Выбрать главу

Sosnowy stół, który widziałem w środku pomieszczenia podczas swojej pierwszej wizyty, znajdował się teraz za guru. Stał przy nim czarnobrody wielkolud, którego spotkałem w winnicy. Na stole dostrzegłem szereg czerwonych porcelanowych misek. Byłem ciekaw ich zawartości.

Matthias medytował.

Trzódka czekała cierpliwie w milczeniu, aż ich przywódca wróci ze swojego wewnętrznego świata. Na razie oczy miał zamknięte, dłonie mocno ściśnięte. W miarę jak się kołysał i mruczał, penis zaczął mu twardnieć i wznosić się. Pozostali patrzyli na nabrzmiewający organ niczym na świętość. Przy pełnym wzwodzie guru otworzył oczy i wstał.

Gładząc członek, władczo przyjrzał się swoim wyznawcom. Miał bardzo zadowoloną minę.

– Niech się zacznie Dotknięcie! – zagrzmiał niskim metalicznym głosem.

W tym momencie podniosła się jakaś kobieta. Była niską korpulentną blondynką po czterdziestce. Z wdziękiem podeszła do stołu. Czarnobrody wsunął złotą słomkę w jedną z mis. Kobieta schyliła się, włożyła słomkę do nosa i wciągnęła przez nią proszek.

Kokaina musiała być wysokiej jakości, szybko bowiem zadziałała. Kobieta uśmiechnęła się, zachichotała i wykonała kilka tanecznych obrotów.

– Magdalene! – przywołał ją do porządku Matthias. Podeszła do niego, zdjęła ubranie i stanęła naga przed swoim mistrzem. Ciało miała różowe i pulchne, pośladki jasne, upstrzone piegami. Uklękła i wzięła członek mężczyzny do ust. Lizała go i lekko gryzła. Jej piersi podskakiwały przy każdym ruchu. Matthiasowi zadrżały nogi, a z rozkoszy aż zacisnął zęby. Przez kilka minut kobieta kontynuowała „posługę” (podczas gdy inni to obserwowali), aż w końcu przywódca odsunął jej głowę i kazał odejść.

Wstała, przeszła na lewą stronę i stanęła przed mężczyznami z opuszczonymi wzdłuż bioder rękoma. Wyglądała na całkowicie spokojną.

Guru wymówił następne imię.

– Luther.

Niski mężczyzna, łysy i zgarbiony, z gęstą siwą brodą, wstał i się rozebrał. Po komendzie podszedł do stołu i przyjął od wielkoluda rytualny niuch kokainy. Kolejne polecenie przywódcy sprowadziło brodacza i korpulentną blondynkę na środek sali. Kobieta opadła na kolana, przez chwilę intensywnie podniecała mężczyznę, później ułożyła się na plecach, natomiast jej partner legł na niej. Rozpoczęli szaleńczą kopulację.

Następna kobieta poszła po narkotyk, po czym uklęknęła przed guru. Była wysoka, chuda, o latynoskich rysach. Do pary trafił jej się mocno zbudowany rumiany okularnik, który wyglądał na dawnego księgowego. Miał niezwykle mały penis i kanciasta kobieta niemal pochłaniała go w całości, gdy energicznie starała się go pobudzić. Wkrótce tych dwoje przyłączyło się do pierwszej pary w horyzontalnym tańcu na podłodze kościoła.

Trzecią kobietą była Delilah. Jej ciało okazało się nadzwyczaj młodzieńcze, gibkie i jędrne. Matthias zatrzymał ją przy sobie dłużej niż jej dwie poprzedniczki i cztery następne kobiety razem wzięte. Wszystkie służyły mu niczym trutnie królowej pszczół. W końcu zwalniał je i przydzielał im partnerów.

W ciągu dwudziestu minut każda osoba w pomieszczeniu otrzymała porcję kokainy z wielkiej misy. Ludzie wracali po drugą i trzecią dawkę, zawsze na polecenie Matthiasa. Gdy zawartość pierwszej miski się wyczerpała, wielkolud po prostu wsunął słomkę w drugą.

Na miękkich matach wiła się masa ciał. Orgia była w pewnym sensie całkowicie aseksualna, zdecydowanie brakowało jej spontaniczności, wydawała się bezmyślnie rytualna, skodyfikowana, wyreżyserowana i zależna od kaprysów jednego megalomana. Na kiwnięcie głowy swojego guru członkowie sekty kładli się na ziemi i kopulowali. Na zmarszczenie jego brwi wszyscy podnosili się i jęczeli. Nie mogłem się powstrzymać przed natrętnym wspomnieniem – przypomniały mi się larwy myszkujące na ślepo w mięsie na stole oranżerii Garlanda Swope’a.

