Выбрать главу

– Dlaczego?

– Mówiono, że była rozwiązła. Nie zbieram plotek, ale w małym mieście człowiek słyszy różne rzeczy. Nona od dziecka miała w sobie coś prowokującego. Już w wieku dwunastu czy trzynastu lat, gdy przechodziła przez miasto, wszyscy mężczyźni odwracali za nią głowy. Jakby wydzielała… jakieś erotyczne fluidy. Często o niej rozmyślałem. Wychowała się przecież w rodzinie odludków, izolującej się od reszty mieszkańców. Odnosiłem wrażenie, że w jakiś sposób przejęła seksualną energię od pozostałych członków rodziny i miała jej w sobie tak wiele, że nie wiedziała, co z nią zrobić.

– Wie pan, co się zdarzyło w Ustroniu? – spytałem, chociaż po opowieści Douga Carmichaela miałem już pewną hipotezę.

– Nie, słyszałem tylko, że Matthias nagle ją zwolnił, a ludzie w mieście przez parę tygodni chichotali i szeptali o tym.

– Później sekta Dotknięcie już nigdy nie zatrudniała młodzieży z La Visty, prawda?

– Zgadza się.

Kelnerka przyniosła rachunek. Wyjąłem kartę kredytową. Maimon z kurtuazją podziękował mi i zamówił drugi dzbanek herbaty.

– Jaka była jako mała dziewczynka? – spytałem.

– Pamiętam, że była bardzo ładnym dzieckiem… Jej rude włosy zawsze przyciągały uwagę. Ilekroć przechodziła tędy, bardzo serdecznie się ze mną witała. Sądzę, że problemy zaczęły się dopiero wtedy, gdy skończyła dwanaście lat.

– Jakiego rodzaju problemy?

– Już panu mówiłem. Rozwiązłość. Zaczęła zadawać się ze starszymi od siebie chłopcami… Takimi, którzy jeździli szybkimi samochodami i motocyklami. Przypuszczam, że wymknęła się rodzicom spod kontroli, odesłali ją bowiem do szkoły z internatem. Doskonale pamiętam ów ranek, kiedy wyjeżdżała, bo Garlandowi zepsuł się samochód. Odwoził córkę na stację kolejową i jego auto rozkraczyło się na środku drogi, zaledwie kilka metrów od mojego sadu. Zaproponowałem, że ich podwiozę, ale oczywiście odmówił. Kazał jej usiąść na walizce i czekać, a sam poszedł po furgonetkę. Nona wyglądała jak smutne małe dziecko, chociaż miała już wtedy przynajmniej czternaście lat. Pomyślałem wówczas, że chyba odebrano jej wszelką radość życia.

– Jak długo przebywała poza La Vistą?

– Rok. Wróciła jako zupełnie inna osoba. Była spokojniejsza, przygaszona, jakby pokorniejsza. Nadal jednak nad wiek rozwinięta seksualnie. W taki prowokujący sposób.

– Co pan ma na myśli?

Zarumienił się i wypił letnią herbatę.

– Pewnego dnia zjawiła się w moim sadzie w szortach i króciutkim podkoszulku. Powiedziała, że słyszała o mojej nowej odmianie bananów i chciała je zobaczyć. Rzeczywiście przywiozłem z Florydy sporo donic z karłowatym cavendishem. Roślinki zrodziły cudowne owoce, które wystawiłem dumnie na miejskim rynku. Zastanawiałem się, dlaczego nagle zainteresowała się ogrodnictwem, i pokazałem jej owoce. Przyjrzała im się pobieżnie i uśmiechnęła się… bardzo zmysłowo. Potem pochyliła się, odsłaniając sporą część swoich piersi, wzięła banana i zaczęła go jeść, hm… w taki lubieżny sposób… – zająknął się. – Proszę mi wybaczyć, doktorze. Mam sześćdziesiąt trzy lata, jestem człowiekiem starej daty i nie potrafię traktować erotyki tak swobodnie, jak to się ostatnio dzieje.

– Wygląda pan znacznie młodziej.

– Dobre geny. – Uśmiechnął się. – Tak czy owak, ta sprawa należy już do historii. Nona dała niezły popis, jedząc banana, uśmiechnęła się do mnie i oświadczyła, że jest pyszny. Oblizała lubieżnie palce, po czym wybiegła na drogę. Spotkanie to wytrąciło mnie z równowagi, ponieważ niby ze mną flirtowała, a jednak w jej oczach dostrzegłem nienawiść. Dziwną mieszaninę seksu i wrogości. Trudno to wyjaśnić. – Przez chwilę pił herbatę, potem spytał: – Czy któraś z tych informacji przyda się panu?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, wróciła kelnerka z rachunkiem. Maimon uparł się, że zostawi napiwek.

