy wszyscy o tym wiedzieli? – spytałem.

– Każdy, kto przez jakiś czas mieszkał w tamtej okolicy.

– A Matthias i sekta Dotknięcie?

– Na to pytanie nie jestem w stanie panu odpowiedzieć, bo po prostu nie wiem. Przyjechali tutaj kilka lat temu. Mogli, ale nie musieli się dowiedzieć o tragedii Garlanda. Ludzie już teraz o tym nie mówią.

Uśmiechnął się do kelnerki i zamówił dzbanek herbaty ziołowej. Przyniosła ją wraz z dwiema filiżankami, po czym je napełniła.

Wypił łyk, odstawił filiżankę i popatrzył na mnie przez unoszącą się parę.

– Pan ciągle podejrzewa członków sekty – zauważył.

– Sam nie wiem – przyznałem. – Nie mam ku temu żadnych konkretnych powodów, ale… w tych ludziach jest coś zatrważającego.

– Jakaś sztuczność?

– Właśnie. To wszystko jest takie zaprogramowane, wyreżyserowane. Istna idylla.

– Zgadzam się z panem, doktorze. Kiedy usłyszałem, że Norman Matthews został duchowym przywódcą, parsknąłem śmiechem.

– Znał go pan?

– Tylko ze słyszenia. Każdy prawnik o nim słyszał. Matthias był dokładnie taki, jak ludzie wyobrażają sobie prawnika z Beverly Hills. Bystry, krzykliwy, agresywny, bezlitosny. Zupełnie nie przypominał człowieka, którym jest teraz.

– Wczoraj ktoś do mnie strzelał. Wyobraża pan sobie kogoś z sekty w roli snajpera?

Zastanowił się nad odpowiedzią.

– Z tego, co wiadomo, przemoc jest im absolutnie obca. Jeśli mi pan powie, że Matthews jest oszustem, uwierzę. Ale morderstwo… Hm… – Popatrzył z powątpiewaniem.

Zmieniłem temat.

– Jakiego rodzaju stosunki panowały między sektą Dotknięcie i Swope’ami?

– Żadne. Tak sądzę. Garland był samotnikiem. Nigdy nie jeździł do miasta. Od czasu do czasu widywałem Emmę albo ich córkę na zakupach.

– Matthias powiedział mi, że Nona pracowała dla jego sekty któregoś lata.

– Rzeczywiście. Zapomniałem o tym. – Odwrócił się i sięgnął po słoiczek z miodem.

– Panie Maimon, proszę wybaczyć, ale nie wydaje mi się pan osobą, która cokolwiek łatwo zapomina. Kiedy Matthias wspomniał o Nonie, szeryf też wpadł w konsternację… dokładnie tak jak pan teraz. Powiedział tylko, że była niesfornym dzieckiem, najwyraźniej chcąc uciąć dyskusję na ten temat. Do tej pory bardzo mi pan pomógł, proszę się więc nie wycofywać.

Maimon ponownie włożył okulary, pogładził brodę, podniósł filiżankę z herbatą.

– Doktorze – oświadczył z powagą – widzę, że jest pan uczciwym człowiekiem, i naprawdę pragnę panu pomóc. Muszę wszakże wpierw wyjaśnić panu swoją sytuację. Mieszkam w La Viście od dziesięciu lat, ciągle jednak uważam się za przybysza. Jestem sefardyjskim Żydem, pochodzę z rodu wielkiego uczonego Maimonidesa. Moich przodków wygnano z Hiszpanii w 1492 roku, wraz ze wszystkimi innymi Żydami. Osiedlili się w Holandii, a gdy i z tamtego kraju zostali wypędzeni, rozjechali się po świecie. Trafili do Anglii, Palestyny, Australii, Ameryki. Pięćset lat tułaczki sprawia, iż trudno uwierzyć, że istnieje cokolwiek trwałego. Dwa lata temu do stanowego senatu z tego rejonu wybrano jakiegoś członka Ku-Klux-Klanu. Oczywiście doszło do oszustwa, zataił on bowiem fakt przynależności do tego stowarzyszenia. Tyle że… nie można tego wyboru uważać za przypadkowy, gdyż znało go wiele osób. Ów człowiek nie utrzymał się długo na stołku, lecz krótko po jego odejściu doszło do incydentów z płonącymi krzyżami, pojawiły się broszurki o wymowie antysemickiej, rasistowskie napisy na ścianach. Wybuchały też zamieszki na granicy z Meksykiem. Nie mówię panu tego, żeby podkreślić, iż uważam La Vistę za wylęgarnię rasizmu. Przeciwnie, odkryłem, że mieszkańcy osady są bardzo tolerancyjni. W końcu na własne oczy widziałem, jak łatwo zaakceptowali na swoim terenie sektę Dotknięcie. Wiem jednak, że ludzie szybko zmieniają swoje poglądy… Moi przodkowie w jednym tygodniu byli nadwornymi medykami hiszpańskiej rodziny królewskiej, by w następnym stać się uciekinierami.

– Zapewniam pana, że potrafię dotrzymać tajemnicy – oznajmiłem. – Zachowam dla siebie wszystko, co mi pan powie, chyba że ujawnienie tych informacji może ocalić czyjeś życie.

Ponownie pogrążył się w myślach. Jego twarz znieruchomiała. Na moment zamknął oczy.

– Hm, było z nią trochę kłopotów – odezwał się w końcu. – Dokładnie nie wiem, jakiego rodzaju, nie mówiło się o tym publicznie. Chociaż… znając tę dziewczynę, musiały być zapewne natury erotycznej.