Wśród wyznawców podniósł się ryk. Matthias miał wytrysk. Kobiety natychmiast podbiegły i zaczęły zlizywać jego spermę. Przywódca leżał zaspokojony na plecach, lecz pod wpływem kobiecych zabiegów jego członek ponownie stwardniał. Pomyślałem, że teraz orgia rozpocznie się od nowa.

Widziałem wystarczająco dużo. Zeskoczyłem z zegara słonecznego i ruszyłem cicho do bramy. Z prawej strony zbliżało się dwóch wartowników. Obaj mieli rude brody, groźne miny i maszerowali równomiernym, defiladowym krokiem. Cofnąłem się w cień i poczekałem, aż przejdą. Gdy w końcu skręcili za rogiem, przebiegłem dziedziniec i popędziłem do wzmocnionych stalowymi sztabami drzwi. Pociągnąłem je, uchyliłem trochę i zajrzałem do środka. Wejście nie było strzeżone. Zza drzwi sanktuarium dotarły do mnie dźwięki stłumionych szeptów i rytmicznego uderzania ciała o ciało.

Po lewej stronie miałem ślepy korytarzyk z biurem Matthiasa, pobiegłem więc na prawo, z pośpiechu potykając się o doniczkę z palmą. Korytarz był pusty, jasny. Poczułem się bezbronny, wystawiony na niebezpieczeństwo niczym ćma na lodówce. Jeśli mnie odkryją, zginę; widziałem przecież kokainową melinę. Nie miałem pojęcia, ile czasu jeszcze potrwa orgia ani kiedy wartownicy mają zmianę. Musiałem się śpieszyć.

Przetrząsnąłem pralnię, kuchnię, bibliotekę wspólnoty, poszukując ukrytych tuneli, fałszywych ścian, sekretnych schodów. Bez skutku.

Za pomocą uniwersalnego klucza, który znalazłem na kółku przy Graffiusie, przeprowadzałem rewizje wszystkich pomieszczeń. W pewnym momencie, gdy dostrzegłem ruch pod pościelą na jednym z łóżek, przez chwilę pomyślałem, że moje poszukiwania dobiegły końca. Niestety okazało się, że był to dorosły mężczyzna, owłosiony, tłusty, o plamiastej twarzy, z czerwonym nosem i otwartymi ustami. Jeden z członków sekty był przeziębiony i został sobie pospać. Mężczyzna poruszył się pod wpływem światła mojej latarki, pierdnął i przewrócił się na drugi bok. Wyszedłem cicho.

Następny pokój należał do Delilah. Aktorka zatrzymała niektóre ze starych recenzji i wycinków prasowych na dnie szuflady wypełnionej gładką bawełnianą bielizną. Poza tym jej sypialnia była równie nijaka jak pomieszczenia innych przedstawicieli Dotknięcia.

Chodziłem od pokoju do pokoju. Sprawdziłem jeszcze wiele pomieszczeń, zanim doszedłem do tego, które zapamiętałem jako pokój Matthiasa.

Do zamka nie pasował żaden z wiszących na kółku kluczy. Użyłem łomu. Zasuwa nie poddawała się i musiałem wyłamać drzwi.

Pomyślałem, że ktoś przechodzący obok mógłby zauważyć poczynione przeze mnie szkody. Szybko wśliznąłem się do środka, spięty, zdenerwowany.

Pomieszczenie różniło się od innych jedynie małą biblioteczką.

Niski sufit. Ściany i podłoga z kamienia. Twarde wąskie łóżko przykryte zwykłym szarym kocem.

Skromne mieszkanko człowieka, który porzucił rozkosze cielesne dla przyjemności duchowych.

Ascetyczne… I przeraźliwie fałszywe.

Matthiasa z pewnością nie można było nazwać człowiekiem uduchowionym. To określenie zupełnie do niego nie pasowało. Zaledwie kilka minut temu obserwowałem, jak bezcześcił kościół, otumaniony koką, zimny niczym Lucyfer. Nagle wydało mi się, że książki z jego półek gapią się na mnie kpiąco. Mądre cenne książki poświęcone religii, filozofii, etyce, moralności.

Dzięki książkom już raz dziś odkryłem niezwykłe sekrety. Być może powtórnie ułatwią mi odkrycie tajemnic.

Z wściekłością opróżniałem półki. Badałem każdy tom, otwierałem, potrząsałem, szukałem fałszywych grzbietów i notatek na marginesach, sprawdzałem grubość stronic.