Wyszliśmy na parking. Noc była chłodna, pachnąca. Prawnik szedł sprężystym krokiem dwudziestolatka.

Jego pojazd był dużym pikapem marki Chevrolet. Na zwykłych oponach.

– Może ma pan ochotę – spytał Maimon, wyjmując kluczyki – obejrzeć mój sad? Pokażę panu, co udało mi się wyhodować.

Wyraźnie miał ochotę na towarzystwo. Prawdopodobnie od dawna nie rozmawiał z nikim tak szczerze.

– Bardzo chętnie. Ale… jeśli zobaczą pana ze mną, nie będzie pan miał kłopotów?

Uśmiechnął się i pokręcił głową.

– Doktorze, podobno żyjemy w wolnym kraju. Zresztą… mieszkam w odległości kilku kilometrów na południowy wschód od miasta, na podgórzu, gdzie znajduje się większość dużych sadów. Pojedzie pan za mną, a na wypadek, gdybyśmy się rozdzielili, podam panu dokładne wskazówki. Przejedziemy pod autostradą, skręcimy w równoległą do niej nieoznakowaną drogę… Zwolnię przedtem, żeby pan jej nie przeoczył. Przed górami zjedziemy na starą drogę publiczną. Jest zbyt wąska dla samochodów dostawczych i co jakiś czas zalewają ją deszcze, jednak o tej porze roku stanowi dogodny skrót.

Nagle zrozumiałem, że kieruje mnie na drogę, którą zauważyłem na mapie szeryfa. Zapamiętałem, że omija ona miasto. Kiedy spytałem o nią Houtena, mruknął, że została zamknięta przez przedsiębiorstwo naftowe. Czyżby kłamał?

20

Skręt okazał się całkiem niespodziewany. Ten w żaden sposób nieoznakowany szlak rzeczywiście trudno było uznać za drogę. Był raczej wąską, błotnistą ścieżką, jedną z wielu miedz, przecinających rozległą równinę pól uprawnych. Człowiek nieobeznany z terenem łatwo by go przegapił. Maimon jechał jednak powoli, ja zaś podążałem za jego tylnymi światłami przez oświetlone księżycem truskawkowe pola. Wkrótce odgłosy autostrady zostały daleko za nami. Cicha noc połyskiwała ćmami, które wzlatywały ku gwiazdom, pędząc szaleńczo i beznadziejnie ku ciepłu odległych galaktyk.

Nad nami wznosiły się góry – surowe, olbrzymie, ocienione masy. Pikap Maimona przechylił się niebezpiecznie podczas wjazdu na wzniesienie. Trzymałem się o parę długości samochodu za nim, pogrążając się w ciemność tak gęstą, że niemal namacalną.

Wspinaliśmy się tak przez kilka kilometrów, aż w końcu dotarliśmy na płaskowyż. Droga skręciła ostro w prawo. Po lewej znajdował się szeroki kanion otoczony płotem. Nagle wyrosły obok nas wieże w kształcie piramid, szkieletowe, nieruchome. Opuszczone pola naftowe. Maimon wspinał się wyżej, oddalając się od nich.

Przez kilka kilometrów z obu stron nieprzerwanie ciągnęły się plantacje drzew o charakterystycznych, ząbkowanych liściach, które błyszczały na tle aksamitnego nieba. Sądząc po aromacie wypełniającym powietrze, były to cytrusy. Potem minęliśmy ciąg farm, niezbyt okazałych domostw usytuowanych na małych działkach ocienionych przez jawory i dęby. Świeciło się tylko w nielicznych oknach.

Maimon zasygnalizował skręt na sześćdziesiąt metrów przed zjazdem w lewo, wprost w otwartą bramę. Przeczytałem napis: „Rzadkie owoce i nasiona. Sp. z o. o.” Prawnik zatrzymał się przed dwupiętrowym drewnianym domem z szeroką werandą, na której obok dwóch krzeseł siedział labrador. Podbiegł do swojego pana, radośnie się z nim witając. Zupełnie nie był zainteresowany moją obecnością. Gdy Maimon go pogłaskał, labrador wrócił na legowisko na werandzie.

Na tylnej ścianie domu wisiała elektryczna skrzynka rozdzielcza. Maimon otworzył ją, przekręcił włącznik i światła zaczęły się zapalać seriami – niczym wyreżyserowana iluminacja.

Świat, który rozpostarł się przed moimi oczyma, był tak ozdobny i zielony jak malowidła Rousseau. Arcydzieło pod tytułem: „Wariacje na temat zieleni”.